W niedzielę służby bezpieczeństwa zapobiegły zamachowi na życie Donalda Trumpa, kandydata republikanów na prezydenta. Tym razem na Florydzie, na należącym do niego polu golfowym w West Palm Beach. To już druga próba zabójstwa kandydata. Poprzednia miała miejsce na wiecu w Butler w Pensylwanii dwa miesiące temu. Były prezydent – jak relacjonują media w USA – miał być wstrząśnięty tym, co się wydarzyło. Jego sztab w e-mailach do zwolenników apeluje o „pozostanie ostrożnym w swoich codziennych działaniach”, co pokazuje, jak napięta atmosfera panuje w amerykańskim społeczeństwie.
Wszystko rozegrało się w niedzielę, gdy Trump grał w golfa na swoim polu. Gdy próbował trafić piłką do dołka numer pięć, agenci Secret Service zauważyli mężczyznę z karabinem, który wystawił lufę przez ogrodzenie oraz krzaki, sam pozostając poza polem. Od celu, którym – wszystko na to wskazuje – był Trump, był oddalony o nieco ponad 300 m. Służby otworzyły do zamachowca ogień. Został złapany na autostradzie I-95 podczas próby ucieczki. Na miejscu, przed ogrodzeniem mężczyzna porzucił dwa plecaki, kamerę sportową GoPro, karabin AK-47 oraz lunetę celowniczą. Nie wiadomo, czy napastnik oddał strzały. Wiemy, że Trump znajdował się w zasięgu jego broni.
Służby ujęły zamachowca
W chwili aresztowania niedoszły zamachowiec nie stawiał oporu, nie był uzbrojony i nie okazywał większych emocji. Służby szybko zidentyfikowały go jako Ryana Wesleya Routha. To 58-latek, który wychował się w Karolinie Północnej, a od kilku lat mieszka na Hawajach. Na wyspie O’ahu jest wraz ze swoim synem, właścicielem firmy specjalizującej się w budowie szop. Routh miał burzliwą przeszłość, prasa z Karoliny Północnej donosi, że 20 lat temu został skazany za: nielegalne posiadanie broni, zabarykadowanie się z bronią przed służbami w budynku czy ucieczkę z miejsca wypadku. W każdej z tych spraw dostał wyrok w zawieszeniu. W 2020 r. zamieścił w mediach społecznościowych post popierający reelekcję Trumpa, ale w ostatnich latach wyrażał poparcie dla Joego Bidena i Kamali Harris. Routh próbował zwerbować afgańskich żołnierzy uciekających przed talibami do walki w Ukrainie. Za naszą wschodnią granicą spędził prawdopodobnie kilka miesięcy. W zeszłym roku, twierdząc, że przebywa w Waszyngtonie, udzielił telefonicznego wywiadu dziennikarzowi „New York Timesa”. Mówił w nim, że „każdy powinien wspierać Ukrainę”. Wyjaśniał, że nad Dnieprem przebywał jako cywil i wolontariusz i nie chwycił za broń.
Motyw Routha nie jest znany. Zamachowiec mógł przypuszczać, że Trump będzie grał w niedzielę w West Palm Beach w golfa. Republikanin robi to nawet w trakcie intensywnej kampanii wyborczej. Pole golfowe, położone nieopodal lotniska, w najszerszym miejscu ma ponad 1,5 km, jest otoczone ogrodzeniem oraz drzewami. W kilku miejscach spoza posesji Trumpa można jednak zobaczyć golfistów. W czasie gry byłego prezydenta agenci Secret Service zawsze znajdują się na polu, na wózkach golfowych i w specjalnym opancerzonym pojeździe. Gdyby Trump był prezydentem, to całe pole golfowe byłoby obstawione przez służby porządkowe. Jednak jako że nim już nie jest, Secret Service ogranicza się do obszarów, które uznaje za konieczne. Routh powielił więc metodę Thomasa Matthew Crooksa z Pensylwanii, znalazł lukę w systemie, miejsce niekoniecznie skrupulatnie sprawdzane, ale takie, w którym mógł się znaleźć w dogodnej pozycji i odległości strzeleckiej.
Po incydencie na Florydzie Trump dziękował funkcjonariuszom, nazywał ich „odważnymi patriotami”. Działanie Secret Service w Pensylwanii, gdzie polityk został postrzelony w ucho, sprowadziło jednak na tę służbę lawinę krytyki, po której do dymisji podała się jej dotychczasowa dyrektorka Kimberly Cheatle. Z jej przesłuchań w Kongresie oraz wstępnych śledztw wyłonił się mało profesjonalny obraz. Służby najpierw przeoczyły napastnika w otoczeniu prezydenta, a gdy go już zidentyfikowały, szokująco długo nie decydowały się na jego zneutralizowanie. W Pensylwanii szwankowały również współpraca Secret Service z lokalnymi służbami bezpieczeństwa, a także polityka informacyjna po próbie zamachu. Po wszystkim Cheatle nawet nie pojechała do Butler.
Po ataku na byłego prezydenta w Pensylwanii doszło do wewnętrznych przetasowań w Secret Service, a sprawa jest przedmiotem śledztw i przyciąga zainteresowanie Kongresu, który oczekuje od rządu szczegółowych raportów. Główne pytanie brzmi: Jak zwiększyć bezpieczeństwo byłych prezydentów oraz kandydatów na najwyższy urząd w kraju? Po lipcowej próbie zamachu agentów przydzielono niezależnemu kandydatowi Robertowi F. Kennedy’emu (z wyścigu o Biały Dom już się wycofał, poparcie przekazał Trumpowi).
Oba zamachy na Trumpa miały miejsce w wyjątkowo napiętym czasie kampanijnym i przy narastającej agresji po obu stronach sceny politycznej. Po wydarzeniach na Florydzie część republikanów szybko zaczęła obwiniać demokratów, zarzucając im, że próby zabicia Trumpa wynikają z tego, że ci portretują byłego prezydenta jako dyktatora czy szaleńca. Harris, idąca z republikaninem w sondażach łeb w łeb, szybko jednak potępiła zamach. – „Nie ma miejsca” na przemoc w Ameryce – napisała na portalu X. Mimo tego przy tak zaciętej rywalizacji widoków na złagodzenie tonu w kampanii raczej nie ma. A sam Trump nie chce, by ataki na niego jakkolwiek wpływały na jego plany. We wtorek ma wiecować we Flint w Michigan, a dzień później w Uniondale w stanie Nowy Jork. ©℗