Mężczyzna, parlamentarzysta, Latynos lub Afroamerykanin – spełniający te kryteria politycy są faworytami do stanowiska u boku Donalda Trumpa.
Lojalista i żołnierz, na którym można polegać zawsze i wszędzie, czy może ktoś, kto przyciągnie do Donalda Trumpa głosy z tych części elektoratu, w których radzi sobie statystycznie gorzej – kobiet, niezdecydowanych, mniejszości rasowych? A może ktoś łączący obie te cechy? Przed byłym przywódcą USA decyzja – kogo wybrać na swojego kandydata na wiceprezydenta. W latach 2016 i 2020 był to Mike Pence. Jako osoba o łagodniejszym usposobieniu, ugruntowanych konserwatywnych poglądach i szanowana przez ewangelików stanowił atrakcyjne kampanijne uzupełnienie Trumpa. Teraz taki duet jest wykluczony, dawni współpracownicy z Białego Domu ze sobą nie rozmawiają, a w mediach nie szczędzą sobie szorstkich słów. Wszystko zmienił 6 stycznia 2021 r. i szturm na Kapitol, gdy Trump naciskał na Pence’a by ten złamał konstytucję i zapobiegł zatwierdzeniu wyborów prezydenckich przez Kongres.
Wąskie grono
– Mój kandydat na wiceprezydenta prawdopodobnie był w pokoju, gdy w Kongresie rozmawiałem z republikanami – stwierdził w ubiegłym tygodniu Trump, podkreślając zarazem, że ostatecznej decyzji jeszcze nie podjął. Wizyta byłego prezydenta na Kapitolu była ważnym symbolicznym momentem, bo od 2021 r. wierchuszka republikanów w Kongresie, na czele z liderem partii w Senacie Mitchem McConnellem, nie tyle była wobec niego sceptyczna, co po prostu grała przeciw niemu. Teraz, widząc jego prawyborczy sukces, parlamentarzyści grupują się wokół kandydata ugrupowania, słów krytyki słychać mniej, a politycy z partii murem stoją za Trumpem w jego licznych procesach sądowych.
– Uznanie Trumpa za winnego przez ławę przysięgłych w Nowym Jorku to kulminacja naginania procesu sądowego pod polityczną wolę lewicowego prokuratora, upartyjnionego sędziego oraz ławy reprezentującej jedną z najbardziej liberalnych enklaw w Ameryce – oceniał Ron DeSantis, największy wewnątrzpartyjny rywal prezydenta USA w latach 2017–2021.
Gubernator Florydy na wiceprezydenturę raczej nie ma szans, jego nazwisko nie pojawia się wśród spekulacji. W kongresowym pokoju, o którym wspominał Trump, znaleźli się m.in. kongresmeni Byron Donalds i Elise Stefanik, a także senatorzy Tim Scott, J.D. Vance, oraz Marco Rubio. Jeśli wierzyć przeciekom do mediów, to ostatnio znacząco wzrosły notowania tego ostatniego. Pewni nie będziemy jednak niczego zapewne aż do republikańskiej konwencji w Milwaukee, która rozpocznie się 15 lipca i na której Trump otrzyma nominację partii. To właśnie tam, jak informował, ogłosi oficjalnie, razem z kim będzie walczył w listopadzie o Biały Dom. Jego decyzja będzie miała spore znaczenie dla Polski, niepożądanym dla Warszawy scenariuszem jest wybór kogoś reprezentującego frakcję „America First”, republikanów wpadających w tendencje izolacjonistyczne.
Rubio faworytem
Kim jest obecny faworyt, czyli Rubio? 54-latek od 2011 r. zasiada w Senacie, gdzie reprezentuje Florydę, swój rodzinny stan. Urodził się w Miami, jego rodzice wyemigrowali do USA w latach 50. z Kuby. Między innymi z powodu swojej rodzinnej historii Rubio jest konsekwentnie antykomunistyczny, opowiada się za niskimi podatkami i ma konserwatywny światopogląd. Jest katolikiem. Jest szeroko rozpoznawalny, w 2016 r. jako młoda gwiazda amerykańskiej prawicy startował w prawyborach. Trump nazywał go wtedy „małym Rubio”, ten odgryzał się „kanciarzem”. Marzenia o prezydenturze pogrzebała między innymi jedna z telewizyjnych prawyborczych debat, gdzie Rubio w komiczny sposób powtarzał wyuczony komunikat. Po wyborach jego relacje z Trumpem nie układały się źle, w Kongresie i w mediach senator z Florydy regularnie bronił prezydenta, pozostając równocześnie w dobrych stosunkach z parlamentarzystami po prawej stronie bardziej krytycznymi wobec nowojorczyka.
W Waszyngtonie Rubio jest jednym z ważniejszych polityków republikańskich jeśli chodzi o politykę międzynarodową. Od 24 lutego 2022 r. jest zaangażowany w sprawę Ukrainy, choć jego poglądy nieco ewoluowały. Z początku był za szerokim i mocnym wsparciem z USA dla naszego sąsiada, teraz częściej akcent stawia na warunkowość pomocy. – Popieram pomoc Ukrainie, ale musimy najpierw pomóc Ameryce. Ameryka nie przyda się Polsce i innym sojusznikom, jeśli jako kraj będziemy musieli przeznaczać coraz więcej zasobów na 8 mln ludzi, którzy są tu nielegalnie – mówił w lutym PAP ten wiceprzewodniczący senackiej komisji ds. wywiadu.
Patrząc na Rubio, w tym jego wieloletnie doświadczenie w Senacie, i tak wydaje się, że dla Europy Środkowej jest to kandydat najlepszy. J.D. Vance, senator z Ohio i autor bestsellera o problemach regionu Appalachów „Elegia dla bidoków”, głosował w Senacie przeciwko udzieleniu przez USA ponad 60 mld wsparcia dla Ukrainy. W „New York Timesie” napisał wtedy opinię o tytule „W sprawie Ukrainy matematyka się nie zgadza”. „Te 60 mld dol. to ułamek tego, czego potrzeba, aby odwrócić losy wojny na korzyść Ukrainy. Ale to nie jest tylko kwestia dolarów. Zasadniczo nie jesteśmy w stanie wyprodukować takiej ilości broni, jakiej Ukraina potrzebuje do zwycięstwa” – czytamy w tym artykule.
Mizerne szanse kobiet
Vance jest obecnie jednym z częściej widujących się z Trumpem polityków. Między tą dwójką wiele poszło w zapomnienie, bo w przeszłości ten weteran z Iraku i absolwent prawa na Yale nazywał Trumpa „amerykańskim Hitlerem” czy „kulturową heroiną”.
Reszta potencjalnych kandydatów w sprawach polityki zagranicznej nie wypowiada się tak często. Wyjątkiem jest może Elise Stefanik, która studentów protestujących na amerykańskich uczelniach oskarża o antysemityzm i opowiada się za jak najbliższymi relacjami między USA i Izraelem. To chyba ostatnia kobieta na „krótkiej wiceprezydenckiej liście”. Choć jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się, że jest niemal pewne, że Trump wybierze kobietę, to teraz szanse na to wydają się minimalne.
Swoje szanse spektakularnie zaprzepaściła Kristi Noem, gubernator Dakoty Południowej. W swoich wspomnieniach opisała jak zastrzeliła szczeniaka, bo ten „nie nadawał się do szkolenia”. W ten sposób chciała udowodnić, że jest gotowa do trudnych decyzji, ale mało kto, nawet na prawicy, podszedł do całej sprawy ze zrozumieniem. Inną taktykę – unikania kontrowersji – przyjął Tim Scott, jedyny czarnoskóry senator republikanów. Szansę na wiceprezydenturę podobno wciąż ma, ale sztabowcy Trumpa uważają, że poważnym problemem może być jego brak wyrazistości.
Wydaje się więc, że kobieta pozostanie na urzędzie wiceprezydenta USA jedynie w przypadku wyborczego zwycięstwa duetu demokratów Joe Biden-Kamala Harris. Tylko nadzwyczajne okoliczności mogą spowodować, że ta para rozpadnie się lub zostanie podmieniona. Choć warto podkreślić, że Harris jako wiceprezydent nie budzi entuzjazmu Amerykanów, a po jej prezydenckich ambicjach sprzed czterech lat nie ma właściwie śladu. Nie było w ostatnich miesiącach sondażu, w którym poziom zaufania do byłej prokuratur generalnej Kalifornii przekraczałby 40 proc. ©℗