Gwarancje polityczne to właściwie jedyna konkretna oferta Paryża dotycząca rozszerzenia parasola nuklearnego na partnerów z UE
Francuski prezydent Emmanuel Macron w obliczu pogarszających się relacji transatlantyckich wychodzi z kolejnymi inicjatywami wzmacniającymi pozycję Paryża. – Nasz środek odstraszania nuklearnego chroni nas: jest kompletny, suwerenny, na wskroś francuski, ale odpowiadając na historyczne wezwanie przyszłego kanclerza Niemiec, postanowiłem otworzyć strategiczną debatę na temat ochrony naszych sojuszników na kontynencie europejskim – mówił w orędziu do Francuzów wygłoszonym 5 marca. Co kryje się za tym pomysłem?
Kilka państw, w tym Polska, wyraziło wstępne zainteresowanie współpracą z Paryżem oraz Londynem, który również posiada własną broń nuklearną. Pomysł ten nie zakłada jednak przekazania tego typu broni partnerom, a dotyczy głównie gwarancji politycznych. Zgodnie z oficjalnym stanowiskiem Pałacu Elizejskiego broń jądrowa „pozostanie w rękach Francji i nie zostanie nikomu udostępniona”. Francja to po brexicie jedyne państwo Unii Europejskiej posiadające broń jądrową. Paryż dysponuje arsenałem ok. 290 głowic, które mogą być przenoszone przez myśliwce Rafale oraz okręty podwodne.
Parasol współdzielony
Paryż proponuje, by sojusznicy europejscy mogli uczestniczyć w ćwiczeniach i współpracować operacyjnie z francuską armią także przez uczestnictwo w ćwiczeniach sił nuklearnych (np. jako eskorta powietrzna, wsparcie logistyczne, tankowanie w powietrzu), co mogłoby usprawnić system. Ponadto – co istotniejsze – możliwe byłoby okresowe stacjonowanie francuskich myśliwców Rafale zdolnych do przenoszenia głowic nuklearnych w innych państwach, np. w ramach ćwiczeń lub w sytuacji kryzysowej, co mogłoby zwiększyć strategiczną niepewność Rosji. Stała obecność broni nuklearnej w jakimkolwiek innym państwie zgodnie z francuską doktryną jest zabroniona i żadne środowisko polityczne w kraju nie zakłada możliwości zmiany tej sytuacji.
Najbardziej prawdopodobnym wariantem jest rozszerzona gwarancja odstraszania, czyli w praktyce polityczne przyrzeczenie, że francuskie siły nuklearne będą bronić europejskich sojuszników, jeśli Rosja zagrozi im atakiem nuklearnym. Formalnie Francja, w przeciwieństwie do USA, nigdy nie rozszerzyła ochrony nuklearnej poza własne terytorium. Nawet jeśli Paryż zdecyduje się na ten krok, Francja nadal będzie dysponować wyłącznym prawem do użycia broni, za to sojusznicy mogliby np. dostarczać samoloty o podwójnym przeznaczeniu. Państwa UE korzystające z ochrony mogłyby także wziąć na siebie część kosztów; utrzymanie nuklearnego potencjału kosztuje Paryż ponad 5,5 mld euro rocznie.
Wszystko w rękach Macrona
Francuska propozycja rozszerzenia odstraszania nuklearnego na sojuszników w Europie napotyka istotne wyzwania prawne. Zgodnie z traktatem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) kraj ten nie może przekazywać głowic nuklearnych ani kodów startowych innym państwom. Nie istnieje za to prawna przeszkoda, by politycznie zadeklarować gotowość ich użycia w obronie sojuszników. Aby propozycja stała się realna, konieczna byłaby zgoda francuskiego parlamentu, a także uregulowanie w ramach UE lub NATO. Artykuł 42.7 traktatu o Unii Europejskiej przewiduje wzajemną obronę, ale nie odnosi się bezpośrednio do broni jądrowej. Alternatywą jest format dwustronnych umów z poszczególnymi państwami, np. z Niemcami czy Polską. Ważne będzie także uniknięcie oskarżeń o naruszenie NPT, szczególnie jeśli Francja zdecyduje się na rotacyjne rozmieszczanie swoich sił w innych krajach. Taka decyzja leży w gestii prezydenta, a zgoda parlamentu nie jest wymagana, choć byłby to poważny zgrzyt na i tak już spolaryzowanej francuskiej scenie politycznej.
Duda i Tusk uznali pomysł za godny rozważenia przez Polskę
Najpierw jednak zainteresowanie muszą wyrazić partnerzy europejscy, którzy dopiero próbują się odnaleźć po geopolitycznym trzęsieniu ziemi zafundowanym przez Donalda Trumpa. Propozycja Macrona spotkała się z przychylnymi reakcjami części europejskich sojuszników. Polski prezydent Andrzej Duda pozytywnie ocenił inicjatywę, stwierdzając, że „każda formuła współpracy sojuszniczej, która zwiększa nasze bezpieczeństwo, jest dla nas cenna”. Premier Donald Tusk uznał ją za „jak najbardziej godną rozważenia”, podkreślając potrzebę skoordynowania europejskich działań obronnych. Niemcy ustami przyszłego kanclerza Friedricha Merza wyrazili zainteresowanie rozmowami na ten temat. Prezydent Litwy Gitanas Nausėda określił inicjatywę mianem interesującej, podobnie jak władze Danii i Szwecji. Ostrożny optymizm wyrazili też Czesi i Łotysze. Rosja stanowczo skrytykowała Macrona, uznając pomysł za „zagrożenie dla stabilności regionu”. Chiny wyraziły sceptycyzm, obawiając się eskalacji wyścigu zbrojeń, zaś USA do pomysłu na razie się nie odniosły. ©℗