Szczyty klimatyczne mają jednak to do siebie, że jakkolwiek wolno posuwają sprawę klimatu do przodu, to jednak zawsze organizatorzy uznają je za sukces. W tym roku jest to potrojenie kwoty, którą dotychczas otrzymywały kraje rozwijające się. Warto tu dodać, że poprzednia kwota – 100 mld dol. – została uzgodniona w 2009 r., a jej wypłacanie miało nastąpić najpóźniej w 2020 r. – udało się to dopiero w 2022 r. Biorąc pod uwagę tylko amerykańską inflację, 100 mld dol. z 2009 r. było już wtedy warte tylko 73 mld dol. Podobnie będzie i tym razem.
Z pewnością łatwiej byłoby wygospodarować wyższą kwotę, gdyby składało się na nią więcej państw. Tymczasem do płatników nadal zaliczane są tylko te kraje rozwinięte, które za takie zostały uznane kilka dekad wcześniej, kiedy negocjacje klimatyczne raczkowały. Nie zaliczają się do nich więc np. Chiny czy kraje Zatoki Perskiej. W kontekście trwających dyskusji o walce handlowej z Chinami, utracie przewag konkurencyjnych przez Europę czy Stany Zjednoczone oraz nieuczciwym wsparciu chińskich przedsiębiorstw uzyskanie bardziej ambitnych celów wydaje się więc zupełnie nierealne. Podobnie jak przekonanie znaczącej liczby państw, by dokładały się do funduszu na zasadach dobrowolności.
Papier jednak wszystko przyjmie, w tym zapewnienia o tym, że chętni do płacenia się pojawią. Stąd w porozumieniu pojawiły się zapisy o tym, że kraje rozwijające się „zachęca się” do dobrowolnego wnoszenia swoich wkładów. W dokumencie pojawia się też kwota 1,3 bln dol. – jako suma, do zebrania której powinno się wykorzystać współpracę podmiotów publicznych i prywatnych.
Nie jesteśmy też na dobrej drodze do osiągnięcia celu, który jest uznawany za jedno z najważniejszych uzgodnień dotychczasowych szczytów klimatycznych
Polityka małych kroków
Na razie jednak osiąganie celów, do których „świat dąży” na szczytach klimatycznych, niezbyt nam wychodzi. I nie chodzi tylko o krytykowaną tak często politykę małych kroków, lecz także o pewien rodzaj coraz bardziej groteskowego teatru politycznego. COP28 trudno było uznać za wielki sukces. Jako „historyczne” wskazano więc sformułowanie o konieczności odchodzenia od paliw kopalnych, które pojawiło się po raz pierwszy. To, że gospodarka zarówno zeszłorocznego, jak i tegorocznego gospodarza szczytu klimatycznego jest na nich oparta, nie jest tajemnicą. Tylko że Azerbejdżan, tegoroczny gospodarz, zakłada też zwiększanie wydobycia gazu ziemnego, a prezydent COP29 nazwał nawet paliwa kopalne „darem od Boga”. Według doniesień BBC Elnur Soltanov, dyrektor zarządzający COP29 i azerski wiceminister energii, podczas tegorocznego szczytu miał organizować spotkanie w sprawie państwowej spółki naftowo-gazowej i umowy dotyczącej paliw kopalnych. Gaz ziemny miał opisać jako „paliwo przejściowe”, które – podobnie jak ropa – będzie według niego w pewnej ilości wydobywana „być może zawsze”. Na liście lobbystów tegorocznego szczytu było niemal 2 tys. przedstawicieli lobby paliw kopalnych. Jak zauważa Koalicja Klimatyczna, to więcej niż liczba delegatów z 10 państw najbardziej wrażliwych na skutki zmiany klimatu.
Nie jesteśmy też na dobrej drodze do osiągnięcia celu, który jest uznawany za jedno z najważniejszych uzgodnień dotychczasowych szczytów klimatycznych – a mianowicie dążenia do ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 st. C powyżej poziomu przedindustrialnego i niedopuszczenie, by przekroczyło ono 2 st. C. Wszystko wskazuje na to, że średnia światowa temperatura już w tym roku przekroczy próg 1,5 st. i będzie najwyższa w historii, na co wskazują Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) oraz europejski Copernicus. Nie oznacza to jeszcze klęski porozumienia paryskiego, które odnosi się do dłuższego trendu. Także w tym ujęciu prognozy nie są jednak optymistyczne. W ramach Copernicus Climate Change Service (C3S) można śledzić, kiedy – na podstawie 30-letniego trendu – dojdzie do przekroczenia bariery ocieplenia o 1,5 st. C. W grudniu 2015 r., gdy kończył się COP w Paryżu, prognozy wskazywały, że nastąpi to w marcu 2042 r. Zmiany trendu w ostatnich latach sprawiły, że według najnowszych przewidywań będzie to w czerwcu 2030 r.
Bariera 1,5 st. C jest jednak symboliczna. I bez jej przekroczenia widzimy skutki zmian, w Europie chociażby w bardziej intensywnych powodziach i suszach. A także – co będzie rosnącym i naglącym problemem – także w niekontrolowanych migracjach z miejsc, gdzie po prostu życie przestanie być możliwe. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji powołuje się na szacunki Banku Światowego, zgodnie z którymi do 2050 r. 216 mln osób może się przemieszczać wewnątrz swoich krajów w związku ze zmianami klimatu. Na markowanie negocjacji i teatralne sukcesy mamy po prostu coraz mniej czasu i cierpliwości. ©℗