Premier i minister obrony Izraela poszukiwani przez MTK tak samo jak liderzy Hamasu. Iran stracił prezydenta i szefa MSZ w katastrofie lotniczej.

ikona lupy />
Binjamin Netanjahu / EPA/PAP / fot. Gil Cohen-Magen/AFP Pool/EPA/PAP
ikona lupy />
Ismail Hanijja / Getty Images / fot. Arif Hudaverdi Yaman/Anadolu via Getty Images

Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) powołany do sądzenia osób fizycznych za najcięższe zbrodnie wydał wczoraj wnioski o nakazy aresztowania wobec premiera Binjamina Netanjahu oraz ministra obrony Joawa Gallanta. W rozbudowanych uzasadnieniach czytamy m.in. o stosowaniu przez władze Izraela kar zbiorowych oraz głodzeniu Gazy, co stanowi zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Równolegle nakazy aresztowania wydano wobec przebywającej w Katarze wierchuszki Hamasu. W tym najważniejszej postaci w tej organizacji terrorystycznej, czyli Ismaila Hanijji. Islamistycznych przywódców oskarża się o zbrodnie przeciwko ludzkości oraz zbrodnie wojenne. Ani Izrael, ani Katar nie są stronami MTK. Dla Netanjahu to jednak ogromny cios wizerunkowy. Został potraktowany przez trybunał symetrycznie do liderów organizacji terrorystycznej. On sam decyzję określał mianem „skandalu o historycznych rozmiarach”.

Równocześnie zagęszcza się atmosfera wokół śledztwa w sprawie zabicia pracowników organizacji pomocowej World Central Kitchen. Jak wynika z informacji przekazanych DGP z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, dotychczas dwóch oficerów zaangażowanych w atak na konwój WCK zostało zdymisjonowanych, a trzem udzielono nagany. Władze w Warszawie domagają się postępowania karnego wobec osób odpowiedzialnych za atak, w którym zginął m.in. Polak.

Sytuację na Bliskim Wschodzie komplikuje też katastrofa śmigłowca, w której zginęli prezydent Iranu Ebrahim Ra’isi i szef dyplomacji tego kraju Hosejn Amir Abdollahijan. Obowiązki głowy państwa przejął wiceprezydent Mohammad Mokhber, zaś MSZ tymczasowo pokieruje Ali Bagheri, znany z pracy na stanowisku głównego negocjatora nuklearnego.

Eksperci uważają jednak, że śmierć prezydenta nie wpłynie znacząco na kształt irańskiej polityki. „Nie zmieni obecnej trajektorii reżimu, który podąża w kierunku bardziej twardej i konserwatywnej polityki wewnętrznej oraz agresywnej polityki regionalnej” – ocenia Institute for the Study of War (ISW). To nie prezydent, ale najwyższy przywódca sprawuje bowiem realną władzę w Iranie. Ra’isi był postrzegany co prawda jako potencjalny następca 84-letniego ajatollaha Alego Chameneiego na stanowisku najwyższego przywódcy, ale jego wpływ na politykę był ograniczony.

Po wypadku, w którym zginęli m.in. prezydent Iranu Ebrahim Ra’isi i minister spraw zagranicznych Hosejn Amir Abdollahijan, obowiązki Ra’isiego przejął wiceprezydent Mohammad Mokhber, zaś dyplomacją tymczasowo pokieruje Ali Bagheri, znany z pracy na stanowisku głównego negocjatora nuklearnego. W Iranie rozpisane zostaną nowe wybory. Zgodnie z prawem powinny się odbyć w ciągu najbliższych 50 dni.

Do wypadku prezydenckiego śmigłowca doszło w niedzielę. Ra’isi wraz ze współpracownikami wracał z uroczystości otwarcia tamy na rzece Araks na granicy Iranu i Azerbejdżanu, w której uczestniczył wraz z prezydentem Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem. Warunki pogodowe były złe, a helikopter, którym podróżowali, przestarzały (maszyny Bell 212 zostały wprowadzone do użytku pod koniec lat 60. ubiegłego wieku).

Rzeźnik Teheranu

Reakcje na śmierć przywódcy były mieszane. Choć w kraju zarządzono żałobę, nadający z Wielkiej Brytanii opozycyjny kanał telewizyjny Iran International udostępniał nagrania wystrzeliwujących fajerwerki Irańczyków. „Świętujmy dobrą wiadomość o katastrofie helikoptera Ebrahima Ra’isiego” – cytowała mieszkańców Teheranu stacja.

Twardogłowy duchowny prezydentem został trzy lata temu. Nie cieszył się szczególną popularnością wśród irańskiego społeczeństwa. Zwycięstwo w wyborach zapewnił sobie głównie dzięki masowej dyskwalifikacji przeciwników i rekordowo niskiej frekwencji (ok. 48 proc. w porównaniu z 73 proc. w 2017 r.). Spora część wyborców zdecydowała się na oddanie nieważnego głosu w ramach protestu przeciwko kandydaturze Ra’isiego, określanego mianem „rzeźnika Teheranu” w związku z rolą w tzw. komitecie śmierci, który pod koniec ubiegłego wieku zarządzał egzekucje irańskich więźniów politycznych. Za jego prezydentury doszło zresztą do jednych z największych protestów antyrządowych. Wybuchły one w 2022 r. po śmierci młodej Kurdyjki Mahsy Amini w areszcie policyjnym.

Władze brutalnie rozprawiały się wówczas z demonstrantami, skazując niektórych na więzienie i śmierć. Rządy Ra’isiego przypadły także na okres zacieśniania sojuszu z Rosją i rozszerzania wpływów Teheranu w regionie, m.in. poprzez wsparcie dla bliskowschodnich bojówek, takich jak Hamas czy Hezbollah.

Eksperci uważają jednak, że śmierć prezydenta nie wpłynie znacząco na kształt irańskiej polityki. „Nie zmieni obecnej trajektorii reżimu, który podąża w kierunku bardziej twardej i konserwatywnej polityki wewnętrznej oraz agresywnej polityki regionalnej” – ocenia ośrodek Institute for the Study of War (ISW). To nie prezydent, a najwyższy przywódca sprawuje bowiem realną władzę w Iranie. Ra’isi postrzegany był co prawda jako potencjalny następca 84-letniego ajatollaha Alego Chameneiego na stanowisku najwyższego przywódcy, ale jego wpływ na politykę był ograniczony.

Nie czas na demokrację

Niewiele wskazuje na to, by okazją do zmiany kursu były przedterminowe wybory prezydenckie. W marcu w Iranie odbyły się bowiem wybory parlamentarne. Frekwencja była najniższa od rewolucji w 1979 r. i wyniosła zaledwie 41 proc., w wielu miastach – np. w Teheranie – spadając poniżej 10 proc. „To oznaka powszechnej frustracji systemem i sceptycyzmu co do tego, że zmiany polityczne mogą nastąpić przy urnach wyborczych” – pisał później związany z amerykańską administracją think tank International Crisis Group (ICG).

Umiarkowani politycy, często nastawieni koncyliacyjnie wobec Zachodu, zostali albo zdyskwalifikowani, albo sromotnie pokonani. Większość zwycięskich kandydatów to członkowie Frontu Niezłomności (Paydari), który opowiada się za gospodarką kontrolowaną przez państwo i chce, by Iran zbliżył się do mocarstw spoza Zachodu, jak Chiny czy Rosja.

Marcin Krzyżanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa w rozmowie z DGP, że ze względu na malejącą od lat frekwencję wyborczą istnieje niewielka szansa na tymczasowe złagodzenie kursu. – Żeby odwrócić spadkowy trend, rada Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, która dotychczas blokowała kandydatury mniej radykalnych polityków, może nieco zluzować kryteria startu w wyborach – wskazuje.

Teheran musi wybrać, czy chce dopuścić do quasi -demokratycznego głosowania, czy też nie będzie podejmować ryzyka, upewniając się, że żaden popularny polityk nie stanie do walki przeciwko kandydatowi namaszczonemu przez Ajatollaha.

Kto może przejąć stery w kraju? Otoczenie Chameneiego ma niewiele czasu, by wybrać kogoś, kto nie tylko zostanie prezydentem, lecz także będzie miał na tyle silną pozycję, by w przyszłości zastąpić samego Chameneiego. Niewielu ekspertów uważa Mokhbera, byłego bankiera pełniącego dziś obowiązki Ra’isiego, za materiał na prezydenta.

Krzyżanowski tłumaczy, że pełna lista kandydatów zainteresowanych startem zostanie ogłoszona dopiero za tydzień, tuż po zakończeniu żałoby. – W tym momencie irańscy politolodzy najczęściej wskazują na spikera parlamentu Mohammada Baghera Ghalibafa oraz burmistrza Teheranu Alirezę Zakaniego – mówi.

Oboje ubiegali się już w przeszłości o stanowisko prezydenta. Politolog Arash Azizi pisał na łamach „The Atlantic”, że Ghalibag jest „w większym stopniu technokratą niż ideologiem” i cieszy się pewnym poparciem w kręgach Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Zakani znany jest zaś ze swojego członkostwa w paramilitarnej organizacji Basidżi, założonej przez byłego ajatollaha Ruhollaha Chomejniego, na którą Unia Europejska nałożyła sankcje za poważne naruszenia praw człowieka.

Więcej wiadomo na temat potencjalnego następcy ministra spraw zagranicznych Hosejna Amira Abdollahijana. Z doniesień irańskich mediów wynika, że zastąpić go może Bagheri, który przejął tymczasowo obowiązki szefa dyplomacji. Zdaniem Krzyżanowskiego nie ma jednak większego znaczenia, kto obejmie stery nad ministerstwem. – Linie graniczne i kierunki polityki zagranicznej wyznacza najwyższy przywódca. Wszystko to, co Iran robił w regionie, będzie robił dalej – podsumowuje. ©℗