Najważniejsza z odtajnionych przez Klausa Iohannisa notatek służb specjalnych na temat ingerowania w rumuńskie wybory prezydenckie ma niecałe cztery strony. Między innymi na tej podstawie sąd konstytucyjny podjął decyzję o unieważnieniu I tury, którą wygrał skrajnie prawicowy kandydat Călin Georgescu.

Treść dokumentu sporządzonego przez odpowiednika polskiej ABW (w tym wypadku SRI – Serviciul Român de Informații, Rumuńska Służba Informacji) nie rzuca na kolana. Są tam tezy, które na Zachodzie pojawiają się co najmniej od referendum o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE i wyborów w USA w 2016 r. Mowa o rosyjskich farmach trolli, które ingerowały w systemy wyborcze i pompowaniu kandydata (w wypadku plebiscytów – idei) za pomocą powiązanych kanałów na Telegramie i kont na TikToku. Podobne tezy pojawiają się w odtajnionych dokumentach innych rumuńskich służb specjalnych na temat Georgescu.

W Wielkiej Brytanii i USA również powstawały raporty o ingerencji zagranicznej. Ale w żadnym z tych przypadków nie odwołano samego głosowania. Obawiano się zainfekowania prawa i reguł demokracji uznaniowością i zasadami stanu nadzwyczajnego. Rumuni drugą turę odwołali. I niezależnie od tego, jak szemranym kandydatem jest zwycięzca I tury, zrobili to w bardzo złym stylu, który tylko wzmocni skrajną prawicę. Bo przyczyny głosowania na nią były i są znacznie głębsze niż manipulacje na TikToku czy nielegalne finansowanie kampanii.

SRI nie wykazało w swoim raporcie, że Georgescu miał świadome związki z rosyjskimi służbami. Oczywiście, ma na swoim koncie wypowiedzi prorosyjskie i skrajnie prawicowe. Od biedy można go nawet nazwać „ruską onucą”. Niemniej jednak nigdy w tej spawie nie skazano go prawomocnym wyrokiem. Tymczasem od co najmniej kilku lat pojawiał się na giełdzie nazwisk np. jako kandydat na premiera. Wcześniej pracował w MSZ i ministerstwie środowiska. Funkcjonował w obiegu bez zastrzeżeń. Dopóki nie okazał się graczem, który może sięgnąć po najwyższe stanowisko w państwie.

Samo śledztwo wyborcze w Rumunii toczy się w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. Równie dobrze można by unieważnić wybory w USA, bo Donald Trump zapewniał o swojej przyjaźni z Putinem, a na szefową 18 amerykańskch agencji wywiadowczych mianował popierającą Baszara al-Asada i należącą w przeszłości do sekty Tulsi Gabbard.

Georgescu miał nakłamać w sprawie wydatków na kampanię

Inną sprawą jest nihilistyczna postawa sądu konstytucyjnego Rumunii. DGP zapoznał się z uzasadnieniem SK w sprawie anulowania I tury wyborów. Georgescu miał nakłamać w sprawie wydatków na kampanię. Twierdził, że nic nie wydał, a tak naprawdę płacono infuencerom honoraria (w sumie na kwotę powyżej 1 mln euro) z podejrzanych źródeł. Była to wiedza powszechna już w czasie kampanii. Dziwi zatem późne przebudzenie służb, SK i prezydenta Iohannisa. Ogólna konkluzja jest taka, że kandydat skrajnej prawicy złamał zasadę równości. Towarzyszy temu wiara w to, że przez dwa tygodnie TikTokiem można się napompować tak, by zdecydowanie wygrać.

Jakby tego było mało, sąd konstytucyjny sam podważył swoją decyzję, bo przecież to właśnie SK po I turze uznał ją za ważną, mimo wiedzy o nadużyciach z kampanii. SK zmienił zdanie po długim namyśle na dwa dni przed II turą. Zakwestionował – niezgodnie z prawem konstytucyjnym Rumunii – własną decyzję, i to po długim czasie, który nie jest terminem przewidzianym w rumuńskim ustawodawstwie.

Kto popiera Georgescu?

Nie są nową wiedzą również kompromitujące związki Georgescu ze skrajną prawicą. Kim są neolegioniści i neonaziści, którzy popierali kandydata? – pyta dziennik „Adevărul”. Odpowiedź jest prosta. Są tym, kim byli zawsze. Sympatykami międzywojennej, faszystowskiej Żelaznej Gwardii – wcześniej Legionu Michała Archanioła – dowodzonego przez Corneliu Zelea Codreanu, miłośnikami alianta Adolfa Hitlera marszałka Iona Antonescu oraz czytelnikami popularnego niegdyś pisma „România Mare”, wydawanego w szalonych latach 90. przez Corneliu Vadim Tudora – skrajnego antysemitę. Choć w sumie może nie bardziej skrajnego, niż np. uznany w świecie intelektualista Mircea Eliade, który również utrzymywał kontakty z Żelazną Gwardią, a u Antonescu pracował jako dyplomata (gdy Londyn zerwał stosunki z Bukaresztem – po tym jak Rumunia zorientowała się na III Rzeszę, Eliade przeniesiono na placówkę do rządzonej przez Salazara Portugalii).

Ten obszar rumuńskiego społeczeństwa – antysystemowy, faszyzujący i skrajnie na prawo – nie powstał wczoraj i nigdy nie był powodem do anulowania wyborów. Ta część rumuńskiego elektoratu jest dokładnie tak samo powszechna, jak zwolennicy generała Franco w Hiszpanii, podśpiewujący Cara al Sol na imprezach rodzinnych. Sam Georgescu otwarcie przyznawał na długo przed wyborami, że uznaje Codreanu i Antonescu za bohaterów narodowych. Czy można zatem uznać to za nowość? Nowością jest jedynie to, że państwo rumuńskie o tym wszystkim przypomniało sobie właśnie teraz. Na dwa dni przed II turą doznało olśnienia.

Aby je podkreślić, dokonało również spektakularnego aresztowania kilku reprezentatywnych ultrasów i rasistów, takich jak Șerban Suru (lider ruchu nawiązującego do Żelaznej Gwardii) czy znany z heilowania Florin Dobrescu, szef Fundacji Iona Gavrilă Ogoranu. Tylko że znowu – akurat o Suru i Dobrescu co najmniej od dekady wiadomo, że są bohaterami raportów rumuńskiego Centrum Monitorowania i Walki z Antysemityzmem. Dlaczego aresztowano ich akurat teraz? Sam postępowy „Adevărul” komentuje, że reakcja jest spóźniona co najmniej o kilka lat. A wyborcy skrajnej prawicy interpretują to jedynie jako tani spektakl służb. Organizacje kierowane przez obydwu panów, takie jak Stowarzyszenie Gogu Puiu (arumuński działacz Żelaznej Gwardii) czy faszyzujący suwereniści spod znaku Hajducy Dobrudży są oficjalnie zarejestrowane i działają od 2014 r. Zdjęcia z salutem rzymskim oznaczającym zamówienie pięciu piw też pochodzą z przeszłości, a nie z obecnej kampanii.

FameUp i TikTok w tle zamieszania

Również milioner Bogdan Peșchir, który miał nielegalnie finansować Georgescu, nie jest nową postacią. To biznesmen i wydawca manelistów, czyli najpopularniejszego w Rumunii gatunku muzycznego manele, który można porównać do polskiego disco polo, rosyjskiej popsy czy bałkańskiego turbo folku. Wspiera on ogromnymi sumami takich tuzów tego nurtu, jak Nicolae Guță czy Culiță Sterp. O tym fenomenie rumuńskiej popkultury pisaliśmy szczegółowo w Magazynie DGP.

To właśnie Peșchir miał przekazać największego donejta przez swoje konto bogpr kandydatowi Georgescu za pośrednictwem platformy FameUp i TikTok. Nie wiemy jednak, czy sam Georgescu był tego świadomy i czy współpracował z Peșchirem. Państwo rumuńskie do tej pory nie przedstawiło dowodów na potwierdzenie tej tezy.

Nazwisko milionera operującego głównie w obszarze kryptowalut pojawia się natomiast w odtajnionym raporcie SRI, który precyzuje, że wsparł on Georgescu na sumę 1 mln euro. No, ale umówmy się, Elon Musk popierający Trumpa też działa w obszarze krypto, a sam 1 mln euro nie mógł być gwarantem zwycięstwa Rumuna w I turze. Dziś influencerzy rumuńscy, którzy brali pieniądze za klipy popierające Georgescu, przekonują publicznie, że żałują swojej aktywności. Zeznają, że kontaktowała się z nimi firma południowoafrykańska i agencje, z którymi jest powiązany partner biznesowy Peșchira – Gabriel Prodănescu (Rumun o podwójnym obywatelstwie. Od lat 90. ma również paszport RPA). No ale trudno nie żałować i nie sypać głowy popiołem, gdy gadającym głupoty w mediach społecznościowych „wpływowym” ludziom internetu na karku siedzi dziś lokalna abwera.

Tuż po I turze sam Peșchir zachował się godnie. Wydał oświadczenie, w którym napisał, że wspierał Georgescu z własnej woli. Zaangażowanie porównał do sumy 100 mln dol., które Elon Musk przekazał na kampanię Trumpa. „Wierzę, że każdy Rumun ma prawo popierać tego kandydata, w którego wierzy” – napisał.

Podsumujmy. Georgescu ma szemrane poglądy i wspierało go szemrane środowisko biznesowe, które zarabia przede wszystkim na krypto. Niewykluczone, że w tym wszystkim maczała paluchy Moskwa. Można założyć, że gdyby wygrał wybory, pod znakiem zapytania stanęłaby współpraca Bukaresztu z USA. Choć w warunkach prezydentury Donalda Trumpa nie jest to takie pewne. Jego syn i ważna postać meblująca głowę prezydenta elekta – Donald Trump junior już skomentował na X, że za anulowaniem I tury w Rumunii stoją siły sorosowskie. To demokraci od kilku dni naciskali na Iohannisa w sprawie Georgescu, grożąc zahamowaniem inwestycji. Robili to w obawie o przyszłość bazy Mihail Kogălniceanu i tarczy antyrakietowej w Deveselu. I pewnie ich wątpliwości mają solidne podstawy. Baza w Konstancy jest kluczowa dla wojny na Ukrainie, w której Georgescu bardziej rozumie Putina. Docelowo, za dekadę, ma być większa niż Ramstein. Tarcza to też ważny krok na drodze do obrony Zachodu przed osią satrapii, której Georgescu nie postrzega jako satrapię.

Ale czy to wszystko uzasadnia pójście na skróty i wątpliwe wyeliminowanie z gry jednego z kandydatów w rumuńskich wyborach? Wraz z anulowaniem wyników głosowania skompromitowano rumuńską demokrację walczącą i otwarto drogę dla lokalnej wersji MAGA, i to z turbodoładowaniem. ©℗