Pierwsze użycie międzykontynentalnej rakiety balistycznej przeciwko Ukrainie i następujące po niej pogróżki pod adresem Zachodu były rosyjską operacją psychologiczną, a nie stricte wojskową. A ponieważ operacja się udała, można się spodziewać, że przynajmniej do 20 stycznia 2025 r., gdy urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmie Donald Trump, będzie ich więcej.

Przypomnijmy chronologię wydarzeń. W niedzielę 17 listopada amerykańskie media podały informację o zgodzie Białego Domu na użycie przez Ukraińców zachodnich rakiet przeciwko celom położonym w głębi Rosji, na razie w obwodzie kurskim. Kijów starał się o to od miesięcy, ale Waszyngton mówił „nie” z obawy przed eskalacją. Informację podało równolegle kilka redakcji, więc chociaż Amerykanie na poziomie oficjalnym niczego nie potwierdzili, można przypuszczać, że przeciek był kontrolowany i pochodził bezpośrednio z administracji prezydenta Joego Bidena. W środę 20 listopada amerykańska ambasada w Kijowie poinformowała, że ze względu na zagrożenie z powietrza o niespotykanej wcześniej skali jej pracownicy będą tego dnia pracować zdalnie. Podobną decyzję podjęły inne zachodnie placówki, wśród nich Grecy, Hiszpanie i Włosi (polska placówka działała normalnie).

Ataki na Ukrainę

Ukraińska stolica jest atakowana z powietrza co kilka dni – zarówno bezzałogowcami uderzeniowymi, jak i pociskami różnych typów – więc część ukraińskiej publiki przyjęła te informacje z ogromnym zaniepokojeniem, a część – z pełnym rezygnacji fatalizmem. Równolegle rosyjskie kanały w internecie rozpoczęły kampanię zapowiadającą użycie broni atomowej. Odświeżono mem sprzed dwóch lat żartujący, że w dzień nuklearnej apokalipsy na kijowskim wzgórzu Szczekawycia zostanie zorganizowana orgia. Żarty żartami, ale skoro amerykańska dyplomacja podjęła taką decyzję, to znaczy, że musiała zawczasu otrzymać sygnał – z Moskwy albo od własnych źródeł wywiadowczych – że szykuje się coś naprawdę dużego.

Ukraińscy politycy zareagowali za to irytacją i oskarżyli zachodnich partnerów o bezpodstawne sianie paniki. „W 1001. dzień pełnowymiarowej inwazji ryzyko rosyjskich ostrzałów jest równie aktualne, jak przez poprzednie 1000 dni. Uważamy, że partnerzy 1001. dnia powinni zareagować tak samo, jak przez wcześniejsze 1000 dni, bez wywoływania dodatkowego napięcia informacyjnego” – oświadczył w środę resort spraw zagranicznych. W czwartkowy poranek do miasta Dniepr doleciała międzykontynentalna rakieta balistyczna. Moskwa poinformowała, że wykorzystała przeciwko ważnym zakładom przemysłowym Piwdenmasz pocisk Oriesznik, o którym wcześniej nie słyszano, a który najprawdopodobniej był zmodyfikowaną rakietą Rubież. Tego typu pociski mogą przenosić głowice jądrowe, co światowe media natychmiast wybiły do tytułów. Mimo że broń mogąca przenosić takie głowice jest przez Rosjan wykorzystywana od początku inwazji.

Orędzie Putina

W czwartek 21 listopada Władimir Putin wygłosił orędzie telewizyjne i powiedział, że Oriesznik był odpowiedzią na ostrzał rosyjskiego terytorium rakietami ATACMS, do którego doszło dzień wcześniej. To blef. Proces decyzyjny wraz z przygotowaniami do wystrzelenia międzykontynentalnej rakiety balistycznej trwa całymi dniami, a nie godzinami. Albo Rosjanie dobrali sobie argumentację do wydarzenia, albo wiedzieli o planowanej zgodzie Białego Domu na taki krok, albo to zgoda Waszyngtonu była wyprzedzająca. Putin zagroził też Zachodowi wojną, dowodząc, że Rosja odtąd „uważa się za uprawnioną do użycia własnej broni przeciw obiektom wojskowym państw, które pozwalają używać swojej broni przeciwko jej obiektom”. Jednocześnie dodał, że „specjalna operacja wojskowa” przeciwko Ukrainie będzie kontynuowana bez zmian.

Pod koniec tygodnia swoje trzy grosze dorzuciło biuro Wołodymyra Zełenskiego. W czwartek ukraińscy parlamentarzyści otrzymali decyzję o odwołaniu piątkowego posiedzenia Rady Najwyższej. Tym samym zrobiono to samo, za co raptem dzień wcześniej zachodnich partnerów krytykowało ukraińskie MSZ. Znając rosnące podporządkowanie parlamentu prezydentowi, trudno sobie wyobrazić, by taki krok został wykonany bez jego polecenia. Mimo to Zełenski wyśmiał Radę Najwyższą, mówiąc, że „informacja od wywiadów powinna być traktowana jak informacja, a nie jak zgoda na dzień wolny od pracy”. To znakomita ilustracja roli politycznego zderzaka, jaką odgrywa ukraiński parlament. – Kiedy nie ma alarmu powietrznego, państwo, producenci, ambasady – wszyscy mają pracować tak samo – dodał prezydent, chociaż akurat w sprawie trybu pracy obcych ambasad ukraińskie władze nie mają nic do powiedzenia.

Kilkudniowa operacja psychologiczna (Zachód określa takie operacje skrótowcem psyops, Rosjanie mówią o IPSO) zmierzająca do zastraszenia społeczeństw Ukrainy i Zachodu okazała się udana. Kreml widzi nastroje; zachodni politycy ze szczególnym uwzględnieniem kanclerza Niemiec Olafa Scholza przebierają już nogami, by zasiąść z Rosjanami do rozmów pokojowych. Targi o terytoria nie są już tematem tabu, a raczej oczekiwanym scenariuszem na 2025 r. Także Ukraińcy, co pokazują ostatnie sondaże, coraz częściej są skłonni zaakceptować utratę części ziem w zamian za iluzję pokoju. Putin w takich sytuacjach zachowuje się niczym dżudoka. Gdy przeciwnik się cofa, ten go popycha. Aby poprawić pozycję negocjacyjną wobec Trumpa (nawet gdyby do negocjacji początkowo miało nie dojść), będzie eskalował wojnę psychologiczną. W najbliższym czasie możemy się spodziewać kolejnych pogróżek, aktów sabotażu i innych operacji poniżej progu wojny z Zachodem. Pierwsza próba zadziałała. ©℗