W sobotę w Rzymie odbędzie się druga runda rozmów między Amerykanami a Irańczykami. Pierwsza, do której doszło w ubiegły weekend w Omanie, zakończyła się obiecująco. Obie strony wysyłały komunikaty świadczące o tym, że przełamano pierwsze lody, a ich wspólnym celem jest jak najszybsze zawarcie nowego porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Pierwsza umowa tego typu weszła w życie w 2015 r. za rządów prezydenta Baracka Obamy, ale Donald Trump podczas poprzedniej kadencji w Białym Domu wycofał z niej USA i przywrócił strategię maksymalnej presji wobec Teheranu, która była połączeniem surowych sankcji i izolacji dyplomatycznej.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom negocjacje w Maskacie odbywały się nie tylko przez omańskich pośredników, bo delegacje – na czele z wysłannikiem USA Stevem Witkoffem i irańskim ministrem spraw zagranicznych Abbasem Araghchim – rozmawiały także bezpośrednio. Witkoff, nowojorski inwestor i deweloper, który wcześniej nie miał wielkiego doświadczenia w dyplomacji, stał się w administracji Trumpa „człowiekiem od wszystkiego”, odpowiedzialnym za kontakty z Izraelczykami, Rosjanami, a teraz także Irańczykami. Do Omanu przyleciał zresztą bezpośrednio z Moskwy. Nie wiadomo, czy nad Zatoką Perską miał ze sobą doradców, tłumaczy oraz wsparcie wywiadowcze. W przeszłości jego podróże na Kreml odbywały się solo. Z kolei Araghchi to postać dobrze znana na Zachodzie. W rządzie Hasana Rouhaniego, który uznawany był za centrystę i reformatora, pełnił funkcję głównego negocjatora porozumienia nuklearnego z 2015 r.
USA idą na ustępstwa
Araghchi powiedział, że sobotnie rozmowy były „konstruktywne”, odbyły się „w spokojnej i pełnej szacunku atmosferze”, a między stronami „nie doszło do ostrej wymiany słów”. – Nikt z nas nie chce rozmawiać dla samego rozmawiania i marnowania czasu. Obu stronom zależy na kontynuowaniu negocjacji do czasu wypracowania korzystnego rozwiązania – dodał.
Optymizm strony irańskiej sugeruje, że – przynajmniej na razie – Waszyngton zrezygnował z nacisków na całkowity demontaż tamtejszego programu nuklearnego, co najprawdopodobniej spotkałoby się ze sprzeciwem Teheranu. Choć celem Trumpa bez wątpienia jest uzyskanie porozumienia, które uniemożliwiłoby Iranowi uzyskanie broni jądrowej, jednym z elementów dealu mogłoby być rozcieńczenie zapasów irańskiego uranu wzbogaconego. Według raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) z października 2024 r. Iran posiadał 182,3 kg uranu wzbogaconego do 60 proc. i znacznie zwiększył tempo jego produkcji. Choć Iran utrzymuje, że jego program nuklearny ma charakter pokojowy, eksperci obawiają się, że przy obecnych zapasach i możliwościach technicznych, mógłby w krótkim czasie wzbogacić uran do poziomu 90 proc., co wystarczyłoby do produkcji sześciu bomb jądrowych.
Irańczycy mieli usłyszeć, że prezydent USA Donald Trump jest gotowy pójść na ustępstwa. Nie ma przecieków, czego konkretnie miałyby dotyczyć, ale spekuluje się, że może chodzić o ograniczenie amerykańskiej obecności wojskowej na Bliskim Wschodzie. Teheran chciałby też, by Amerykanie skutecznie zastopowali agresywną politykę Izraela w regionie, ze szczególnym uwzględnieniem Libanu, oraz znieśli chociaż część sankcji.
Trump potrzebuje sukcesu
W związku z tym, że republikanin nie osiąga dyplomatycznego sukcesu ani w wojnie między Rosją a Ukrainą, ani w sprawie palestyńskiej, porozumienie z Iranem wydaje się dla niego atrakcyjnym politycznie rozwiązaniem. Założyciel Quincy Institute for Responsible Statecraft Trita Parsi tłumaczy w wiadomości przesłanej DGP, że w tym przypadku dyplomacja republikańskiej administracji może zakończyć się sukcesem. – Pomimo agresywnych wypowiedzi, Trump nie może sobie pozwolić na kolejną poważną wojnę na Bliskim Wschodzie. Od dawna obiecuje przecież, że nie będzie wplątywać USA w nowe wojny, tylko sprowadzi wojska amerykańskie do domu – zauważa ekspert. Z kolei Irańczyków do umowy z Waszyngtonem motywuje jego zdaniem trudna sytuacja gospodarka i potrzeba resetu w relacjach z Zachodem, który umożliwiłby temu państwu wyjście z kryzysu – Prezydent Iranu Masud Pezeszkian został wybrany na to stanowisko m.in. w związku z obietnicami negocjacji z USA w celu zniesienia sankcji i ożywienia gospodarki – komentuje Parsi.
Zawarcie umowy nie będzie jednak proste. Będzie wymagać przede wszystkim wzajemnego zaufania, którego na razie na próżno można szukać między stronami. Irańczycy w Omanie podnieśli sprawę jednostronnego wycofania USA z międzynarodowego układu nuklearnego i wyrazili obawy, że teraz scenariusz może się powtórzyć. Problemem może okazać się również presja ze strony przeciwników dialogu – zarówno w Iranie, Stanach Zjednoczonych, jak i w Izraelu. Rząd Binjamina Netanjahu, który sprzeciwiał się także porozumieniu nuklearnemu z 2015 r., domaga się przeprowadzenia kompleksowej operacji militarnej przeciwko Teheranowi. Izraelskie władze argumentują, że to najlepszy moment na tego typu działanie, bo reżim w Teheranie został znacząco osłabiony w wyniku trwającej od października 2023 r. wojny w regionie, a jego system obrony powietrznej został poważnie nadwyrężony w wyniku izraelskich nalotów.
Choć prezydent Trump stawia na dyplomację, w ubiegłym tygodniu zapowiedział, że Izrael odegra wiodącą rolę w potencjalnym uderzeniu militarnym na Iran, jeśli nadchodzące rozmowy nuklearne nie zakończą się sukcesem. ©℗