21 lutego Biały Dom ogłosił zwolnienie najwyższego rangą dowódcy sił zbrojnych USA i doradcy prezydenta, czterogwiazdkowego generała Charlesa Q. Browna. Wraz z nim wypowiedzenia otrzymało pięciu innych liderów armii: szefowa marynarki wojennej Lisa Franchetti, wiceszef sił powietrznych James Slife oraz trzech czołowych prawników wojskowych (tzw. JAG).

Taka czystka na szczycie hierarchii Pentagonu nie ma precedensu w amerykańskiej historii. Żołnierze służą konstytucji, a nie ekipie aktualnie rządzącej w Waszyngtonie, dlatego tradycyjnie nowi prezydenci nie usuwali nominatów swoich poprzedników, inaczej naraziliby się na zarzuty upolitycznienia sił zbrojnych i niszczenia ich prestiżu. Dotąd panował konsensus, że gospodarz Białego Domu musi mieć przekonujące powody, aby pozbyć się wysokiego oficera – jak jego niesubordynacja albo inne przewinienie służbowe. Gdyby Trump uszanował tę zasadę, Brown, w armii znany jako C.Q., pełniłby funkcję przewodniczącego kolegium połączonych szefów sztabów (Chairman of the Joint Chiefs of Staff)jeszcze przez dwa i pół roku.

Odwoływanie wojskowych w USA

W przeszłości zdarzyło się parę przypadków, kiedy prezydenci odwoływali wojskowych na tle konfliktu o kwestie taktyczne czy organizacyjne. W 1951 r. Harry Truman wyrzucił gen. Douglasa MacArthura, który forsując własną wizję prowadzenia wojny w Korei, ignorował rozkazy naczelnego wodza. Powołując się na zmianę strategii, Barack Obama na początku pierwszej kadencji zwolnił dowódcę oddziałów USA w Afganistanie gen. Davida McKiernana. Generał Stanley McChrystal, który go zastąpił, po niespełna roku został zmuszony do dymisji za obsmarowanie Obamy i jego doradców w wywiadzie dla pisma „Rolling Stone”. Żaden prezydent przed Trumpem nie usunął jednak wysokiego oficera – a tym bardziej kilku naraz – tylko dlatego, że uważał go za przeciwnika politycznego i ideologicznego.

Dymisja sześciu wojskowych to część operacji wykorzeniania z administracji tego, co obóz MAGA określa mianem „ideologii woke” lub „radykalnym lewactwem”. W narracji trumpistów rządy demokratów zamieniły wielu dowódców w kulturowych aktywistów, którzy wpajali rekrutom, że odpowiedzialność, honor, skłonność do podejmowania ryzyka i inne wartości stanowiące kiedyś o potędze amerykańskiej armii są opresyjną spuścizną przeszłości, którą należy wymazać. Nie jest przypadkiem, że jednym z pierwszych posunięć nowej administracji była likwidacja programów pod szyldem DEI (diversity, equity, inclusion – po polsku: różnorodność, równość, inkluzywność). W założeniu miały one wyrównywać szanse członków marginalizowanych grup. Według trumpistów – służyły za narzędzie progresywnej indoktrynacji, która doprowadziła do osłabienia morale, załamania ducha patriotyzmu i obniżenia gotowości bojowej żołnierzy. Charles Q. Brown, drugi po Colinie Powellu czarny generał, który osiągnął pozycję nr 1 w wojsku, miał w tym odegrać niebagatelną rolę.

Na cenzurowanym

W ciągu ponad 40-letniej służby Brown kierował dywizjonami myśliwców w bazach w Korei Południowej, Niemczech i we Włoszech, aranżował operacje antyterrorystyczne na Bliskim Wschodzie i zawiadywał siłami powietrznymi USA w całym regionie Indo-Pacyfiku. Poza 3 tys. wylatanych godzin dorobił się niezliczonych odznaczeń i reputacji nieustraszonego, a zarazem wyważonego lidera.

Jeszcze całkiem niedawno zdolności i wyczyny generała wzbudzały powszechny podziw zarówno wśród demokratów, jak i republikanów. Drogę na najwyższy szczebel w Pentagonie utorował mu zresztą nie kto inny jak prezydent Trump, który w marcu 2020 r. mianował go szefem sił powietrznych USA. Na Twitterze pochwalił się wtedy, że „wskazał pierwszego w historii Afroamerykanina na stanowisko przywódcze w wojsku”. Nominację na przewodniczącego kolegium połączonych szefów sztabów, którą generał dostał trzy lata później, odebrano jako spodziewane i zasłużone ukoronowanie imponującej kariery. Uzasadniając swój wybór, Joe Biden podkreślił, że „nie ma lepiej przygotowanej i wykwalifikowanej osoby do kierowania siłami zbrojnymi USA”.

Dla ekipy MAGA Brown był już wtedy od dawna na cenzurowanym. Zwrot nastąpił zaledwie kilka miesięcy po tym, jak Trump awansował go na szefa sił powietrznych. Iskrą zapalną były wydarzenia z końca maja 2020 r., kiedy w Minneapolis biały policjant zamordował na oczach kolegów i przechodniów czarnego 46-latka George’a Floyda, a tysiące Amerykanów wyszło na ulice, aby pod hasłem „Black Lives Matter” domagać się wyeliminowania praktyk utrwalających dyskryminację rasową. W reakcji na tragedię C.Q. Brown opublikował w internecie prawie pięciominutowe nagranie, w którym podzielił się swoimi obserwacjami i doświadczeniami czarnego Amerykanina, który poświęcił życie zawodowe armii. Opowiadał o tym, że w dywizjonach myśliwskich i gabinetach Pentagonu był często jedynym Afroamerykaninem. O przełożonych, którzy spodziewali się po nim gorszych wyników niż po białych żołnierzach, i o kolegach, którzy mieli zwyczaj dopytywać, czy na pewno jest pilotem, chociaż nosili takie same dystynkcje na mundurach.

Wojsko, szczycące się mianem merytokracji, w której liczą się talenty i zasługi, od czasu ruchu na rzecz praw obywatelskich było ważnym mechanizmem integracji rasowej społeczeństwa. Ponad pół wieku później wysokie stanowiska wciąż jednak niewspółmiernie często przypadały osobom białym. Według wyliczeń Departamentu Obrony czarni Amerykanie stanowią prawie jedną piątą z 1,3 mln żołnierzy w służbie czynnej, ale tylko 9 proc., jeśli chodzi o stopnie oficerskie, i 6,5 proc. – generalskie.

Nacisk na eliminowanie w armii dyskryminacyjnych praktyk pojawił się wraz z prezydenturą Baracka Obamy, kiedy do wykonywania zadań bojowych dopuszczono kobiety i zniesiono politykę „don’t ask, don’t tell”, która wykluczała ze służby osoby jawnie homoseksualne.

Zabójstwo George’a Floyda przyniosło gorzką refleksję, że mimo osiągniętego postępu Stany Zjednoczone mają jeszcze przed sobą długą i trudną drogę do zasypania podziałów rasowych. W wojsku, podobnie jak w innych instytucjach, wielu liderów zaczęło się zastanawiać, jak mogą niwelować dysproporcje będące spuścizną okresu segregacji, a jednocześnie nie podpaść prezydentowi, który odmalowywał antyrasistowskie protesty jako radykalny ruch pragnący zdemolować historię i kulturę Ameryki. Kilka pomysłów udało się wcielić w życie. Szefowie Pentagonu zadecydowali m.in., że w dokumentach przesyłanych do komisji rozstrzygających konkursy awansowe nie będzie już zdjęć kandydatów, aby nieuświadamiane stereotypy nie wpłynęły na ich szanse. Ponadto wzmocniono wewnętrzne mechanizmy mające chronić żołnierzy przed molestowaniem i przemocą na tle rasowym.

Kiedy w 2021 r. stery przejęła ekipa Bidena, do programów szkoleniowych włączono kurs na temat rasizmu i ukrytych uprzedzeń, a w kampaniach rekrutacyjnych pojawiło się więcej kobiet i członków grup mniejszościowych. Jednocześnie poluzowano wymogi związane z wyglądem: długością włosów, uczesaniem, zarostem (zezwolono np. na różne rodzaje warkoczyków, pod warunkiem że nie przeszkadzają w noszeniu hełmu). – Jesteśmy zróżnicowanym narodem. I nasze wojsko powinno to odzwierciedlać – przekonywał podczas przesłuchania przed komisją ds. sił zbrojnych Izby Reprezentantów sekretarz obrony w poprzedniej administracji Lloyd Austin.

Inicjatywy DEI od początku spotykały się z furią republikanów spod znaku MAGA. Za kadencji Bidena przedstawiciele Pentagonu regularnie musieli się stawiać w Kongresie, by odpierać zarzuty, że skupienie się na różnorodności wywołuje ferment w szeregach i odwraca uwagę od priorytetów militarnych. Ludzie administracji uważali takie oskarżenia za nieuczciwe i absurdalne, bo DEI zajmowało marginalne miejsce w programie szkolenia żołnierzy. W większości rodzajów sił zbrojnych była jedna, góra dwie godziny zajęć obejmujących często również takie kwestie jak przeciwdziałanie molestowaniu i napaściom seksualnym. Ale niektóre propozycje krążące podczas kadencji Bidena były trudniejsze do obrony – jak memorandum z 2022 r., które wskazywało pożądaną kompozycję demograficzną kandydatów do Sił Powietrznych i Kosmicznych.

Szkodliwa narracja

W komunikatach Białego Domu nie ma słowa o powodach dymisji Browna. W mediach społecznościowych Trump jedynie podziękował generałowi za służbę, nazywając go „prawdziwym gentelmanem i wybitnym liderem”. Sekretarz obrony Pete Hegseth nie jest takim dyplomatą. Panuje zresztą opinia, że to za sprawą krucjaty przeciwko „ideologii woke”, którą toczył jako komentator i gospodarz śniadaniówki w Fox News, zaskarbił sobie względy prezydenta.

W listopadzie 2024 r., krótko przed uzyskaniem nominacji, Hegseth powiedział w jednym z prawicowym podcastów, że porządki w armii powinny się rozpocząć od zwolnienia przewodniczącego połączonych szefów sztabów. I dodał: każdy generał czy admirał, który miał cokolwiek wspólnego z DEI, musi wylecieć. W wydanej w zeszłym roku książce „The War on Warriors” Hegseth w mało wyrafinowany sposób sugeruje, że Brown zdobył najwyższy zaszczyt wojskowy, bo jest czarny. „Czy awansował z powodu koloru skóry? Czy jednak dzięki swoim kwalifikacjom? Nigdy się nie dowiemy, a wątpliwości pozostaną” – dywaguje.

„The War on Warriors” to 200-stronicowa tyrada o tym, jak szersze otwarcie drzwi kobietom, mniejszościom rasowym i osobom trans doprowadziło do „wykastrowania sił zbrojnych” i erozji bezpieczeństwa Ameryki. W opowieści Hegsetha zaślepieni „wokeizmem” nominaci Obamy i Bidena rozsadzają tradycyjny etos wojownika opierający się na poświęceniu, odwadze i honorze, aby zaszczepiać żołnierzom mentalność ofiar i zohydzać im silnych mężczyzn jako symbol opresji jednych i przywilejów drugich. W rezultacie normy sprawnościowe się obniżają, morale słabnie, a Chiny i inni wrogowie USA śmiało rozpychają się w świecie…

Hegseth i inni republikanie z obozu MAGA zwykle przywołują jeszcze inny zarzut: że presja na różnorodność i walkę z uprzedzeniami zniechęca wielu młodych do służby wojskowej. Argument jest taki, że nastoletni Amerykanie, szczególnie z biedniejszej i bardziej konserwatywnej prowincji, nie chcą być częścią organizacji, która sprawia wrażenie, jakby bardziej koncentrowała się na likwidowaniu barier mniejszościom niż ćwiczeniach na poligonie. Wśród prawicowych influencerów i kongresmenów dużo emocji wzbudził zwłaszcza spot rekrutacyjny z 2021 r., który pokazywał m.in. żołnierkę wychowaną przez parę lesbijek. Reklama była jedną z wielu prób odpowiedzi na narastające problemy z przyciąganiem do koszar pokolenia Z, w którym – według sondażu Gallupa – jedna piąta osób identyfikuje się jako LGBTQ. Może w spokojniejszych czasach takie problemy nie byłyby tak mocno odczuwalne, ale kiedy USA lokują coraz większe zasoby w regionie Indo-Pacyfiku oraz wspierają sojuszników w wojnach na dwóch kontynentach, mniejsza armia oznacza częstsze rotacje, dłuższe misje i bardziej napięte harmonogramy szkoleniowe. Najgorszy wynik padł w 2022 r., kiedy udało się pozyskać 45 tys. nowych rekrutów, o 15 tys. mniej niż założono. Kolejny rok był tylko nieco lepszy – do osiągnięcia celu zabrakło 11 tys. osób. W 2024 r. udało się zrealizować plan dzięki temu, że pulę obniżono do 55 tys. żołnierzy.

Przyczyny słabnącego od dekad zainteresowania służbą w armii są bardziej skomplikowane, niż to sugerują orędownicy zerwania z programami różnorodności. Nie brakuje wojskowych, którzy uważają wręcz, że to demonizowanie DEI na potrzeby polityczne zraża młodych ludzi do armii. „Narracja, że skupiamy się na tym bardziej niż na walce, jest tym, co nam szkodzi” – powiedziała w 2023 r. kongresmenom JoAnne Bass, wówczas starszy sierżant Sił Powietrznych.

Nie chodzi jedynie o to, że armia nie wydaje się „zetkom” atrakcyjną alternatywą dla studiów lub pracy. Z badania Pentagonu wynika, że młodzi ludzie nie chcą się zaciągać przede wszystkim ze strachu przed śmiercią, poważnymi obrażeniami lub stresem pourazowym. Do tego mają pełno błędnych wyobrażeń o życiu w mundurze – np. prawie połowa ankietowanych osób z tego pokolenia myśli, że żołnierze nie mają urlopów ani czasu dla siebie. Dlatego kampanie rekrutacyjne kładą teraz nacisk na pokazanie, że bycie w wojsku nie oznacza z automatu wykonywania niebezpiecznych zadań, a umiejętności, które można tam zdobyć, znajdą szerokie zastosowanie w sektorze prywatnym m.in. na stanowiskach związanych z łącznością satelitarną, cyberbezpieczeństwem czy zaawansowanymi technologiami.

Największą bolączką rekruterów jest jednak kurcząca się z roku na rok baza potencjalnych kandydatów. Według analizy Departamentu Obrony aż 77 proc. Amerykanów w wieku od 17 do 23 lat nie zakwalifikowałoby się do służby wojskowej z powodu otyłości, nadużywania substancji psychoaktywnych, kłopotów zdrowotnych lub problemów wychowawczych. W ostatnich kilku latach armia złagodziła zresztą niektóre wymogi, aby przyciągnąć nowych rekrutów – np. ułatwiono wstąpienie do Sił Powietrznych osobom z diagnozą ADHD i dopuszczono tatuaże na szyi i rękach. W 2022 r. Pentagon zainicjował program Future Soldiers, który pomaga aspirującym rekrutom w zrzuceniu wagi, poprawie kondycji czy podniesieniu ocen z testów wiedzy ogólnej.

Zabiję dla pana

W rozporządzeniu o likwidacji programów DEI, podpisanym w pierwszych dniach nowej kadencji, Donald Trump ogłosił przywrócenie w wojsku reguł merytokracji. Kariera jego faworyta na nowego przewodniczącego kolegium połączonych szefów sztabów wzbudza jednak więcej pytań niż podziwu. Komentatorzy opisują wybór szerzej nieznanego Dana Caina jako „specyficzny” lub „nieortodoksyjny”. Od 1949 r. każdy wojskowy, który zajmował najwyższe stanowisko w Siłach Zbrojnych USA, pełnił wcześniej funkcję szefa jednej ze służb lub dowódcy oddziałów, czego potwierdzeniem były cztery gwiazdki na mundurze. Cain jest emerytowanym generałem broni z trzema gwiazdkami o pełnej zakrętów ścieżce zawodowej: był pilotem wojskowym, specjalistą od antyterroryzmu w Radzie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, specjalnym asystentem sekretarza rolnictwa, inwestorem, dyrektorem ds. wojskowych w CIA...

W 2018 r. Cain brał udział w operacjach przeciwko Państwu Islamskiemu w Iraku. To właśnie wtedy po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę Trumpa. Na briefingu w bazie wojskowej Al Asad generał miał powiedzieć prezydentowi, że terroryści ISIS nie są tacy twardzi i że da się ich pokonać w tydzień.

Trump przypomniał tamto spotkanie pięć lat później podczas dorocznego zlotu konserwatystów Conservative Political Action Conference. I dołożył nowe szczegóły: wedle prezydenta Cain powiedział mu: „Kocham pana. Jest pan wspaniały. Zabiję dla pana”. A potem założył na głowę czerwoną czapkę z napisem „Make America Great Again”. ©Ⓟ

Testowanie władzy

Po objęciu władzy Donald Trump agresywnie zabrał się do obiecywanych w kampanii czystek w federalnej biurokracji – „podziemnym państwie” (deep state), które oskarżał o torpedowanie swojej pierwszej kadencji i prześladowanie go, kiedy opuścił Biały Dom. Odwetu mógł się spodziewać każdy, kto w jego oczach zgrzeszył nielojalnością rozumianą jako odmowa bezwzględnego podporządkowania się. W tle był też szerszy cel, który suflowało Trumpowi ultrakonserwatywne zaplecze: demontaż administracyjnego imperium w Waszyngtonie, które zdaniem ideologów MAGA uzurpowało sobie nowe uprawnienia, by narzucać Amerykanom progresywną agendę i dławić ich wolność nawałem regulacji.

Na edgp.gazetaprawna.pl • Emilia Świętochowska, „Projekt Manhattan czasów Trumpa” DGP nr 36 z 21 lutego 2025 r.