W Warszawie notowania spadły najmocniej od jesieni 2022 r., gdy rozpoczął się długoterminowy trend wzrostowy.

Sygnał do odwrotu od ryzykownych aktywów dały już piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy, zgodnie z którymi zatrudnienie poza rolnictwem w USA wzrosło o 114 tys. etatów, istotnie mniej niż prognozowali ekonomiści (176 tys.) , a także mniej niż miesiąc wcześniej (179 tys.). Jednocześnie stopa bezrobocia wzrosła z 4,1 do 4,3 proc., najwyższego poziomu od trzech lat.

Obawy o tempo wzrostu w największej gospodarce świata zachęciło inwestorów do wyprzedaży akcji, których notowania w ostatnich miesiącach regularnie rosły, a wyceny spółek znalazły się na wysokich poziomach, w stosunku do wypracowywanych przez nie zysków. Przy niższym wzroście gospodarczym firmom trudniej jest poprawiać wyniki finansowe. Skala przeceny w piątek na Wall Street, bezpośrednio po publikacji danych, była znacząca – indeks S&P 500 stracił 1,8 proc.

Ale dopiero poniedziałek przyniósł załamanie kursów. Największej przeceny doświadczył rynek w Tokio, gdzie indeks Nikkei 225 spadł o 12,5 proc. Poniedziałkowy spadek miał największe rozmiary od „czarnego poniedziałku” z października 1987 r., sygnalizującego zatrzymanie rozwoju japońskiej gospodarki na długie lata. Do tak gwałtownych reakcji inwestorów skłoniły też czynniki lokalne, wzmacniające obawy o wzrost gospodarczy na świecie. W czwartek bank centralny niespodziewanie podniósł stopy procentowe, sygnalizując zakończenie kilkunastoletniego okresu ultrałagodnej polityki pieniężnej. Decyzja Banku Japonii doprowadziła do umocnienia kursu jena względem dolara o ok. 8 proc. w ciągu pięciu sesji, a to obudziło wśród inwestorów obawy o pogorszenie wyników notowanych na giełdzie spółek, dla których eksport jest ważnym źródłem przychodów. Jeszcze na początku lipca notowania na rynku w Tokio znajdowały się na szczycie hossy, na najwyższym poziomie w historii. Po dużym spadku w piątek i załamaniu w poniedziałek indeks Nikkei 225 znalazł się na najniższym poziomie w tym roku.

Dużej przeceny doświadczyły także inne azjatyckie giełdy – na przykład w Korei Południowej notowania spadły o niemal 10 proc. Złe nastroje przeniosły się też do Europy. Brytyjski indeks FTSE 250 i niemiecki DAX traciły po ok. 4 proc., a francuski CAC 40 zniżkował o niecałe 3 proc.

Giełda w Warszawie znalazła się wśród liderów przeceny. O 15.45 indeks WIG tracił na wartości 4,4 proc., a w ciągu dnia nawet powyżej 5 proc. Był to największy zjazd od marca 2020 r., gdy kursy akcji załamały się po wybuchu pandemii. Poniedziałkowa przecena zabrała inwestorom na GPW całe tegoroczne zyski. Od majowego rekordu WIG stracił dotychczas ok. 13 proc.

GPW należy do najmocniej dotkniętych, ze względu na zmianę nastawienia do rynków wschodzących, do których zalicza się warszawska giełda.

Inwestorzy uznali, że rośnie prawdopodobieństwo, że listopadowe wybory prezydenckie w USA wygra Donald Trump, a zapowiadane przez niego wprowadzenie 60-procentowych ceł na towary z Chin doprowadzi do zaostrzenia wojny handlowej na linii USA–Chiny. Tym samym wzrost gospodarczy w Chinach, które są najważniejszym krajem w grupie emerging markets, będzie zagrożony. Niewykluczone, że Trump podniesie taryfy celne także na towary importowane do USA z innych państw, co będzie miało negatywny wpływ na wzrost gospodarczy w skali globu. W takim otoczeniu posiadanie akcji notowanych na rynkach wschodzących może być postrzegane jako zbyt ryzykowne.

Uznaje się, że przynajmniej 20-procentowa przecena od maksimum trendu wzrostowego oznacza bessę. Tę granicę przekroczył w poniedziałek rynek w Tokio. Na Wall Street skala przeceny nie jest tak znacząca – od rekordu z połowy lipca S&P 500 spadł o niewiele ponad 8 proc. Tę statystykę pogorszy zapewne sesja poniedziałkowa, ale do granicy bessy Wall Street wciąż ma daleko. ©℗

ikona lupy />
Indeks WIG / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe