To dlatego Teheran do odwetu przygotowywał się aż dwa tygodnie. Z pozoru jego odpowiedź była spektakularna. Irańczycy przeprowadzili ostrzał terytorium Izraela przy użyciu ponad 330 dronów, pocisków manewrujących i rakiet balistycznych. Było to wydarzenie bezprecedensowe. W całym kraju zawyły syreny alarmowe, a izraelskie niebo przecinały rozbłyski. Mieszkańcy kraju spodziewali się najgorszego. Z tym że większość pocisków została przechwycona. Nie tylko ze względu na wielowarstwową obronę powietrzną Izraela. W przestrzeni publicznej pojawiły się głosy, że irański atak specjalnie został zaprojektowany tak, aby można go było łatwo zneutralizować. Za pośrednictwem Turcji i państw Zatoki Perskiej Irańczycy z wyprzedzeniem poinformowali o swoich planach Stany Zjednoczone, które we współpracy z Wielką Brytanią pomogły zestrzelić nadlatujące pociski. Niedługo po rozpoczęciu ostrzału władze w Teheranie poinformowały za pośrednictwem przedstawicielstwa przy ONZ, że „sprawę można uznać za zamkniętą”.
Izrael potrzebuje czasu, by przygotować się do nowej wojny. Inwazja nie wydarzy się od razu
Dziś mamy do czynienia z podobną sytuacją. Sobotni atak na położone na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan boisko, o który oskarżono Hezbollah, był tym, czego świat próbował uniknąć po ataku Hamasu na Żydów z 7 października 2023 r. Do wymiany ognia na izraelsko-libańskiej granicy dochodzi co prawda regularnie, ale przez ostatnie dziewięć miesięcy sytuację udało się utrzymać w ryzach na tyle, by żadna ze stron nie czuła się sprowokowana do eskalacji. Izrael i Hezbollah unikały ataków, które mogłyby spowodować duże straty w cywilach i w efekcie wywołać wojnę. Ostrzał boiska do piłki nożnej można uznać za przekroczenie tej kruchej czerwonej linii. W druzyjskim miasteczku Madżdal Szams zginęło 12 młodych ludzi. – Państwo Izrael nie pozwoli na to, by atak ten przeszedł bez odpowiedzi. Ona nadejdzie i będzie surowa – przekazał premier Binjamin Netanjahu w opublikowanym w poniedziałek oświadczeniu.
Niektórzy izraelscy politycy wezwali do „rozerwania Bejrutu na strzępy”, mimo że żaden z zabitych nie był obywatelem Izraela (zamieszkujący Wzgórza Golan Druzowie odmówili przyjęcia izraelskiego obywatelstwa po tym, jak w 1967 r. obszar ten dostał się pod okupację, a potem został anektowany). Wojenne nastroje podsycają rosnąca liczba państw, które nakłaniają obywateli do opuszczenia Libanu, oraz linie lotnicze wstrzymujące loty do Bejrutu. Tyle że – podobnie jak w przypadku kwietniowej eskalacji na linii Izrael–Iran – wojna nie jest dziś na rękę żadnej ze stron. Libańczycy mierzą się z hiperinflacją i głębokim kryzysem politycznym. Wojna byłaby kolejną cegiełką przyczyniającą się do upadku państwa. Libańscy eksperci sugerują, że Hezbollah chce uniknąć konfliktu na pełną skalę, bo obawia się, że jego zwolennicy odwrócą się od niego, jeśli sytuacja ulegnie dalszemu pogorszeniu. Tym bardziej że Hezbollah, który w Libanie funkcjonuje również jako partia polityczna, od dawna budował swój kapitał na oferowaniu wyższego standardu życia na kontrolowanych przez siebie obszarach, np. zapewniając mieszkańcom darmowy prąd przez całą dobę, podczas gdy w innych częściach kraju jest on dostępny przez zaledwie kilka godzin dziennie.
W nieco innej sytuacji jest Izrael, który od dłuższego czasu nie ukrywa, że rozważa inwazję na Liban. W rozmowie z DGP wskazywał na to w maju doradca Netanjahu Ami’ad Kohen. – To nieuniknione. Wojna po prostu musi się wydarzyć – komentował. Ale nawet Netanjahu podkreślał, że Siły Obronne Izraela będą mogły się skupić na Libanie dopiero wówczas, gdy ustaną walki w Strefie Gazy. Izrael zapewne woli uniknąć konieczności prowadzenia wojny na dwóch frontach jednocześnie. Szczególnie że ostatnie ataki Hezbollahu i jemeńskich rebeliantów z Ansar Allah na terytorium państwa żydowskiego wskazują na ograniczoną skuteczność izraelskiej obrony powietrznej. Izrael potrzebuje czasu, by przygotować się do wielkiej wojny z sąsiadem i przegrupować swoje wojska.
Inwazja nie wydarzy się więc z dnia na dzień. Dlatego można zakładać, że odpowiedź Izraela na sobotnie wydarzenia będzie ograniczona i równie wyreżyserowana jak kwietniowy kontratak Iranu na Izrael. Do takiego rozwiązania dążą m.in. Amerykanie. Z doniesień medialnych wynika, że chcą powstrzymać Netanjahu przed uderzeniem w gęsto zaludniony Bejrut, jego obrzeża, które uznawane są za bastion Hezbollahu, lub infrastrukturę cywilną w rodzaju jedynego lotniska w kraju. – Jeśli unikną atakowania cywilów, Bejrutu i jego przedmieść, to będzie można powiedzieć, że ich atak został dobrze skalkulowany – skomentował wiceszef libańskiego parlamentu Iljas Abu Sa’ab. ©℗