Dla Kamali Harris, która ogłosiła swój start w wyścigu o Biały Dom 21 lipca, kampania jest bardzo krótka. Od jej rozpoczęcia do zaplanowanych na 5 listopada wyborów prezydenckich minie zaledwie 107 dni. W rzeczywistości jest jednak jeszcze krótsza, bo wczesne głosowanie rusza w USA już we wrześniu, a większość Amerykanów właśnie w ten sposób spełni swój obywatelski obowiązek. Cztery lata temu, przy ograniczeniach związanych z pandemią, zaledwie ok. 30 proc. wszystkich głosów oddano w Stanach Zjednoczonych w lokalach w dzień wyborczy (który zawsze przypada na wtorek po pierwszym poniedziałku listopada i nie jest federalnym świętem, lecz normalnym dniem roboczym). Pozostałe 70 proc. głosów oddano wcześniej, drogą pocztową, przez wrzucenie wydrukowanej karty wyborczej do ustawionych urn czy przyniesienie jej do komisji.
Wzrost popularności głosowania z wyprzedzeniem był w 2020 r. spowodowany pandemią, w trakcie której w większości stanów poszerzono prawne możliwości postawienia krzyżyka w taki sposób. Trend był jednak zauważalny już wcześniej. W 2012 r. wczesne głosy stanowiły ok. 38 proc. wszystkich, a w 2016 r. – ok. 46 proc.
Choć w tym roku koronawirusowych obostrzeń nie ma, to spuścizną pandemii jest to, że większość stanów utrzymała rozszerzone prawa do głosowania wczesnego. Stąd właśnie szacunki, że od połowy do nawet dwóch trzecich Amerykanów wybierze Harris lub Donalda Trumpa jeszcze przed 5 listopada. To mała rewolucja wyborcza, która wymaga od sztabów dostosowania swoich wydatków do nowych okoliczności, w których dzień wyborczy znaczy coraz mniej.
Przewaga demokratów
W tym roku głosowanie wczesne mają w planach prawie wszystkie stany, choć występują pewne różnice w sposobach oraz kalendarzu. Zaczyna Karolina Północna – która będzie ona rozsyłać pierwsze karty wyborcze tym, którzy o to zawnioskowali, już w ten piątek. W Pensylwanii, która staje się centrum tegorocznej rywalizacji kandydatów na urząd prezydenta, wszystko zacznie się 16 września. Od tego dnia będzie można wnioskować o karty wyborcze, zaś by je wypełnić i zwrócić w lokalu lub drogą pocztową, ma się zapewniony czas aż do 5 listopada. Dziesięć dni po Pensylwanii z podobnymi warunkami startuje Michigan, kolejny kluczowy stan w tym cyklu wyborczym.
Entuzjazm wobec zwiększających się możliwości głosowania wczesnego wykazują głównie demokraci, którzy wśród wyborców decydujących się na taką metodę mają nad republikanami przewagę. W 2020 r. – według szacunków – Joe Biden pokonał w tym segmencie Trumpa stosunkiem ok. 60 do ok. 40 proc. Dla demokratów wczesne głosowanie to doskonałe narzędzie zwiększające frekwencję wśród ich elektoratu. Dotyczy to zwłaszcza osób, które z różnych powodów nie mogą głosować w dniu wyborów, np. starszych, młodzieży czy pracujących w trybie zmianowym. Wśród argumentów „za” podnoszonych przez prezydencką partię pojawiają się też te dotyczące zmniejszenia obciążeń i kolejek w sam dzień wyborczy.
Zdecydowanie bardziej sceptyczni wobec nowego trendu są republikanie. Powołując się na kwestie bezpieczeństwa wyborów, starają się ograniczać jego zasięg, twierdząc, że ułatwia on oszustwa wyborcze. Early voting wielokrotnie krytykował w kampanii w 2020 r. oraz po wyborach prezydenckich Donald Trump. Mówił wprost, że przyczyniło się to do fałszerstw, choć nie przedstawił na to żadnych dowodów. Zamiast głosowania pocztowego wzywał do osobistego stawienia się w lokalu wyborczym, nazywając ten sposób głosowania „patriotycznym”. – Głosy korespondencyjne są wyrzucane do rzek. Znajduje się je w koszach na śmieci – mówił jeszcze w sierpniu 2020 r. Z czasem osąd Trumpa złagodniał, ale republikanie wciąż wskazują m.in. koszty administracyjne. Poszerzenie głosowania wczesnego wymaga zwiększonych nakładów finansowych na obsługę wyborów, m.in. z powodu dłuższego czasu pracy komisji.
Dłuższe liczenie
Gwałtowny wzrost liczby głosów korespondencyjnych w 2020 r. sprawił, że wydłużył się też proces weryfikacji i liczenia. To właśnie dlatego agencji Associated Press oraz większości amerykańskich stacji telewizyjnych uznanie, że w wyborach ostatecznie zwyciężył Joe Biden, zajęło cztery lata temu kilka dni. Rozciągnięta procedura liczenia głosów z wczesnego głosowania, szczególnie korespondencyjnego, do dziś stanowi źródło kontrowersji po prawej stronie sceny politycznej w Stanach Zjednoczonych. Wywołała ogólnokrajowe spekulacje na temat legalności wyników. Teraz taka dyskusja może powrócić. Obawy dotyczą zwłaszcza Pensylwanii.
W obecnym cyklu wyborczym sprawa early voting stała się kluczowym przedmiotem prawnych sporów między demokratami a republikanami. Na pierwszy plan wyłania tu się Georgia, gdzie wprowadzono nowe przepisy, które znacznie utrudniają dostęp do głosowania korespondencyjnego. Wymagają od wyborców przedstawienia kopii dokumentu tożsamości przy składaniu wniosku o kartę do głosowania korespondencyjnego.
Pojawiły się też ograniczenia dotyczące liczby urn, do których można wrzucić wypełnione karty do głosowania, co w praktyce utrudnia dostęp do nich w większych miastach, czyli bastionach demokratów. Działania te demokraci uznają za próby ograniczenia praw wyborczych. W odpowiedzi na nie ich prawnicy złożyli pozwy mające na celu zablokowanie nowych przepisów. ©℗
Dyskusja na temat legalności wyborów może powrócić