Amerykanie wciąż liczą na to, że uda im się przekonać Izraelczyków i Libańczyków do zawieszenia broni przed końcem kadencji prezydenta Joego Bidena. Dzisiaj z kolejną wizytą w Bejrucie przebywa specjalny wysłannik Białego Domu Amos Hochstein. Forsowana przez niego propozycja opiera się na rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1701, która zakończyła wojnę między Izraelem a Hezbollahem w 2006 r., ale nigdy nie została w pełni wdrożona. Nowy plan zakłada 60-dniową przerwę w walkach oraz rozbrojenie wspieranego przez Iran ruchu bojowników na obszarach na południe od rzeki Litani, która biegnie ok. 30 km od granicy libańsko-izraelskiej, a także wycofanie wojsk izraelskich z tego kraju. Co jednak ważniejsze, plan nie obejmuje przyznania Siłom Obronnym Izraela (IDF) prawa do prowadzenia ograniczonych operacji przeciwko Hezbollahowi na terytorium Libanu po zakończeniu wojny. Choć izraelskie media utrzymują, że jest odwrotnie. „Izrael zachowa prawo do samoobrony” – czytamy w „Times of Israel”.
Nie czują presji
Pominięcie żądania Izraela oznaczałoby, że Liban może być bardziej skłonny do podpisania się pod dokumentem o zawieszeniu broni, ale zmniejszyłoby szansę na podobny ruch ze strony Izraela. Wskazują na to wypowiedzi tamtejszych polityków. Nowo mianowany minister obrony Jisra’el Kac (wcześniej pełniący funkcję szefa dyplomacji) utrzymuje, że jego kraj nie przystanie na „żadne zawieszenie broni”. – Nie zdejmiemy nogi z gazu – powiedział w ubiegłym tygodniu, dodając, że Izrael „nie zgodzi się na żadne porozumienie, które nie zagwarantuje wojsku prawa do działania przeciwko organizacjom terrorystycznym”.
Sprawę dodatkowo komplikuje to, że Waszyngton wzmocnił wysiłki dyplomatyczne w czasie, kiedy Izrael zintensyfikował ofensywę w Libanie. Tylko w niedzielę w izraelskich atakach na centralne dzielnice Bejrutu zginęło sześć osób, w tym rzecznik prasowy Hezbollahu Mohammad Afif. Jak podaje libańskie ministerstwo zdrowia, w czwartek na terytorium całego kraju zginęły zaś co najmniej 43 osoby, w tym ośmiu pracowników obrony cywilnej.
– Rozszerzyliśmy manewry naziemne w południowym Libanie. Działamy też przeciwko celom Hezbollahu w dzielnicy Dahija w Bejrucie i wszędzie tam, gdzie jest to konieczne – powiedział Kac żołnierzom podczas swojej pierwszej wizyty w izraelskim Dowództwie Północnym.
Izraelczycy nie czują presji, by zgodzić się na propozycję zespołu Bidena, także ze względu na zwycięstwo Donalda Trumpa w niedawnych wyborach w USA. W trakcie swojej pierwszej kadencji republikanin zrezygnował z dotychczasowej ponadpartyjnej polityki Waszyngtonu, m.in. uznając roszczenia Izraela do kontroli nad okupowanymi Wzgórzami Golan i przenosząc amerykańską ambasadę do Jerozolimy, która jest przedmiotem sporu między Palestyńczykami a Izraelczykami.
Izraelska prawica nie kryje też satysfakcji z dotychczasowych nominacji prezydenta elekta na kluczowe stanowiska w jego administracji. Politycy, którzy zasilą ekipę Trumpa, są postrzegani jako zagorzali zwolennicy premiera Binjamina Netanjahu i zdecydowani przeciwnicy Iranu. Pete Hegseth, kandydat republikanina na sekretarza obrony, a także Marco Rubio, wskazany na sekretarza stanu, wielokrotnie podkreślali swoje niezachwiane poparcie dla izraelskiej kampanii wojskowej w Strefie Gazy i Libanie. – Chcę, żeby zniszczyli Hamas – mówił Rubio w jednym z wywiadów. W sieci krążą nagrania, na których odrzuca on apele propalestyńskich aktywistów o zawieszenie broni w Gazie.
Nie będzie zgody na wszystko
W podobnym tonie wielokrotnie wypowiadał się również przyszły ambasador USA w Izraelu Mike Huckabee, który poparł także plany aneksji okupowanego przez Izraelczyków Zachodniego Brzegu. Te są coraz głośniej dyskutowane przez przedstawicieli rządu „Bibiego”. W ubiegłym tygodniu minister finansów Becalel Smotricz powiedział, że 2025 r. będzie „rokiem suwerenności w Judei i Samarii” (biblijne określenie na Zachodni Brzeg – red.).
Zapytany przez dziennikarza Israeli Army Radio, czy istnieje szansa, że republikanin zgodzi się na takie posunięcie, Huckabee odpowiedział: oczywiście. – Trump już w swojej pierwszej kadencji udowodnił, że nigdy wcześniej nie było amerykańskiego prezydenta, który lepiej rozumiałby potrzeby Izraela. Oczekuję, że tak będzie nadal – przekonywał. Na łamach „Times of Israel” czytamy, że Huckabee „wielokrotnie podróżował do Izraela i niejednokrotnie wzbudzał kontrowersje sugerując, że palestyńska tożsamość została wymyślona”. W 2017 r. powiedział, że Izrael ma „tytuł własności” do Zachodniego Brzegu.
Danny Danon, ambasador Izraela przy ONZ, powiedział w środę Israeli Army Radio, że nominacje Donalda Trumpa pokazują „siłę i determinację”. – Jest to dobra rzecz dla USA, ale także dla nas. Nie oznacza to, że zgodzą się na wszystko, czego chcemy, ale myślę, że będzie to postawa kogoś, kto rozumie naszą sytuację – komentował. Ale w państwie żydowskim słychać też głosy, że zwycięstwo Trumpa nie oznacza, że „Bibi” będzie mógł działać w regionie na własną rękę. Izraelscy eksperci uważają bowiem, że prezydent elekt będzie dążył do rozwiązania konfliktów w Libanie i Strefie Gazy oraz uniknięcia wojny regionalnej z udziałem Iranu. ©℗