Niedzielny wieczór. Od razu po zakończeniu wyborów do Parlamentu Europejskiego padają pierwsze – sondażowe – wyniki. Aż 33 proc. głosów zdobyło Zjednoczenie Narodowe (Rassemblement National, RN), skrajnie prawicowa, antyimigrancka i w pewnym stopniu antysystemowa partia, wciąż kojarzona z nazwiskiem Le Pen, choć kierowana jest przez Jordana Bardellę.
Sama wygrana RN nie jest niespodzianką, bo zapowiadały ją sondaże. Partia Marine Le Pen jest zresztą w PE obecna od dawna. Szok wywołują proporcje – prezydenckie ugrupowanie zdobywa ledwie ok. 14 proc. głosów. I choć wyniki zostaną ostatecznie zrewidowane, nie zmienią się zasadnicze proporcje: to ogromna porażka Emmanuela Macrona. Mija kilka kolejnych minut od ogłoszenia wyników sondaży. Jordan Bardella wzywa prezydenta do rozwiązania Zgromadzenia Narodowego. Wydaje się, że to gra: RN od dwóch lat nieustannie powtarza, że chce „wziąć odpowiedzialność za Francję”. Wszyscy uważają to za element strategii pokazywania Francuzom, że jest partią jak inne.
Ale dziewięć (!) minut później Macron ogłasza „trudną decyzję” o rozwiązaniu parlamentu i rozpisaniu wyborów na 30 czerwca i 7 lipca (we Francji są dwie tury). „Na koniec tego dnia nie mogę się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. (…) Dlatego po przeprowadzeniu konsultacji przewidzianych w art. 12 naszej konstytucji postanowiłem w drodze głosowania zwrócić państwu wybór naszej parlamentarnej przyszłości” – mówi. „Jest czas na wyjaśnienie spraw. Moją jedyną ambicją jest być użytecznym dla naszego kraju, który tak bardzo kocham” – dodaje.
Co do „jedynej ambicji”, nie dla wszystkich jest oczywista. Zaczynają się spekulacje, jakie są motywy decyzji („Macron oszalał”, „Sprytny plan odzyskania inicjatywy”) i nerwowe ruchy na scenie politycznej. Partie Socialiste, zmarginalizowana w ostatniej kadencji przez skrajnie lewicową Francję Nieujarzmioną (La France Insoumise, LFI) Jeana-Luca Mélenchona, rozpoczyna z nią rozmowy i już 10 czerwca podpisuje porozumienie o utworzeniu Frontu Ludowego (poprzednia koalicja lewicy, NUPES, zaczęła się rozpadać niemal natychmiast po wyborach parlamentarnych). Tym razem Partia Socjalistyczna, Francuska Partia Komunistyczna, Europa Ekologia – Zieloni i LFI będą zgłaszać wspólne kandydatury we wszystkich okręgach.
Bardella informuje o rozmowach z władzami Republikanów, partii „zwykłej” prawicy. I szybko okazuje się, że część jej kierownictwa nie ma nic przeciwko stowarzyszeniu ze Zjednoczeniem Narodowym. Prezes Republikanów Éric Ciotti ogłasza plan sojuszu, ale zostaje natychmiast wyrzucony z partii. Nie przyjmuje tego do wiadomości, gdyż „stanowisko dali mu członkowie, a nie Biuro Polityczne”. Popiera go – i być może zostanie zmuszonych do odejścia – ok. 10 dotychczasowych deputowanych. Wciąż nie ma jasności, czy RN przyjmie z powrotem frakcję radykalną (prawy skraj skrajnej prawicy) w osobie Marion Maréchal-Le Pen i jej partyjki Reconquête (ok. 5 proc. głosów w eurowyborach). „Byliśmy o krok od sfinalizowania porozumienia, gdy Jordan Bardella poinformował mnie o zmianie stanowiska i odmowie RN” – skarżyła się siostrzenica Marine Le Pen.
Miało chodzić o „pryncypia”, ale nieoficjalnie mówi się, że ani partia Marine, ani ona sama nie chce być kojarzona z Érikiem Zémmourem, kiedyś publicystą, dziś politykiem, a w 2022 r. kandydatem na prezydenta, którego rasizm sprawił, że nawet RN – którego działaczom już niemal nie wyrywa się, co myślą o Żydach, Arabach i czarnych – wydaje się ugrupowaniem umiarkowanym.
Co zatem kryło się za błyskawiczną decyzją prezydenta? I czy naprawdę była błyskawiczna? Wydaje się, że scenariusz był przygotowany wcześniej, ale nie został ujawniony ani przewodniczącej Zgromadzenia, która nie kryła zdumienia. Ani nawet premierowi. Gabriel Attal pojawił się w Pałacu Elizejskim natychmiast i miał – według telewizji BMF TV – zaproponować ustąpienie. Miał powiedzieć Macronowi: – Jeśli kogoś trzeba rozstrzelać, to mnie. Na co prezydent miał odpowiedzieć: – Gabrielu, to ty jesteś najlepszy, żeby poprowadzić kampanię.
Pierwszy w kampanii
Rządzenie Francją przez ostatnie dwa lata było bardzo utrudnione. Ekipa prezydenta sięgała po pozaparlamentarne sposoby, by przeforsować własne rozwiązania. Prawdą jest też, że opozycja z chęcią korzystała ze swojego wilczego prawa krytyki, a nawet obstrukcji. O harmonii i spokoju trudno było mówić i w parlamencie, i na ulicach, do czego zresztą większość prezydencka walnie się przyczyniała. Czy wyniki wyborów do PE są tylko pretekstem, by – korzystając z nieprzygotowania sceny politycznej do kampanii – odzyskać inicjatywę? Sprawa wyjaśniła się w środę. Macron nie powiedział tego wprawdzie, ale z całego przebiegu konferencji wynikało, że tak właśnie było.
Ze stosownym spóźnieniem prezydent pojawił się wśród dziennikarzy w pawilonie Cambon Capucines, a nie przyjął ich w Pałacu Elizejskim. Już to było sygnałem, że konferencja będzie raczej hucznym otwarciem kampanii wyborczej niż spotkaniem z prezydentem, który wytłumaczy motywy decyzji. W pierwszej części wystąpienia Emmanuel Macron stwierdził oczywistości („Od dwóch lat prezydent ma w parlamencie większość względną. Czy to przeszkodziło działać na korzyść państwa i wprowadzać niezbędne zmiany? Nie. Nie udało nam się niestety zbudować solidnej większości”). Szybko przeszedł do wskazania winnego, którym okazała się lewica („Zachowanie niektórych deputowanych LFI, które wprowadziło do parlamentu nieporządek, niepokojący dla Francuzów, którzy nie rozpoznawali się już w instytucjach państwa”). W skrócie: to zachowanie lewicowych parlamentarzystów doprowadziło do sytuacji, w której Francją nie dało się rządzić. Niedzielne głosowanie dotyczyło wprawdzie Europy, a nie krajowego podwórka, ale wyborcy wyrazili swoją wolę, oddając na skrajną prawicę (RN plus Reconquête) ok. 40 proc. głosów.
– Rodacy wyrazili w ten sposób niepokoje związane ze sprawami bezpieczeństwa, imigrantami, siłą nabywczą, swoje emocje w związku z różnymi dramatami, których doświadczają i z których nie widzą drogi wyjścia, nawet kiedy pracują. Czasem złość. Powiedzieli nam również w trakcie kampanii, że nie czują się wysłuchani i szanowani. Moglibyśmy pozostać głusi na te komunikaty, ale musimy na nie odpowiedzieć w sposób demokratyczny. Tylko rozwiązanie parlamentu pozwoli wyjaśnić sprawy. (…) W niedzielę wieczorem maski opadły i rozpoczęła się bitwa wartości – mówił Macron.
Potem była już czysta kampania. – Dziś sprawa jest prosta: mamy dwa niezgodne z naturą ekstremistyczne sojusze, które nie zgadzają się ze sobą prawie w niczym, no, może tylko w tym, jak podzielić między sobą posady, i które nie będą w stanie wprowadzić w życie jakiegokolwiek programu. Jak pan Ciotti, który proponował podniesienie wieku emerytalnego nawet wyżej, niż zrobiła to władza, ma rządzić razem z panem Bardellą, który razem z panią Le Pen od lat sprzeciwiał się zmianom? Z drugiej strony, co zrobią deputowani socjaldemokratyczni, którzy połączą się z LFI, w sprawie wojny w Ukrainie czy Bliskiego Wschodu, wartości republikańskich czy energii jądrowej? Lista takich fundamentalnych tematów jest długa. Te sojusze są operacyjne, ale w żadnym razie nie będą umiały rządzić – perorował.
– Nie jesteśmy idealni, nie wszystko zrobiliśmy dobrze, ale mamy efekty. Obroniliśmy Francuzów przed kryzysem. I będziemy umieli działać dla reindustrializacji kraju, dla świata pracy, dla wzmocnienia służb publicznych, transformacji energetycznej, zagwarantowania jedności państwa przeciw siłom nienawiści, odrzucenia brutalizacji debaty publicznej, pomagania Ukrainie i budowania Europy. Po 7 lipca będziemy współpracować z wszystkimi ludźmi dobrej woli, gotowymi do budowania wspólnego projektu, szczerego i przydatnego krajowi – zapewniał Macron. Prezydent odniósł się także do spraw rolnictwa, nowego kodeksu wyborczego dla Nowej Kaledonii („Brzydkie słowo na K”, DGP Magazyn na Weekend nr 110 z 7 czerwca 2024 r.), problemu z mieszkaniami dla młodych i ogólnego zniechęcenia obywateli do instytucji państwa. Ewidentne hasło tej najkrótszej kampanii w historii Francji to „wyjaśnienie (la clarification) spraw”.
Wyjście naprzeciw
– Faktycznie było w społeczeństwie oczekiwanie odnowienia Zgromadzenia Narodowego. Około 57 proc. badanych mówiło, że zmiana byłaby czymś pozytywnym – mówi w studiu France 24 Mathieu Gallard, dyrektor badań w Ipsos, odnosząc się do sondażu przeprowadzonego jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. – Natomiast trzeba powiedzieć, że zaangażowanie Emmanuela Macrona i Gabriela Attala w kampanię europejską i w tę właśnie otwartą będzie niosło konsekwencje. Nawet część zaplecza wyborczego Macrona, tych, którzy głosowali na niego w pierwszej turze wyborów prezydenckich, jest już zaniepokojona tym, co się dzieje od 2022 r. Nie rozumie, jakie są cele prezydenta w drugiej kadencji. Nie wydaje się, by to się zmieniło od ostatniej niedzieli. Czy prezydent zdoła znów zmobilizować przynajmniej swoich wyborców? To będzie duże wyzwanie, zwłaszcza że znajdzie się między dwoma silnymi blokami, skrajną prawicą i lewicą, która niewątpliwie zjednoczy się na nowo przed wyborami.
Jakie są szanse, że sympatie się odwrócą i za trzy tygodnie Francuzi zagłosują inaczej niż w ostatnią niedzielę, przywracając Macronowi bezwzględną większość? Czy może się okazać, że obywatele będą się kierować innymi kryteriami niż w wyborach do PE? Gallard odpowiada ostrożnie: – Normalnie w grę wchodzą inne czynniki. Co jednak istotne, z naszych badań wynika, że dla wyborców po raz pierwszy równie ważne są, i były także w kampanii do PE, dwie sprawy: siła nabywcza i migranci. Jeśli RN uda się jeszcze wzmocnić tę drugą kwestię, to dodatkowo zyska, bo akurat w tej kwestii Zjednoczenie Narodowe jest wiarygodne nawet w oczach tych Francuzów, którzy na nie nie głosują.
Według Gallarda rozkład stosunku do migracji jest w społeczeństwie następujący – jedna czwarta jest do niej nastawiona zdecydowanie wrogo, jedna piąta jest zdecydowanie za, a między nimi jest reszta, która popiera lub neguje w zależności od tego, jak zada się jej pytanie. I ten środek może się teraz przesunąć w którąś stronę w zależności od tonu kampanii. – To w tej sprawie wypowiedzieli się ci, którzy zagłosowali na RN w wyborach europejskich. W końcu to UE może rzeczywiście zadziałać w tej sprawie. W wyborach krajowych na pierwsze miejsce mogą się wysunąć sprawy socjalne. Związana z nimi frustracja nie jest niczym nowym, nie zapominajmy o kryzysie „żółtych kamizelek”. Potem był skok inflacji w 2021 r. Teraz, mimo że wzrost cen ewidentnie wyhamował, utrzymuje się niepokój. I nie widać, by wielkie partie miały jakiś pomysł, by zmienić sytuację. To może zdecydować o wyniku wyborów. Czy ugrupowaniu prezydenckiemu uda się przekonać Francuzów, że może coś poprawić w tej kwestii? Nie wiem – mówi Mathieu Gallard.
– Wybory to niezwykle niepewny scenariusz – uważa AFP Brice Teinturier, zastępca dyrektora zarządzającego Ipsos. – Wyparcie się przez głosujących większości prezydenckiej i dynamika wzrostu popularności Zjednoczenia Narodowego nie dają powodu, dla którego sytuacja miałaby się odwrócić w najbliższych trzech tygodniach – mówi, ale nie wyklucza też niespodzianek.
A jeśli postawienie wszystkiego na jedną kartę przyniesie prezydenckiej partii kolejną porażkę? Czy Macron jest gotowy na koabitację z premierem Bardellą? – Nie zajmuję się political fiction – stwierdził na środowej konferencji Emmanuel Macron. Radio Europe 1 donosiło wcześniej, że prezydent może postawić na szali swoją rezygnację, aby dodać sytuacji dramatyzmu. („Dymisja prezydenta nie jest tematem tabu. Tak, dziś musimy rozważyć wszystkie scenariusze” – zapewniał stację jeden z jego bliskich współpracowników.) Nic takiego na razie się jednak nie stało.
„Być może niektórzy powitają entuzjastycznymi komentarzami «przebłysk geniuszu stratega z Pałacu Elizejskiego», ale to zasadniczo niczego nie zmieni: Emmanuel Macron zdecydował się w obliczu miażdżącej porażki brutalizować kraj, uwydatniać podziały i po raz kolejny pozbawić wyborców niezbędnej debaty w celu rozwiązania głównych kwestii, które ich dzielą. Niezależnie od tego, czy taktyka ta okaże się skuteczna czy nie, pozostaje ona wynikiem całkowitego braku poczucia interesu państwa i szacunku dla obywateli” – komentuje Natacha Polony, redaktor naczelna umiarkowanie prawicowego tygodnika „Marianne”. „Macron ma teraz trzy tygodnie na ominięcie debat, wykorzystanie aparatu państwa, storpedowanie przeciwników, zniszczenie i kontemplację ruin” – pisze.
Urzędujący prezydent liczy na to, że nieprzygotowana opozycja nie zdąży. On sam ma się wypowiadać publicznie dwa, trzy razy tygodniowo. Na początku lipca okaże się, czy przelicytował. ©Ⓟ