Oficjalne wyniki I tury wyborów parlamentarnych we Francji potwierdziły skalę porażki prezydenckiego obozu Razem dla Republiki skupionego wokół partii Odrodzenie. Zgodnie z danymi MSW Zjednoczenie Narodowe (RN) uzyskało 33,2 proc. poparcia, lewicowy Nowy Front Ludowy (NFP) 28,1 proc., obóz prezydencki 21,3 proc., a Republikanie 6,6 proc. Dla kojarzonego z Marine Le Pen RN to skok o prawie 15 pkt proc. w stosunku do poprzednich wyborów parlamentarnych. Obóz Macrona stracił 6 pkt proc.

Ze względu na ordynację znacznie ważniejsze będą wyniki II tury, która będzie potrzebna w zdecydowanej większości, bo w ponad 500 okręgach. W niedzielę do zdobycia mandatu trzeba było uzyskać więcej niż 50 proc. głosów. Ta sztuka udała się 37 politykom RN, 32 lewicy i tylko dwóm reprezentantom obozu prezydenckiego. Pozostali, którzy przekroczyli 12,5 proc. głosów, zmierzą się w dogrywce w najbliższą niedzielę. W 311 okręgach do II tury przeszło ponad dwóch kandydatów, co oznacza rywalizację wszystkich trzech największych obozów, a w niektórych wypadkach także Republikanów. Wszystko jednak wskazuje na to, że dojdzie do po rozumienia pomiędzy lewicą a Macronem, aby wycofać w II turze tego kandydata, który ma mniejsze szanse na sukces. Podobnie obóz Le Pen i Jordana Bardelli apeluje do Republikanów, aby wycofali się tam, gdzie i tak nie mają większych szans. Do dzisiejszego wieczora wszyscy zakwalifikowani do II tury mają czas na potwierdzenie chęci udziału w niej.

Prawica stawia warunki

Przedterminowe wybory, rozpisane przez Macrona w efekcie klęski w głosowaniu do Parlamentu Europejskiego, od początku budziły duże emocje, o czym może świadczyć najwyższa od czterech dekad frekwencja, która wyniosła prawie 67 proc. Wyniki wyborów zostały przyjęte równie burzliwie. Po publikacji wstępnych prognoz kilka tysięcy osób manifestowało na Placu Republiki w Paryżu przeciwko skrajnej prawicy. Komentatorzy i eksperci porównują te protesty z wydarzeniami z 2002 r., gdy ówczesny Front Narodowy osiągnął pierwszy spektakularny sukces w postaci zakwalifikowania się do II tury wyborów prezydenckich przez Jeana-Marie Le Pena, ojca Marine. Dziś to jego córka wraz z najbliższym współpracownikiem i szefem partii Bardellą, po znaczącym złagodzeniu retoryki, prowadzi ugrupowanie do pierwszego w historii zwycięstwa wyborczego. Przed II turą rodzą się jednak pytania o skalę tego zwycięstwa. RN potrzebuje 289 mandatów, żeby dysponować samodzielną większością w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Obecne szacunki wskazują na maksymalnie 280 mandatów, które skrajna prawica mogłaby uzyskać.

By nie dopuścić Le Pen do władzy, Macron buduje sojusz z lewicą

Dla Bardelli samodzielna większość to dziś warunek absolutny próby sformowania rządu. Partia Le Pen ma świadomość, że rządy mniejszościowe mogłyby szybko doprowadzić do uchwalenia wotum nieufności i do rys na wizerunku przed kluczowymi dla niej wyborami prezydenckimi w 2027 r. – Bez wyraźnej większości zawsze będą istniały stare feudalizmy, umyślna inercja i manewry polityczne niszczące prawdziwą alternatywę, której potrzebuje kraj – stwierdziła Le Pen po ogłoszeniu wstępnych wyników. A gdyby skrajnej prawicy udało się uzyskać większość i utworzyć rząd, jej największym rywalem pozostawałby Macron w Pałacu Elizejskim. Z uwagi na ogromne kompetencje prezydenta, mógłby on skutecznie utrudniać rządy i de facto pełnić je niemal jednoosobowo z pomocą dekretów. Dlatego obóz Bardelli i Le Pen zapowiada też walkę o konsolidację elektoratu przed wyborami prezydenckimi. Na razie RN pozyskał przede wszystkim młodych, ale w grze o tę grupę wiekową aktywna jest także lewica.

Konsolidacja albo anihilacja

I to lewica, a nie Macron, przystępuje do II tury z pozycji lidera antyprawicowej koalicji, o którą zaapelował szef państwa. Sęk w tym, że w gronie Odrodzenia i jego koalicjantów nie ma jednolitego stanowiska odnośnie do tego, w jaki sposób przygotowywać się do dogrywki. Były premier i jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Gabriel Attal zaapelował, żeby głosować choćby na skrajną lewicę, jeśli w danym okręgu ma ona większe szanse na pokonanie kandydatów RN. Z kolei suflowany w pewnym momencie na następcę Macrona minister finansów i gospodarki Bruno Le Maire stoi na przeciwnym stanowisku i przestrzega przed jakimikolwiek sojuszami z ekstremistami. Sprzeczne postawy wobec potencjalnej współpracy z blokiem kierowanym przez Jeana-Luca Mélenchona to zresztą kontynuacja sporu z kampanii przed I turą, w trakcie której Macron jeszcze zajadlej niż Le Pen krytykował właśnie lewicę. Wyniki niedzielnego głosowania nie pozostawiają jednak złudzeń i są jasną wskazówką zarówno dla Macrona, jak i NFP, że wystawiając własnych kandydatów, zaszkodzą głównie sobie.

Stąd propozycja Pałacu Elizejskiego, żeby skrajnej prawicy w ponad połowie okręgów przeciwstawić tylko jednego rywala. Jeszcze tydzień temu Macron określał formację Mélenchona mianem groteskowej i destrukcyjnej, NFP zaś uderzał w centrystyczny obóz prezydencki mocniej niż w Le Pen. Dziś współpraca obu bloków jest wskazywana jako jedyna realna przeciwwaga dla rozpędzonego Zjednoczenia Narodowego. W teorii lewica i centryści Macrona zgodzili się na wycofanie słabszych kandydatów w okręgach, w których jest szansa na pokonanie RN, ale szczegóły paktu nie zostały jeszcze ustalone. Ostateczny kształt list przed II turą poznamy dopiero dziś wieczorem lub jutro rano. Z kolei nowy rząd zostanie sformowany przez lidera zwycięskiej partii, któremu Macron powierzy tę misję po opublikowaniu oficjalnych wyników II tury. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem w przypadku braku większości dla Le Pen jest utworzenie technicznego rządu mniejszościowego, a jako przykład jest wskazywany Mario Draghi, który kierował włoskim rządem w latach 2021–2022. ©℗

ROZMOWA

Francuskie centrum dogorywa. Wyborcy wolą skrajności

ikona lupy />
Amanda Dziubińska analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych / Materiały prasowe
Patrząc z perspektywy wyników I tury, da się racjonalnie uzasadnić decyzję prezydenta Emmanuela Macrona o rozwiązaniu parlamentu i ogłoszeniu przedterminowych wyborów?

Wydawało się, że miał racjonalne argumenty, ale okazało się, że jego przypuszczenia się nie sprawdziły. Partia prezydenta została zdystansowana przez skrajną prawicę i lewicę, a część jej członków zaczęła się od Macrona odwracać i unikać kontaktu z nim. To również pokazuje, jak bardzo prezydent jest niepopularny wśród Francuzów i jak zaczął być niepopularny we własnej partii. Macron przeszacował swoje możliwości i otworzył skrajnej prawicy drogę do większości w parlamencie.

To żółta kartka dla Macrona i jego partii czy raczej porażka mitycznego centrum politycznego?

To nawet czerwona kartka dla Macrona i jego polityki reform społecznych, które przeprowadził. Panuje powszechne przekonanie, że politycy, władza wykonawcza, osoby pełniące funkcje publiczne oddalili się od oczekiwań społecznych. Stąd większość Francuzów zagłosowała za środowiskami skrajnymi – lewicowymi lub prawicowymi. Ponadto polityczne centrum zyskało ponad 20 proc. poparcia, co świadczy, że wciąż jest miejsce na takie ugrupowania, ale one raczej we Francji dogorywają, niż wiodą prym.

W pani ocenie to koniec Macrona jako postaci dominującej we francuskiej polityce?

Niektórzy francuscy komentatorzy wieszczą, że to upadek macronizmu jako siły wiodącej we Francji, skupionej wokół prezydenta, która już się po tych wyborach nie odbuduje. Pozycja Macrona może być istotnie osłabiona, ale pozostawiłabym to pytanie otwartym i nie wróżyła zupełnego upadku centrum. Przed nami wybory prezydenckie w 2027 r. i wiele będzie tu zależało od tego, jak francuska scena polityczna poradzi sobie po chaosie wywołanym decyzją Macrona. Niewykluczone, że w ciągu kolejnych dwóch lat pojawi się popularny kandydat, który dźwignie to środowisko i będzie w stanie zagrozić Marine Le Pen i jej kandydaturze w wyborach prezydenckich.

Na razie poszukiwania następcy nie szły Macronowi najlepiej – jego kandydat Gabriel Attal w roli premiera przegrał wybory europejskie. Dziś w gronie potencjalnych liderów wyścigu są członkowie Zjednoczenia Narodowego – Marine Le Pen i Jordan Bardella. Uda im się przejąć pełnię władzy?

To scenariusz, który zupełnie serio musimy brać pod uwagę. Patrząc na to, jak rozkłada się poparcie dla tej partii, jaki krok naprzód zrobiła, gdy Le Pen zdecydowała się, przynajmniej oficjalnie, oddać stery w partii Bardelli, to jest to realny scenariusz. Bardella okazał się sprawnym politykiem, trafia do szerokiego, w tym młodego elektoratu, dobrze komunikuje się z Francuzami, w tym w serwisach społecznościowych. Duet Le Pen–Bardella sprawił, że wizerunek partii trochę został odczarowany. To oczywiście proces długotrwały, który obserwujemy od wielu lat, zwłaszcza od wyborów prezydenckich w 2022 r. Kolejnym etapem normalizacji wizerunku było oddanie przewodnictwa Bardelli. Dziś realną wizją jest prezydentura Le Pen w 2027 r. i funkcja szefa rządu dla Bardelli. Wciąż jest jednak wiele niewiadomych i dopiero II tura wyborów 7 lipca powie nam więcej o potencjalnych rządach i koalicjach.

Co jeśli Zjednoczenie Narodowe nie zyska bezwzględnej większości?

Bardella mówił, że wówczas nie zostanie premierem, co jest rozsądnym posunięciem. Gdyby skrajna prawica utworzyła rząd mniejszościowy, naraziłaby się przy pierwszej lepszej okazji na poddanie pod głosowanie wotum nieufności dla rządu, które prawdopodobnie zostałoby uchwalone i spowodowało duże straty wizerunkowe dla partii. ©℗

Rozmawiał Mateusz Roszak