Od piątku zasady importu towarów do UE z Ukrainy powróciły do kształtu określonego w umowie DCFTA – o Pogłębionej i Kompleksowej Strefie Wolnego Handlu, która regulowała handel między UE a Ukrainą w latach 2014–2022.

Z punktu widzenia polskich rolników, czyli grupy producenckiej, która najmocniej ucierpiała na tymczasowej liberalizacji handlu z Ukrainą, to o tyle dobra wiadomość, że nowe-stare przepisy przewidują niższe kontyngenty taryfowe niż w mechaniźmie autonomicznych środków handlowych (ATM) wdrożonych awaryjnie na czas kryzysu wojennego.

W przypadku niektórych owoców i warzyw, m.in. pomidorów, ogórków, cukinii, jabłek, gruszek, wiśni, czereśni czy śliwek, ponownie obowiązują też tzw. ceny wejścia, czyli dolne limity cen mające chronić unijny rynek przed napływem zbyt tanich towarów.

W ocenie Moniki Przeworskiej, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej, choć rynek produktów spożywczych w Polsce i UE już się ustabilizował i nie grożą nam szoki podażowe jak w 2023 r., to ukraińska produkcja nadal obniża zyskowność polskich rolników. Z powrotu do założeń DCFTA cieszyć się mogą przede wszystkim krajowi producenci drobiu, a także buraków cukrowych czy miodu.

– Ukraiński drób zaczął szybko zajmować lukę na polskim i unijnym rynku, która powstała w związku z ogniskami ptasiej grypy w polskich zakładach. Dwa duże makroregiony drobiarskie: Wielkopolska oraz Mazowsze wraz z Warmią zostały częściowo wyłączone z produkcji i gdyby Ukraińcy nadal mogli bez ograniczeń wwozić swój drób, to naszym producentom ciężko byłoby odzyskać część rynków – mówi ekspertka.

Powrót do rozwiązań sprzed 2022 r., czyli do umowy DCFTA, to efekt braku porozumienia między Brukselą a Kijowem na temat tego, jak ma wyglądać handel po wygaśnięciu ATM. Było to tymczasowe rozwiązanie, wdrażane w trzech 12-miesięcznych okresach, począwszy od czerwca 2022 r. Już kilka miesięcy temu Bruksela zapowiedziała, że kolejnego krótkotrwałego przedłużenia nie będzie, a obie strony muszą znaleźć trwałe porozumienie w ramach DCFTA. Ma to służyć, jak informują DGP służby prasowe Komisji Europejskiej, zapewnieniu „długoterminowej przewidywalności i stabilności podmiotom z UE i Ukrainy, w tym w perspektywie przystąpienia Ukrainy do UE”.

W przesłanym nam piśmie KE stwierdza, że w ramach prac nad nową umową zajmuje się również „kwestiami wrażliwymi, zgłaszanymi przez europejskich rolników i niektóre państwa członkowskie UE”. To ukłon m.in. w stronę Warszawy, która wielokrotnie opowiadała się za zahamowaniem napływu tanich płodów rolnych z Ukrainy. Ministerstwo rolnictwa informuje, że na stole negocjacyjnym są różne rozwiązania, wśród nich również propozycja zwiększenia wielkości kontyngentów. „Strona polska podtrzymuje swoje wcześniejsze stanowisko sprzeciwu wobec nadmiernej liberalizacji, której skutki zagroziłyby interesom polskich rolników” – czytamy w komunikacie resortu. Nowa umowa, nad którą pracuje KE, miałaby obowiązywać prawdopodobnie od 1 stycznia 2026 r. Do tego czasu kontyngenty na ukraińską żywność wynoszą 7/12 puli, jaka była dostępna w ramach DCFTA.

– Kontyngenty w ramach ATM były bardzo wysokie, bo jako okres bazowy służący do ich wyliczeń KE wzięła rekordowy rok pod kątem napływu towarów z Ukrainy. Polscy producenci mieli też zastrzeżenia do mechanizmu ceł, które miały być nakładane po przekroczeniu kontyngentów – część nadmiernego importu przechodziła bez tych dopłat – wskazuje Monika Przeworska.

Import z Ukrainy będzie ograniczony nie tylko regulacjami unijnymi, ale i krajowymi. Wciąż obowiązuje embargo na wwóz do Polski ukraińskiej pszenicy, kukurydzy, rzepaku czy słonecznika. To efekt działań rządu Mateusza Morawieckiego z września 2023 r. Zakaz nie dotyczy tranzytu przez Polskę, co oznacza, że przetwórcy unijni, a więc konkurenci polskich zakładów przetwórczych, wciąż mogą korzystać z tańszego surowca ukraińskiego. ©℗