Ustaliłem, tak – stwierdził w poniedziałek amerykański prezydent w odpowiedzi na pytania dziennikarzy, czy zdecydował, jakie działania w sprawie ceł podejmie w środę 2 kwietnia. Stany Zjednoczone, największa globalna gospodarka i największy na świecie importer towarów, mają dziś podnieść taryfy, żeby w ten sposób zrównoważyć niesprawiedliwe (według Trumpa) praktyki, jakie stosują inne państwa wobec amerykańskich towarów i przedsiębiorstw ze Stanów Zjednoczonych. Chodzi nie tylko o cła, ale także wszelkie inne bariery pozataryfowe, takie jak na przykład podatek od usług cyfrowych.

Dwie koncepcje polityki celnej

Swojego planu Trump na razie nie zdradził. Według amerykańskich mediów na stole leżą dwie koncepcje. Ponieważ prezydent domaga się, żeby rozwiązanie kwestii handlowych było „duże i proste”, wrócił pomysł cła uniwersalnego. Zgodnie z tą koncepcją, lansowaną w trakcie kampanii wyborczej, Stany Zjednoczone wprowadzają 20-proc. taryfy na wszystkie importowane towary.

Drugie rozwiązanie, to wprowadzenie ceł wyrównawczych, wymierzonych przede wszystkim w „parszywą piętnastkę” (Dirty 15). Chodzi o państwa, z którymi USA mają trwałe deficyty handlowe, plus kilka innych krajów dyskryminujących produkty lub przedsiębiorstwa amerykańskie. W tym scenariuszu podwyższonymi taryfami objęte byłyby państwa odpowiadające za niemal 90 proc. amerykańskiego importu. W odróżnieniu jednak od cła uniwersalnego, stawki byłyby różne dla poszczególnych partnerów handlowych. Bardzo prawdopodobne jest także, że niektóre gałęzie przemysłu, takie jak motoryzacja, objęte zostaną dodatkowymi taryfami.

Bez względu na to, które rozwiązanie ostatecznie zdecyduje się Donald Trump, będzie to miało negatywny wpływ na amerykańską gospodarkę. Cła zadziałają jak podatek, zmniejszając dochody konsumentów. Przejściowo podniosą inflację, prowadząc do wyższych stóp procentowych, co oznacza wzrost kosztów finansowych dla firm i konsumentów. Wreszcie, zmieniające się czasem z godziny na godzinę deklaracje prezydenta w kwestiach wysokości nowych taryf i terminów ich wprowadzenia wprowadzają niepewność, zniechęcając firmy do inwestycji. Szacunki potencjalnych strat, jakie poniesie gospodarka, rosną wraz z wysokością oczekiwanych ceł.

Powrót do lat 30-tych

Ekonomiści Goldman Sachs początkowo prognozowali, że amerykańskie taryfy wzrosną o ok. 4 pkt. proc., następnie podnieśli oczekiwania do 10 pkt. proc., żeby w najnowszej, poniedziałkowej analizie podnieść prognozę do 15 pkt proc. Jeśli rzeczywiście w takim stopniu wzrosną amerykańskie cła, to ich poziom – biorąc pod uwagę stawki już obowiązujące – zbliży się do 20 proc., najwyższego poziomu od lat 30. XX w. Dla amerykańskiej gospodarki może to oznaczać spadek tempa wzrostu gospodarczego z 2,8 proc. w 2024 r. do mniej niż 2 proc. w bieżących 12 miesiącach. Rosnąć będzie także stopa bezrobocia.

Z prognoz ekonomistów wynika, że ani w tym, ani w przyszłym roku nie ma szans na osiągnięcie 3-proc. tempa wzrostu PKB, oczekiwanego przez administrację Trumpa. Wpływ na to mają także inne elementy polityki prowadzonej przez amerykańskiego prezydenta. Zaostrzona polityka migracyjna utrudniać będzie firmom znalezienie pracowników. Negatywnie na gospodarczą koniunkturę wpływać będzie także ograniczenie wydatków rządowych i cięcia zatrudnienia w sektorze publicznym. Według Petera Navarro, doradcy Donalda Trumpa ds. handlu i przemysłu, uważanego za architekta protekcjonistycznej polityki USA, cła mają przynieść 600 mld dol. przychodów do budżetu, stwarzając przestrzeń do obniżek podatków. Według ekonomistów pozytywny wpływ na gospodarkę tego rodzaju działań będzie jednak niewielki i nie zrównoważy negatywnych efektów ceł.

Pewna łatwość, z jaką ekonomiści tną ekonomiczne prognozy, biorąc pod uwagę lekcję z poprzednich kwartałów, gdy prawdopodobieństwo recesji w USA sięgało 70 proc., a gospodarka rosła w tempie zbliżonym do 3 proc., może wynikać z odmiennej retoryki Donalda Trumpa. Starając się przewidzieć działania Republikanina po objęciu urzędu, eksperci brali za punkt odniesienia pierwszą kadencję z lat 2017–2021. Wówczas granicą dla nieprzewidywalności prezydenta była jednak pewna powściągliwość, żeby swoimi działaniami nie zaszkodzić gospodarce i rynkom finansowym. Obecnie tych hamulców nie ma – administracja deklaruje, że jest gotowa na pewien okres przejściowy, w którym przestawienie gospodarki na właściwe tory odbędzie się kosztem spadku ekonomicznej aktywności. Spadają kursy na Wall Street? Nie interesuje nas to. Ekonomiści sprzyjający Trumpowi – jak na przykład Peter St Onge, autor popularnego wideobloga, powiązany w przeszłości z The Heritage Foundation, wpływowym, konserwatywnym think-thankiem – uważają, że jeśli efektem ograniczenia roli państwa w gospodarce będzie recesja, to będzie to najbardziej produktywna recesja w historii USA, poprzedzająca rozkwit gospodarczy,

Zaufanie do USA spada

Według ekonomistów Morgan Stanley w ostatnich latach Stany Zjednoczone nabyły nadzwyczajne przywileje, wynikające z budowanego przez wiele lat zaufania do instytucji, rynków i amerykańskiego rządu. Pozwalało to Ameryce finansować po niższych kosztach deficyty – na rachunkach obrotów bieżących i budżetowy – przyciągało kapitał do amerykańskich aktywów czy zachęcało firmy do inwestowania w USA. Polityka obecnej administracji, nie tylko gospodarcza, prowadząca do zmiany roli Stanów Zjednoczonych na świecie, zagraża tym wartościom, zwiększając także prawdopodobieństwo recesji w gospodarce. ©℗