Wbrew obawom euro miało minimalny wpływ na ceny w Chorwacji – inflacja wzrosła jedynie o 0,2–0,4 punktu procentowego. Rzeczywiście ceny rosły w czasie, gdy wprowadzaliśmy euro, ale nie przez wspólną walutę. Inflacja w 2022 roku wynosiła 12,6%, a w 2023 – 8,6%, co było skutkiem globalnych zawirowań – najpierw pandemii i zaburzeń w łańcuchach dostaw, a potem wojny na Ukrainie i wzrostu cen surowców.
W momencie wejścia do strefy euro (1 stycznia 2023 r.) inflacja w Chorwacji już spadała. Niezależne badania – zarówno nasze, jak i Eurostatu – potwierdzają, że efekt samego euro był praktycznie niezauważalny. Wyraźny wzrost zanotowano tylko w przypadku niektórych usług.
Kluczowe było dobre przygotowanie – przez 16 miesięcy ceny musiały być podawane jednocześnie w kunach i euro, co dawało konsumentom orientację i ograniczało możliwość manipulacji. Ponadto ustalono sztywną formułę przeliczeń i zakazano dowolnego zaokrąglania. Dzięki temu zmiana waluty nie odbiła się znacząco na codziennych wydatkach Chorwatów.
Przede wszystkim według oficjalnych danych bezpośredni udział turystyki w PKB to ok. 12%, a 17,5% – to wpływy z zagranicznych wydatków turystycznych w bilansie płatniczym. Wyższe szacunki, które Pani podaje, obejmują pośrednie efekty, jak inwestycje czy wpływ na inne branże.
Nie da się ukryć, że ceny usług turystycznych mocno wzrosły w ostatnich dwóch latach, ale nie z powodu euro. To efekt rosnących kosztów i przekonania branży, że mimo drożyzny turyści i tak przyjadą. I jak dotąd się to sprawdza, bo liczba turystów, również z Polski, nie spada, a wręcz rośnie.
Co więcej, wprowadzenie euro ułatwiło życie zagranicznym gościom – nie trzeba już wymieniać na kuny, płacić prowizji, liczyć kursów. Ceny są bardziej przejrzyste, a planowanie wydatków prostsze.
Zdecydowanie tak, mniejsze gospodarki zyskują więcej. W przypadku kraju takiego jak Chorwacja, który jest silnie powiązany z rynkami strefy euro, własna polityka pieniężna i tak była mocno ograniczona.
Dzięki euro zniknęło ryzyko kursowe, spadły koszty kredytów i transakcji, a gospodarka stała się bardziej odporna na wstrząsy. To szczególnie ważne w niepewnych czasach – jednolita waluta daje większe bezpieczeństwo i stabilność dla małych, otwartych gospodarek.
Paradoksalnie zyskaliśmy. Przed przyjęciem wspólnej waluty kuna i tak była mocno związana z euro, a gospodarka silnie „euroizowana”. W kryzysie zamiast wspierać wzrost, często musieliśmy bronić kursu naszego pieniądza – nawet kosztem wyższych stóp procentowych.
Dziś ten problem znika. Jako członek strefy euro uczestniczymy w decyzjach Europejskiego Banku Centralnego, który – co pokazał m.in. podczas pandemii i kryzysu zadłużeniowego – potrafi działać szybko i skutecznie.
Jeśli kiedyś uderzy nas kryzys charakterystyczny tylko dla Chorwacji, nadal mamy większe możliwości niż wcześniej. Po pierwsze, nie musimy się martwić kursem waluty. Po drugie, rząd zachowuje dostęp do finansowania, a w razie potrzeby może skorzystać z Europejskiego Mechanizmu Stabilności. To narzędzia dostępne wyłącznie dla krajów ze wspólną walutą.
Zdecydowanie tak. Chorwaci od lat posługiwali się euro w praktyce – nieformalnie, ale powszechnie. To efekt doświadczeń z lat 80., gdy kraj zmagał się z poważną niestabilnością monetarną.
Euro stało się wtedy bezpiecznym punktem odniesienia – służyło do przechowywania oszczędności i wyznaczania wartości dużych zakupów takich, jak mieszkania, domy czy samochody. W efekcie społeczeństwo było mentalnie gotowe na zmianę waluty – euro było znane, akceptowane i szeroko wykorzystywane jeszcze zanim stało się oficjalnym środkiem płatniczym.
To realna obawa, ale w naszym przypadku raczej nieuzasadniona. Gospodarka Chorwacji od dawna „tańczy w rytmie” strefy euro, więc decyzje EBC w większości dobrze odpowiadają naszym potrzebom.
A jeśli pojawią się różnice, mamy do dyspozycji inne narzędzia, jak polityka fiskalna czy regulacje makroostrożnościowe. To one pozwalają reagować na lokalne zawirowania bez konieczności zmiany kursu całej strefy.
Warto też podkreślić, że każdy członek Rady Prezesów EBC ma jeden głos – niezależnie od wielkości kraju. W praktyce decyzje zapadają raczej przez konsensus, a nie głosowanie, co pozwala realnie wpływać na kierunek polityki.
Jednym z największych plusów wejścia do strefy euro były niższe koszty pożyczek. Gdy zniknęło ryzyko kursowe, a kraj zyskał stabilność fiskalną, rynki zaczęły postrzegać Chorwację jako bezpieczniejszą i to przełożyło się na niższe oprocentowanie kredytów.
Co ciekawe, ten proces zaczął się jeszcze przed oficjalnym wprowadzeniem euro. Między 2016 a 2023 rokiem różnice w oprocentowaniu naszych obligacji wobec niemieckich spadły o 200 punktów bazowych, a kredytów hipotecznych i firmowych nawet o 300 punktów.
Dziś chorwackie firmy pożyczają na bardzo zbliżonych warunkach co firmy w strefie euro – około 4% (przy średniej 3,9%). To pierwszy raz, kiedy nasze przedsiębiorstwa finansują się niemal tak tanio jak firmy z Zachodu. Jeszcze lepiej wygląda sytuacja w kredytach mieszkaniowych – tu Chorwaci płacą mniej niż przeciętnie w strefie euro (2,9% wobec 3,3%).
To wszystko oznacza realne oszczędności i większą konkurencyjność – zarówno dla firm, jak i zwykłych obywateli. Szczególnie na tle innych krajów regionu, które nie przyjęły euro, Chorwacja wypada bardzo korzystnie.
Po pierwsze, warto oddzielić argumenty ekonomiczne od emocjonalnych. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej waluta narodowa bywa symbolem suwerenności i tożsamości, co może wywoływać opór wobec euro. Jednak to są emocje, a decyzja powinna opierać się na analizie faktów.
Z gospodarczej perspektywy Polska – podobnie jak inne kraje regionu – jest już silnie zintegrowana z rynkami strefy euro. To oznacza, że wspólna polityka pieniężna działałaby w zgodzie z rytmem polskiej gospodarki.
Dodatkowo Polska, choć formalnie prowadzi własną politykę pieniężną, w praktyce ma coraz mniejsze pole manewru. Zbyt duże różnice stóp procentowych w stosunku do strefy euro mogą wywoływać przepływy kapitału, wahania kursu złotego, a nawet zakłócać realizację celów inflacyjnych.
Nie twierdzę, że decyzja powinna zapaść od razu, ale warto, by debata w Polsce była oparta na rzetelnej informacji i analizie skutków – nie tylko w krótkim, lecz także w długim okresie. Historia pokazuje, że ostateczna decyzja często zależy od szerszego kontekstu politycznego i społecznego, ale właśnie dlatego ekonomiści powinni dostarczyć argumentów, które pozwolą podjąć ją świadomie.
Wręcz przeciwnie – pomogło im. Firmy zyskały na niższych kosztach transakcyjnych, braku ryzyka kursowego i większej przejrzystości cen, co ułatwia handel na jednolitym rynku.
Wprawdzie w 2024 roku bilans obrotów bieżących nieco się pogorszył, ale nie z powodu problemów z eksportem. To efekt silnego popytu wewnętrznego, który zwiększył import oraz stabilizacji wpływów z turystyki. Tymczasem eksport towarów dalej rósł, co pokazuje, że wspólna waluta nie osłabiła pozycji chorwackich firm na rynkach zagranicznych.
Tak, euro to nie tylko projekt gospodarczy, lecz także strategiczny. Dla mniejszych państw takich, jak kraje bałtyckie czy Chorwacja, członkostwo w unii walutowej oznacza niższe koszty, większą stabilność i silniejsze zakotwiczenie w politycznym centrum Unii Europejskiej.
W czasach geopolitycznej niepewności – jak choćby po inwazji Rosji na Ukrainę – wspólna waluta daje dodatkową warstwę ochrony. Państwa, które miałyby wciąż własną, słabszą walutę, mogłyby być bardziej podatne na spekulacje, odpływ kapitału czy panikę rynków.
Euro eliminuje to ryzyko i wzmacnia zaufanie zarówno inwestorów, jak i sojuszników. W tym sensie dla państw „na wschodniej flance UE” przyjęcie euro to nie tylko decyzja ekonomiczna, lecz także sygnał polityczny, że „jesteśmy częścią rdzenia Unii”.
Ryzyko tzw. „peryferyzacji” oczywiście istnieje, ale Chorwacja wchodziła do strefy euro w zupełnie innych warunkach niż Grecja czy Portugalia. Po pierwsze, byliśmy znacznie lepiej przygotowani – przez lata wdrażaliśmy reformy, poddaliśmy się unijnemu nadzorowi, a nasza gospodarka była bardziej stabilna i mniej zadłużona zarówno jeśli chodzi o sektor prywatny, jak i publiczny.
Po drugie, kuna już wcześniej była silnie powiązana z euro, więc realnie z niezależnej polityki pieniężnej i tak korzystaliśmy w bardzo ograniczonym zakresie. Formalna zmiana była więc bardziej techniczna niż rewolucyjna. Co ważne, dane pokazują, że po wejściu do strefy euro nasze PKB na mieszkańca rośnie szybciej niż w większości krajów UE. To oznacza, że nadal doganiamy średnią unijną, a nie się od niej oddalamy.
Oczywiście sam fakt przyjęcia euro nie gwarantuje sukcesu. Aby uniknąć pułapki średniego dochodu, potrzebna jest konsekwentna polityka, dyscyplina fiskalna i ciągłe reformy. Jednak euro daje solidny fundament, na którym można ten rozwój budować.
Nie powiedziałbym, że są marginalizowane, ale faktem jest, że pełna integracja gospodarcza w UE kończy się na przystąpieniu do strefy euro. To ostatni etap wspólnego projektu gospodarczego.
Oczywiście kraje spoza strefy euro mają głos w wielu kluczowych sprawach – uczestniczą w Radzie UE, Parlamencie Europejskim, wpływają na prawo dotyczące banków, regulacji finansowych czy zasad zarządzania gospodarką. Jednak nie biorą one udziału w podejmowaniu decyzji dotyczących polityki pieniężnej, czyli jednego z głównych narzędzi wpływu gospodarczego.
Docelowo wszystkie kraje UE – poza Danią, która ma prawo do trwałej klauzuli opt-out – mają przyjąć wspólną walutę, więc z tej perspektywy przystąpienie do strefy euro to nie „awans” do elity, lecz wypełnienie zobowiązania i wejście w ostatnią fazę integracji. Zamiast Europy dwóch prędkości, lepiej mówić o Europie, w której niektóre kraje są jeszcze w drodze, ale droga ta jest jasno wyznaczona.