Jesień 2024 r. zapoczątkowała całą serię wydarzeń, które spowodowały, że o władzę walczyło wczoraj dwóch polityków reprezentujących kryzys zaufania do tradycyjnych elit – prawicowy George Simion i w przeszłości walczący z bukareszteńską patodeweloperką i z dewastującymi ekologicznie Rumunię inwestycjami Nicușor Dan.
Według exit poll podawanych wczoraj wieczorem przez telewizję Digi24 wygrał Dan, zdobywając 54,9 proc. głosów. Na Simiona miało głosować 45,1 proc. obywateli. Do tych danych należy jeszcze podchodzić z rezerwą. Nie uwzględniają one głosów diaspory, wśród której była rekordowa frekwencja. Kandydat prawicy nie czekał jednak na rozstrzygnięcie i już wczoraj ogłosił się prezydentem Rumunii.
Co ważne. O pałac Cotroceni nie walczyli ludzie z partii uwikłanych w tradycyjny spór, który toczył państwo od 1989 r. Nie było podziału na postkomunę i uwłaszczonych na transformacji. Nie było też ingerencji z zewnątrz – Chin czy Rosji – która umożliwiłaby marsz po władzę „agenturze”. Byliśmy świadkami głębokiego kryzysu zaufania do tradycyjnej polityki. Bo ta tradycyjna polityka od co najmniej dwóch dekad nie potrafi odpowiadać na podstawowe pytania stawiane przez Rumunów. Pytania o to, jak długo można trwać na zmywaku w Wielkiej Brytanii czy we Włoszech, dysponując dyplomem szkoły wyższej? Ile czasu musi minąć od wejścia do UE, aby Rumunia nie była krajem układów? W końcu ile lat od upadku komunizmu musi upłynąć, aby przepływy w elitach odbywały się na zasadach konkurencyjności, a nie porozumień między światem biznesu, mediów i służb specjalnych (w dużej mierze kontynuujących tradycje Securitate)?
Rumuni sfrustrowani brakiem odpowiedzi na te pytania dali temu wyraz w wyborach. Odpowiedzi nie znał i nie chciał udzielić świat „dawnej” polityki. Czego dowodem było najpierw unieważnienie jesienią 2024 r. I tury wyborów prezydenckich, którą wygrał prorosyjski populista Călin Georgescu. A potwierdzeniem późniejsze ciąganie go po sądach, zaangażowanie w spór Komisji Europejskiej, która stanęła po stronie starych elit, a w końcu instrumentalne wykorzystanie służb specjalnych, by znalazły dowody na tezę o agenturalnym uwikłaniu Georgescu.
Wczoraj Simion oddał głos razem z Georgescu w gminie Mogoșoaia. – To, co dzieje się dziś, nie jest głosowaniem. To spowiedź – mówił Georgescu. – Głosowałem przeciw bezprawiu uczynionemu narodowi rumuńskiemu (…) Głosowałem przeciw nadużyciom i biedzie – dodał Simion. Dan oddał głos w rodzinnym, położonym na zachód od Braszowa Făgăraș. – Wybieram kierunek europejski. Społeczeństwo, w którym ludzie mogą dyskutować i współpracować – mówił. Dodał równocześnie, że chce docenić „Rumunów niewidocznych”, robotników, którzy przez lata nie czuli się reprezentowani.
Klaus Iohannis – ustępujący prezydent, który skorzystał ze służb, aby przyczynić się do unieważnienia poprzedniego głosowania – mówił wczoraj, że jego kraj zdecyduje, czy „idzie do tyłu, czy do przodu”. Jest w tym sporo racji, bo szczególnie Georgescu jest politykiem groźnym. Jednoznacznie prokremlowskim. Podzielającym wizję zakończenia wojny na Ukrainie w wersji Władimira Putina. Pytanie jednak, czy to właśnie nie Iohannis doprowadził do tego, że Georgescu wrócił do gry. Nie jako kandydat na prezydenta, ale jako potencjalny premier. Przecież to Iohannis szastał kiepskiej jakości materiałami operacyjnymi służb specjalnych, z których w żaden sposób nie wynikało, że skrajna prawica rumuńska dopuściła się zdrady i skorzystała z pomocy Kremla lub Pekinu. Więcej. Dziennikarze ustalili, że to mainstreamowa partia narodowo-liberalna PNL pompowała na TikToku Georgescu po to, by rozbić elektorat prawicy i podzielić go z Simionem. Iohannis może teraz sobie płakać nad upadkiem standardów. Potraktował Rumunów jak idiotów, przyczyniając się do wyrzucenia milionów głosów w I turze. Dziś oczekuje litościwego sądu nad klasą polityczną. Niestety, tak to nie działa. Zbrodnią na demokracji nie jest populizm. Jest nią demokracja walcząca, która bezrefleksyjnie upokarza wyborców. Jeśli ktoś cofnął Rumunię w kierunku autokracji, zrobił to Iohannis i stare elity. Nie da się tego przykryć szumem o wojnie z populizmem. ©℗