W pewnym sensie tak, bo Polonia nie głosuje jako blok wyborczy. Myśląc o bloku, często myślimy o czarnoskórych wyborcach, którzy głosują na demokratów. W 2020 r. tak zrobiło 92 proc. z nich. Polonia taka nie jest, choć głosowała blokowo dawniej, na przełomie XIX i XX w. Bycie częścią Polonii wiązało się z przynależnością do związków zawodowych i Partii Demokratycznej. Emigranci, głównie w dużych miastach, bo wtedy tam ludzie przyjeżdżali, pracowali w fabrykach i byli katolikami. Jedyną opcją polityczną byli dla nich demokraci, bo republikanie opowiadali się za bogatymi protestantami. Podobna historia dotyczyła emigrantów z Włoch czy Irlandii. Zmieniło się to po Jałcie. Wówczas przekaz antykomunistyczny zaczął mocniej przemawiać do dużej części Polonii, szczególnie za czasów Ronalda Reagana. Ludzie głosowali na swojego kongresmena, który był np. demokratą z Michigan, ale na republikanina na prezydenta, bo trafiał do nich ten antykomunistyczny rys. Od tamtego czasu Polonia głosuje mniej więcej tak jak statystyczny Amerykanin. Z naszych badań wynika, że w latach 2008 i 2012 wygrał wśród niej Barack Obama, później Hillary Clinton oraz Joe Biden.
Wcześniej też były takie próby. W 2012 r. Mitt Romney pojechał do Warszawy i spotkał się z Lechem Wałęsą, Donald Trump w 2016 r. spotykał się z liderami Kongresu Polonii Amerykańskiej i obiecywał zniesienie wiz. Czyli pojedyncze akcje były, ale czegoś takiego jak komentarz na debacie faktycznie brakowało. Wydaję mi się, że obecnie kandydaci zdali sobie sprawę, że nawet jeżeli to nie jest blok, to warto o Polaków walczyć, bo Polonia ma silną reprezentację w trzech kluczowych stanach: Michigan, Pensylwania i Wisconsin. Amerykanów polskiego pochodzenia jest niemal 9 mln, to 3 proc. populacji. Jednak w Wisconsin stanowią 12 proc., a w Michigan i Pensylwanii po 8 proc. W USA nie liczy się, kto dostanie najwięcej głosów, tylko skąd te głosy są. A w 2016 r. o tym, że Trump został prezydentem, zdecydowało właśnie 80 tys. głosów znad Wielkich Jezior.
Jako Piast Institute ostatnie badania prowadziliśmy w 2020 r., czyli przed inwazją. Wyszło z nich, że Polonia generalnie postrzega Rosję, a nie Chiny, jako głównego politycznego wroga USA. Pytaliśmy też o relacje między Trumpem a Władimirem Putinem. Ponad 60 proc. Polonii wyrażała niezadowolenie z tego, że ich relacje są przyjazne. To pokazuje, że przekaz Harris, gra na Sojusz Północnoatlantycki, ma sens. Wydaje mi się, że Polonia ma wyobrażenie polityki zagranicznej USA bliższe George’owi W. Bushowi niż Trumpowi, który chce się koncentrować na własnym podwórku i nie chce, by Ameryka była zbyt aktywna w świecie.
Mamy respondentów z całego kraju, bodajże z 48 stanów. W 2021 r. mieliśmy ponad 1700 respondentów. Polonia to mały procent populacji, więc prowadzenie badań na wielką skalę byłoby bardzo kosztowne. Koncentrujemy się na pracy z organizacjami, mediami polonijnymi, działamy w mediach społecznościowych. Nie jest to prawdziwa próba losowa, ale próbujemy naprawić ten minus tym, że ważymy te dane. Mamy demograficzne podziały na edukację, miejsce zamieszkania, zamożność.
W Polsce panuje stereotyp, że Polonia to osoby biedniejsze, które pracują w fabrykach i mieszkają w polskiej dzielnicy w Chicago czy Nowym Jorku. To generalnie mija się z prawdą, bo już w latach 60. spis ludności pokazał, że statystyczny „Polish American” był bogatszy od statystycznego Amerykanina o bodajże 12 proc. Z naszych danych też tak wychodzi. Statystyczny Amerykanin polskiego pochodzenia jest też wykształcony i deklaruje katolicyzm. Ta wiara nieco słabnie, coraz mniej ludzi identyfikuje się z katolicyzmem, coraz więcej wybiera opcję ateistyczną albo żadnej. Z drugiej strony kościoły dalej stanowią centra polonijnej społeczności. Nawet osoby, które nie czują się katolikami, dalej jakiś związek z Kościołem mają. Szkoły języka polskiego często znajdują się przy kościele. Ważna dla Polonii jest rodzina, tradycyjne wartości. To potwierdza obserwacje, że Polonia często wysyłała do Kongresu bardziej konserwatywnych demokratów.
Około 500 tys. mówi po polsku w domu, co nie oznacza, że tylko tyle ludzi w ogóle mówi po polsku. To dane ze spisu ludności. Ta liczba spada, ale język polski nie jest najszybciej wymierającym językiem w Ameryce. Tu na czele jest niemiecki i włoski. Liczba ludzi, którzy identyfikują Polskę jako kraj swoich korzeni, również spada. W 2010 r. było to nieco ponad 9 mln, obecnie jest nieco mniej. Średnia wieku też jest dość wysoka, to 44 lata, wyższa niż średnia czy mediana wieku w całym społeczeństwie. W Chicago i Nowym Jorku po polsku mówi ok. 20 proc. Polonii. W Detroit, gdzie mieszka starsza Polonia, to ok. 4 proc., a na przykład w Milwaukee zaledwie 2,5 proc. Dużą rolę odgrywa dostęp do testów genetycznych pokazujących korzenie, które są bardzo popularne w USA. Ludzie są zainteresowani, skąd pochodzą. Bycie Amerykaninem często nie wystarcza. Wielu ludzi jeździ też do Polski, stara się odkrywać, skąd przyjechała rodzina. Wydaje mi się, że druga generacja imigrantów jest tą, gdzie ludzie zaczynają zapominać język przodków i chcą się wtopić w amerykańskie społeczeństwo. Kolejne pokolenia czasem chcą do tego wrócić, dowiedzieć się, skąd przyjechali dziadkowie. ©℗