- Nowe Delhi już w 2014 r. zaczęło ograniczać zależność od Rosji - mówi Olha Worożbyt, ekspertka Rady Polityki Zagranicznej „Ukraiński Pryzmat”.
Wizyta w Moskwie akurat podczas tego strasznego ostrzału została skrytykowana nie tylko przez prasę, lecz także przez polityków z opozycyjnego Indyjskiego Kongresu Narodowego, a nawet przez zagranicznych dyplomatów, w tym ambasadora Stanów Zjednoczonych. Myślę, że miało to wpływ na organizację wizyty w Kijowie. Ukraina zapraszała Modiego od dawna. Relacje z Indiami są bardzo ważne. W Kijowie od uzyskania niepodległości przez Ukrainę nie był żaden indyjski premier. Byli prezydenci, ale Indie to republika parlamentarna, więc ich rola jest czysto ceremonialna. Z naszej strony ostatnim prezydentem goszczącym w Indiach był jeszcze Wiktor Janukowycz. Mam nadzieję, że wizyta doprowadzi do przyspieszenia pewnych procesów w relacjach dwustronnych. Kiedy prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że jest mu przykro z powodu spotkania Modiego z Putinem, naszego ambasadora w Nowym Delhi wezwano do MSZ i skasowano spotkanie grupy współpracy w dziedzinie kultury. Teraz tego typu grupy wznawiają pracę. To ważny element współpracy, a wizyta na najwyższym szczeblu zwykle służy jako bodziec motywujący do współdziałania.
Ona nie bardzo się zmieniła, chociaż Indie zaczęły zmniejszać zależność od Rosji, zwłaszcza od dostaw broni, i to już od 2014 r. Zerwanie tych związków jest czasochłonne. Nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Wpływ na to miała sytuacja z zestawami rakietowymi S-400. Ich zakup krytykowali Amerykanie, Indie ryzykowały nawet sankcjami, ale udało im się przekonać Waszyngton, że potrzebują tych systemów. Przy czym Rosja nie wywiązała się dotychczas z tego i innych kontraktów, bo skupiła się na własnych potrzebach wojennych. Indyjskie stanowisko nie jest ani proukraińskie, ani prorosyjskie. Tamtejsi eksperci lubią powtarzać, że jest proindyjskie. Nowe Delhi stara się korzystać, gdzie to możliwe. Stąd rosnący import ropy z Rosji, za którą Indie płacą rupiami. Rosja nie ma co zrobić z tą walutą, może ją najwyżej inwestować z powrotem w Indiach, więc nie da się jej wykorzystać dla finansowania wojny.
Nie jest. Indyjski biznes jest też zainteresowany odbudową Ukrainy. Nam brakuje teraz rąk do pracy, ale nie ma też przekonania, że można sprowadzać pracowników z zagranicy. W Indiach młodych bezrobotnych nie brakuje i słyszałam od indyjskich biznesmenów, że byłoby dobrze, gdyby Indusi mogli pracować nad Dnieprem. Spotkanie Zełenskiego z Modim może temu sprzyjać.
Tak, mówił mi o tym też szef Indyjsko-Ukraińskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Zainteresowanie jest, ale trudno powiedzieć, co z tego wyjdzie.
Ambicje są, ale pojawia się pytanie, czy Indie są wystarczająco silne, by wpłynąć na ten proces. Wydaje mi się, że nie. Temat wojenny pojawił się nawet w ostatnich kampaniach wyborczych. W 2022 r. było u nas 10 tys. indyjskich studentów, których trzeba było ewakuować. Indie zorganizowały operację o kryptonimie „Ganges”. Koordynowało ją trzech ministrów, każdy w innym kraju sąsiadującym z Ukrainą, a premier witał studentów na lotnisku. Podczas tegorocznej kampanii pojawił się spot z rodzicami czekającymi na córkę wracającą z jakiegoś niespokojnego miejsca, choć nie sprecyzowano, że chodzi o Ukrainę. Przekaz był jasny: Modi dba o Indusów, którym za granicą przytrafi się coś złego. Swoją rolę w ewakuacji jako tego, kto uratował studentów, podkreślał też jeden z ministrów, kandydujący w Uttar Pradesh, najludniejszym stanie Indii. ©℗