Prawie 800 osób aresztowano w związku z gwałtownymi protestami przeciwko migrantom, z którymi od ponad tygodnia mierzy się Wielka Brytania. Prawie połowa z zatrzymanych już usłyszała zarzuty, a kilkadziesiąt nawet wyroki, w tym za wandalizm oraz mowę nienawiści (najwyższy to trzy lata pozbawienia wolności). Liczba ta prawdopodobnie będzie szybko wzrastać, gdyż nowy rząd laburzystów obiecuje sprawne procesy i zaprowadzenie porządku na ulicach.
– Niezależnie od pozornej motywacji, nie są to protesty, lecz czysta przemoc. Nie będziemy tolerować ataków na meczety ani na nasze społeczności muzułmańskie. Wszystkie osoby zidentyfikowane jako biorące udział w tych wydarzeniach zostaną ukarane z całą mocą prawa – zapowiadał Keir Starmer po ubiegłotygodniowym spotkaniu z władzami policji oraz systemu więziennictwa. Premierowi zależy na pokazaniu stanowczości i sprawności. To jego pierwsze poważne wyzwanie w polityce wewnętrznej w roli szefa rządu, a zamieszki na ulicach są największe od 2011 r. Aby zarządzać kryzysem, Starmer zmienił nawet swoje wakacyjne plany, zdecydował się nie opuszczać kraju.
Choć służby bezpieczeństwa w Wielkiej Brytanii niezmiennie są utrzymane w stanie podwyższonej gotowości, to niepokoje społeczne z dnia na dzień słabną. Większe tłumy w ostatnie dni przyciągają demonstracje przeciwko skrajnej prawicy, które odbyły się m.in. w Londynie, Newcastle, Manchesterze, Birmingham, Belfaście, Glasgow czy Edynburgu. W stolicy manifestanci zebrali się przed jednym z biur partii Reform UK, której lider Nigel Farage jest oskarżany przez liberalną prasę o wzniecanie antymuzułmańskich nastrojów. Słowa uznania dla protestujących z hasłami potępiającymi rasizm oraz islamofobię skierował król Karol III.
Organizacje stojące za marszami potępiającymi skrajną prawicę przekonują, że to oni stanowią większość, co potwierdzają badania opinii publicznej. Sondaż YouGov z początku sierpnia wykazał, że protesty skrajnej prawicy popiera 34 proc. wyborców, a przeciwko jest 54 proc. Nawet elektorat Partii Konserwatywnej w ocenie wydarzeń jest podzielony na pół. Tylko wśród wyborców Reform UK demonstracje antymigranckie cieszą się poparciem ponad połowy (81 proc.).
Do zamieszek, w tym starć z policją, doszło w Wielkiej Brytanii po informacjach o tragedii, do jakiej doszło w szkole tańca w Southport na północ od Liverpoolu. Trzy dziewczynki zostały tam zamordowane przez 17-letniego nożownika o pochodzeniu afrykańskim, który sam nie był migrantem, urodził się w Anglii. W sieci pojawiło się natychmiast mnóstwo dezinformacji, wykorzystywanej przez skrajne grupy, w tym Stephena Yaxleya-Lennona, znanego pod pseudonimem Tommy Robinson, byłego przywódcę nieistniejącej już antyislamskiej Angielskiej Ligi Obrony.
Wzburzony tłum rzucał cegłami w policję, plądrował sklepy, atakowano meczety oraz sklepy osób o pochodzeniu bliskowschodnim, a także hotele dla ubiegających się o azyl. Radykałowie skrzykiwali się przez internet, gdzie podawali sobie kolejne adresy, które zamierzają zaatakować. Choć sytuacja zdaje się uspokajać, to skrajne grupy deklarują, że to dopiero początek i jedna z pierwszych fal tak poważnych niepokojów społecznych.
Z takim podejściem wydaje się zgadzać Elon Musk, który stwierdził, że „wojna domowa” w Wielkiej Brytanii „jest nieunikniona”. ©℗