Dokładnie ćwierć wieku temu, 7 grudnia 1991 r., wieczorem, w willi w Wiskulach w środku Puszczy Białowieskiej spotkało się 20 mężczyzn. Tym razem nie chodziło o tradycyjną, męską „pjankę”, popijawę połączoną z polowaniem, banią i rozmowami do rana. Mężczyźni – głowy republik, premierzy i inni czołowi politycy z Białorusi, Rosji i Ukrainy – zebrali się, by dobić trupa. Złożyć podpis pod umową o rozwiązaniu Związku Radzieckiego. DGP odtworzył tamtą noc na podstawie spisanych wspomnień jej sześciu bohaterów.
Tę historię z grubsza wszyscy znają. Wyścig zbrojeń z USA, kłopoty gospodarcze i – niechcący – reformy wprowadzone przez Michaiła Gorbaczowa sprawiły, że państwo utworzone formalnie w 1922 r. jako federacja czterech republik – Białoruskiej, Rosyjskiej, Ukraińskiej i Zakaukaskiej – zaczęło się rozłazić. Od 1990 r. przez ZSRR przetaczała się parada suwerenności; kolejne republiki deklarowały wyższość własnego prawa nad prawem związkowym. Lokalne elity brały tyle władzy, ile zdołały unieść. Jedni – jak Bałtowie albo Gruzini – od początku parli do niepodległości. Inni – jak Białorusini czy Kazachowie – odwrotnie, woleli zachować Sojuz.
Wydarzenia przyspieszyły po upadku groteskowego puczu Giennadija Janajewa z sierpnia 1991 r. Kolejne republiki ogłaszały już nie suwerenność, lecz niepodległość. Rozpisywano wybory prezydenckie i referenda. Tworzono nowe, wcześniej niepotrzebne urzędy. Ku zaniepokojeniu Zachodu, który wolał zachować przewidywalną pod rządami Michaiła Gorbaczowa federację niż ryzykować chaos z bronią atomową w tle, rodziły się nowe państwa. W Moskwie powstawały kolejne plany przekształcenia ZSRR w konfederację, choćby Związek Państw Suwerennych. Ale było na to za późno. Ktoś musiał postawić kropkę nad i.
„(Po nieudanym puczu Janajewa – aut.) zamiast stopniowego i miękkiego przejścia od unitarnego Związku do bardziej miękkiej i wolnej konfederacji, otrzymaliśmy próżnię w politycznym centrum. To centrum w osobie Gorbaczowa było krańcowo zdemoralizowane. Gorbaczow stracił kredyt zaufania u odradzających się państw narodowych. Coś trzeba było zrobić” – wspomina Borys Jelcyn, największy rywal Gorbaczowa o pierwszeństwo w Moskwie. Przełom nastąpił 25 listopada. Gorbaczow ogłosił publicznie, tuż przed rozpoczęciem spotkania z przywódcami republik ZSRR, że w jego trakcie zostanie parafowane porozumienie o przekształceniu ZSRR w konfederację.
Problem polegał na tym, że nie wszystkie szczegóły zostały uzgodnione. Co więcej, z różnych przyczyn do podmoskiewskiego Nowo-Ogariowa nie przyjechali przywódcy Azerbejdżanu i Ukrainy. Inni, zdenerwowani wyjściem Gorbaczowa przed szereg, jeden przez drugiego zaczynali proponować dalsze ograniczanie pełnomocnictw związkowego centrum. Gorbaczow zaczął się denerwować, a im bardziej to okazywał, tym bardziej nieugięci byli jego rozmówcy. W pewnym momencie wściekły wybiegł z sali. – Pan i pan – powiedział prezydent Uzbekistanu Islom Karimov, wskazując na Jelcyna i szefa białoruskiego parlamentu Stanisłaua Szuszkiewicza – skłócili nas z Michaiłem Siergiejewiczem. Znajdźcie go i niech wróci na krzesło prezydenckie – dodał.
Białorusin z Rosjaninem znaleźli szefa Związku w bufecie z butelką ormiańskiego koniaku w ręku. Wypili po maluchu. Gorbaczow wrócił, ale zgoda już nie. „Gdy na jakiś czas w sali zapadła ciężka, przygniatająca cisza, wszyscy zrozumieli: spotykamy się tu po raz ostatni” – wspomina Jelcyn. 1 grudnia Ukraińcy poparli w referendum niepodległość (opcja „za” wygrała wszędzie, włącznie z Krymem i Zagłębiem Donieckim), a prezydent Łeonid Krawczuk oświadczył, że Kijów nie będzie uczestniczył w żadnych nowoogariowskich porozumieniach. Bez Ukrainy nowy-stary Sojuz nie miał sensu. Odpadła najważniejsza poza Rosją republika. A Moskwa wiedziała, że nie da się jej zatrzymać.
Zrobić coś, czego nie wolno
Kto wpadł na pomysł spotkania w Wiskulach? Według ówczesnego szefa MSZ Białorusi Piotra Krauczanki miejsce zaproponował prorosyjski poseł Hienadź Kazłou. Wiskule położone są w obwodzie brzeskim, a w lutym 1918 r. w Brześciu bolszewicy podpisali traktat oddający Niemcom ogromne połacie dawnego imperium rosyjskiego. Kazłou uznał, że decyzje podjęte pół godziny drogi od Brześcia przekreślą tamten haniebny – w rozumieniu Moskwy – traktat i przywrócą historyczną sprawiedliwość. Premier Białorusi (i tej socjalistycznej, i tej niepodległej) Wiaczasłau Kiebicz twierdzi, że Wiskule wymyślił Szuszkiewicz. – Połączmy przyjemne z pożytecznym. Tam jest przepiękna przyroda, odpoczniemy, pooddychamy świeżym powietrzem. Kto chce, może zapolować. Tam to można pisać historię świata – miał mu powiedzieć.
Szuszkiewicz z kolei pisze, że idea należała do Kiebicza. Zbliżała się zima i Mińsk bał się, że pozostanie – nomen omen – na lodzie bez surowców energetycznych. – Ma pan bardzo dobre stosunki z Borysem Nikołajewiczem – powtarzał Kiebicz Szuszkiewiczowi. – Trzeba to wykorzystać, żeby naszym obywatelom było ciepło. Proszę go zaprosić na polowanie do puszczy. Przyjmiemy, jak należy przyjąć prezydenta Rosji, i nie wątpię, że przekonamy go, by pomógł z ropą i gazem – powtarzał Kiebicz. W listopadzie Jelcyn się zgodził, a Kiebicz zaproponował jeszcze, by zaprosić także Krawczuka. Przez to trzeba było poczekać do okresu po wyborach prezydenckich nad Dnieprem, które odbywały się równocześnie z referendum.
Ówczesny prezydent Rosji pisze, że wieczorem 7 grudnia w Wiskulach był „lekki mróz”. Kiebicz podaje nawet temperaturę: minus 25 stopni Celsjusza. Prószył śnieg. Rezydencję, która wówczas należała do przewodniczącego białoruskiego parlamentu, zbudowano w latach 60. dla Nikity Chruszczowa. Leży w sercu puszczy, co gwarantowało spokój. Willa dziś należy do administracji prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Próbowałem się tam dostać, ale grzecznie i stanowczo cofnięto mnie sprzed szlabanu. – Musiałby pan zadzwonić do Alaksandra Ryhorawicza. Zna pan takiego? – usłyszeliśmy. Jak głosi plotka, Wiskule miały jeszcze jedną zaletę z punktu widzenia gości. W linii prostej leżą ledwie osiem kilometrów od polskiej granicy. W razie potrzeby można było uciec, choćby pieszo. Gości ochraniali żołnierze specnazu.
Willa służyła do odpoczynku, a nie do pracy. Jelcyn pisze, że brakowało kserokopiarki, więc kiedy trzeba było zrobić kopię jakiegoś dokumentu, przesyłano go z jednego faksu na drugi. Nie było maszyn do pisania, nie mówiąc o komputerach. Pierwszego dnia kolejne wersje porozumienia pisano ręcznie. Drugiego dyrektor parku narodowego przybył na odsiecz z własną sekretarką i maszyną do pisania. Gospodarz spotkania Stanisłau Szuszkiewicz na starcie zaproponował gościom rozrywkę. Chciał ich wyciągnąć na polowanie. Ci jednak doszli do wniosku, że nie ma na to czasu. „Było jasne, że porozumienie trzeba podpisać na miejscu, bezzwłocznie” – pisze Jelcyn. Trzeba było przewrócić stolik, by powstrzymać nadciągający rozlew krwi. Do tego momentu były już przecież ofiary śmiertelne – w Wilnie, Rydze, Tbilisi, Baku...
„Wydarzenia białowieskie nie były ani tajnym spiskiem, ani przygotowanym zawczasu puczem, jak potem pisały niektóre gazety. Jakby to dziwnie nie brzmiało, to, co się stało 7–8 grudnia, było w znacznej mierze improwizacją” – pisze Krawczuk. Kiebicz jednak po latach interpretuje te wydarzenia jako „zamach stanu”. Tak czy inaczej, wszyscy wiedzieli, że coś trzeba zrobić, ale nikt do końca nie wiedział co. Jelcyn zaczął od tyrady wymierzonej w Gorbaczowa, którego – jak pisze Kiebicz – oskarżał o to, że „rozpoczynając absurdalną pieriestrojkę, zrobił w państwie straszny bardak”. Potem rozmawiano o dostawach gazu i ropy, na czym zależało Białorusinom i Ukraińcom.
W pewnym momencie o głos poprosił Giennadij Burbulis, sekretarz państwowy (ktoś w rodzaju premiera) Rosji. – Panowie, a nie zgodzilibyście się podpisać pod takim zdaniem: „ZSRR jako fakt geopolityczny i podmiot prawa międzynarodowego przestaje istnieć”? – zapytał. Zapadła cisza. Mimo wszystko nie co dzień rozwiązuje się atomowe supermocarstwo. Ciszę przerwał Szuszkiewicz. – Ja się podpiszę – powiedział. – Musimy zrobić coś, czego nie wolno nam zrobić – dodał ktoś z delegacji rosyjskiej. Szeregowi członkowie delegacji zostali wyproszeni. Pozostali szukali podstawy prawnej do likwidacji państwa. Wymyślono denonsację umowy o powstaniu ZSRR z 1922 r.; wszyscy prawni spadkobiercy ówczesnych sygnatariuszy byli na miejscu.
Szuszkiewicz i premier Ukrainy Witold Fokin musieli godzić Krawczuka z Jelcynem. Pierwszy parł do pełnej niepodległości. Drugi starał się zagwarantować jak największe pełnomocnictwa Wspólnocie Niepodległych Państw, która miała zastąpić ZSRR, licząc, że zastąpi Gorbaczowa w charakterze faktycznego hegemona przestrzeni postsowieckiej. „Radosny Krawczuk, podnosząc kieliszek, z niewinnym uśmiechem grzebał wszystkie inicjatywy Jelcyna” – wspomina Krauczanka. Rozbieżności nie były nie do pokonania; w zamian za ustępstwa Krawczuk obiecał Jelcynowi poparcie w walce z Gorbaczowem.
Kolejne decyzje zapadały później, podczas kolacji i po niej. Szuszkiewicz pisze, że obyło się bez alkoholu. Kiebicz temu zaprzecza i wspomina, że na prośbę Jelcyna po każdym uzgodnionym artykule porozumienia wznoszono toast musującym winem Sowietskoje Szampanskoje, a potem przerzucono się na wódkę Biełowieżskaja. „Panował podniosły nastrój. Wznoszono toasty za każdą z republik, za przyjaźń między nami, za liderów niepodległych państw. Jelcyn i Krawczuk zgodnie gawędzili, zapomniawszy o wszelkich sporach” – pisze Kiebicz.
Krauczanka dodaje, że „napoje wyskokowe były przyjmowane”, ale „nikt się nie upił”. Potwierdza też problem z Jelcynem, którego alkoholizmu nie dało się już ukrywać. „Pił niewiele, ale szybko zaczynał tracić nad sobą kontrolę i znikał, by odpocząć. Ale po półgodzinie pojawiał się absolutnie trzeźwy i zdolny do pracy” – czytam. Kiebisz jest innego zdania. „Pił i prawie nie trzeźwiał” – pisze. Krauczanka dodaje, że po kolacji rosyjski prezydent zachwiał się na schodach i niechybnie zleciałby plecami w dół, gdyby w porę nie złapał go Szuszkiewicz. W nocy z 7 na 8 grudnia nie obyło się bez wizyty w bani. Rosyjski odpowiednik sauny to w tej części świata tradycja. Bez bani żadna wizyta w lesie nie może się odbyć. Premier Kiebicz zamówił najlepszych masażystów.
Ukraińcy poszli spać od razu potem, reszta ekipy kontynuowała prace i rozeszła się do łóżek o szóstej rano, gdy radio zagrało hymn ZSRR. Ponieważ Krawczuk i Fokin spali najdłużej ze wszystkich, rano pojechali jeszcze na polowanie. Leśniczy zgodnie z sowieckimi tradycjami przywiązali do drzewa dwa dziki, żeby myśliwym łatwiej było otrąbić sukces. Według Szuszkiewicza, Fokin trafił, a Krawczuk, mający opinię świetnego łowcy, strzelił w... sznur. Dzik ocalił życie i uciekł w głąb puszczy. „Do dziś nie wiem, czy to żart leśniczych, czy prawda” – pisze Szuszkiewicz.
Na śniadaniu pito już nie wódkę, lecz wodę mineralną. Prezydent Rosji postanowił się odwdzięczyć Szuszkiewiczowi za ratunek przed upadkiem ze schodów. Krauczanka: „Borys Nikołajewicz w obecności wszystkich po carsku wyciągnął z kieszeni zegarek i powiedział: Stanisłauie Stanisławowiczu, to za wsparcie prezydenta Rosji w trudnej chwili”. Tego dnia rozmowy – toczone w sali bilardowej – trwały kilka kwadransów. Przed trzynastą złożone z 14 artykułów porozumienie było gotowe. Na ceremonii podpisania było tylko dwóch dziennikarzy. Trzeba było jeszcze powiadomić świat.
Przecież otwarcie łgał
Szuszkiewicz twierdzi, że zaczął dzwonić do prezydenta Związku Radzieckiego w tym samym czasie co Jelcyn do prezydenta USA George’a Busha. Tyle że gdy białoruski przywódca przebijał się przez kolejnych asystentów, Jelcyna połączono natychmiast. Kiebicz i Krauczanka twierdzą, że kolejność „najpierw Bush, potem Gorbaczow” była celowa. – ZSRR już nie ma, Gorbaczow nie jest naszym prezydentem i nie daje nam rozkazów – miał stwierdzić Jelcyn, jeśli wierzyć Kiebiczowi. Tak czy inaczej Gorbaczow przez lata wypominał z żalem i irytacją, że o likwidacji Związku pierwszy dowiedział się nie jego przywódca, a Waszyngton. Wygadał się Szuszkiewicz. – Czy wyście pomyśleli, jak wasze działanie przyjmie społeczność międzynarodowa? – zapytał go Gorbaczow. – Wszystko w porządku. Tutaj Borys Nikołajewicz rozmawia z Bushem i ten normalnie na to reaguje – padła odpowiedź. Michaił Siergiejewicz zaczął krzyczeć i kazał przekazać słuchawkę Jelcynowi. Ten zaś przekonywał Amerykanina, że sowiecka broń jądrowa pozostaje w bezpiecznych rękach. Kiebicz pisze, że skłamał, mówiąc, że walizkę z kodami ma przy sobie.
Następnie prezydent Rosji zadzwonił do ministra obrony ZSRR marszałka Jewgienija Szaposznikowa, żeby zagwarantować sobie jego poparcie w razie „nadzwyczajnych okoliczności”, na przykład nowego puczu kremlowskich jastrzębi. Szaposznikow obiecał pomoc. Marszałek nie poinformował Gorbaczowa o tych rozmowach. Prezydent ZSRR był wściekły. „Ponad moją głową prowadzą rozmowy z ministrami, a ci nie uznają za stosowne, żeby mi o tym powiedzieć. Zadzwoniłem do ministra obrony i zapytałem, co się dzieje. Wił się jak piskorz, ale jednak przyznał, że dzwonili do niego i pytali, jak się zapatruje na charakter zjednoczonych sił zbrojnych w przyszłym organizmie państwowym (odnowionym ZSRR – red.). Że niby nic więcej nie wie. Otwarcie łgał” – pisze Gorbaczow.
Strach z Wiskuli nie był wcale wydumany. Ciekawe słowa Jelcyna wspomina Piotr Krauczanka. – Musimy się szybko rozjechać. Nie powinni nas tu wszystkich nakryć – powiedział. Doradca Gorbaczowa Andriej Graczow pisał później, że „białoruscy czekiści na czas poinformowali prezydenta ZSRR i byli gotowi nakryć całe to towarzystwo”. Według Krauczanki w Wiskulach był kret. Członek białoruskiej delegacji, szef miejscowego KGB Eduard Szyrkouski co kilka godzin informował Gorbaczowa o tym, co się dzieje na miejscu. Jemu i Kiebiczowi miał proponować aresztowanie „tej trójki”. Szyrkouski publicznie mówił potem, że żałuje, iż tego nie zrobił. Prezydent ZSRR był już jednak zrezygnowany. Było go stać jedynie na gorzki protest. „O losie wielonarodowego państwa nie mogą decydować kierownicy trzech republik” – napisał w komunikacie dla prasy. Jak pisze Krawczuk, „nie reprezentował już w tamtym momencie nikogo poza samym sobą”.
Kiedy porozumienie o rozwiązaniu ZSRR i powołaniu WNP było gotowe, przywódcy postanowili zadzwonić do Nursułtana Nazarbajewa, który rządził (i rządzi do dziś) Kazachstanem. Przywódca największej azjatyckiej republiki radzieckiej miał zostać zaproszony do Wiskuli jako współzałożyciel WNP na podpisanie układu. Nazarbajew akurat był w samolocie do Moskwy. Jelcyn i Krawczuk piszą, że jego maszyna nie miała specjalnej łączności, więc mężczyźni próbowali przekazać mu wiadomość za pomocą wieży kontroli lotów na moskiewskim Wnukowie. Tyle że ministerstwo lotnictwa cywilnego zabroniło nawiązania połączenia. Nazarbajew oddzwonił z lotniska. Szuszkiewicz twierdzi, że rozmawiali, gdy Kazach był jeszcze w samolocie.
– Popieram powołanie WNP. Czekajcie na mnie, zaraz do was wylecę – odpowiedział, gdy przeczytano mu treść układu. Białorusini znaleźli flagę Kazachstanu, przymocowali do służbowego ziła Szuszkiewicza i wysłali do bazy lotniczej w Prużanach, gdzie wszyscy lądowali. Gorbaczowowi udało się jednak przekonać Nazarbajewa, by został na miejscu, obiecując mu fotel szefa parlamentu odnowionego ZSRR. Tego wieczoru gościom Wiskuli nie udało się już z nim skontaktować. „Pewnymi kanałami – pisze Szuszkiewicz – przysłano do Puszczy Białowieskiej informację, że jednak go nie będzie. Publicznie Nazarbajew najpierw oświadczył, że nigdy by nie podpisał porozumień białowieskich, a po kilku dniach nie tylko je podpisał, ale i wymógł, by formalnie uznać Kazachstan za członka założyciela WNP”.
9 grudnia rano Gorbaczow zadzwonił do Krawczuka. – Co wyście tam nawyrabiali w tej puszczy? – zapytał. – Powinien pan natychmiast przylecieć do Moskwy. Trzeba porozmawiać. Jelcyn i Szuszkiewicz też będą – dodał. – Ja do Moskwy nie pojadę. Jestem prezydentem niepodległego państwa. Dyrektywy nie są mi potrzebne – odpowiedział Krawczuk. Po tej rozmowie zadzwonił do Szuszkiewicza. Białorusin też nie wybierał się na Kreml, choć potem czuł się w obowiązku wytłumaczyć się przed szefem kremlowskiej administracji przez telefon, „niemal płacząc”. Krótki dokument dał im obu siłę, która pozwoliła powiedzieć „nie” wczorajszemu Wielkiemu Bratu.
Tego dnia z Gorbaczowem spotkał się za to Jelcyn. Przed przyjazdem na Kreml pytał go jeszcze, czy powinien się bać aresztowania. „Ciekawe, że próbował zawczasu ustalić przez telefon, na ile jego przyjście do mnie będzie bezpieczne. Rozumiał, że naszkodził” – pisze Gorbaczow. Na spotkaniu, w którym uczestniczył również Nazarbajew, Jelcyn przekonywał, że historia ZSRR się skończyła. – Związku już nie ma, nie rozumie pan tego? I nie ma drogi powrotnej. Trzeba więc szukać wyjścia z tego ślepego zaułka. My je znaleźliśmy. Jestem pewien, że inne republiki nas poprą – mówił.
I miał rację. 10 grudnia porozumienie białowieskie ratyfikowały Białoruś i Ukraina, następnego dnia zrobiła to Rosja. 25 grudnia czerwoną flagę na Kremlu zastąpiono rosyjskim „trikołorem”. Michaił Gorbaczow stał się osobą prywatną; zachował tylko służbowe mieszkanie przy Kosygina, pensję, daczę i gwarancje osobistego bezpieczeństwa.
Do WNP przystąpiło jedenaście republik. Odmówiły państwa bałtyckie i Gruzja. ZSRR przeszedł do historii. ⒸⓅ
W artykule wykorzystałem wspomnienia Michaiła Gorbaczowa „Żyzń i rieformy” („Życie i reformy”, Moskwa 1995), Borysa Jelcyna „Zapiski priezidienta” („Notatki prezydenta”, Moskwa 1994), Wiaczasłaua Kiebicza „Iskuszenije włastju” („Pokusa władzy”, Mińsk 2008), Piotra Krauczanki „Biełaruś na rasputje, ili Prawda o Biełowieżskom sogłaszenii” („Białoruś na rozdrożu albo prawda o porozumieniu białowieskim”, Moskwa 2006), Łeonida Krawczuka „Majemo te, szczo majemo” („Mamy to, co mamy”, Kijów 2002) i Stanisłaua Szuszkiewicza „Majo życcio, krach i uwaskroszannie SSSR” („Moje życie, krach i zmartwychwstanie ZSRR”, Mińsk 2013).