Władze skarżą się na naciski Zachodu i dowodzą, że kontrowersyjne przepisy wzmacniają suwerenność kraju.

Po odrzuceniu weta prezydent Salome Zurabiszwili nałożonego na tzw. rosyjską ustawę opozycja jednoczy się przed wyborami, a rządzące Gruzińskie Marzenie (KO) forsuje kolejne przepisy zbliżające system prawny do rosyjskiego.

„Rosyjską ustawę”, wprowadzającą obowiązek rejestracji organizacji, których budżet w co najmniej 20 proc. pochodzi z zagranicy, jako jednostek działających w obcych interesach, szef parlamentu Szalwa Papuaszwili podpisał w poniedziałek. We wtorek parafował z kolei zmiany w kodeksie podatkowym wprowadzające ułatwienia dla osób sprowadzających kapitał z zagranicy. W ocenie opozycji zostały one napisane specjalnie dla sponsora KO Bidziny Iwaniszwilego, najbogatszego Gruzina, który spodziewa się zachodnich sankcji. Konstytucja nie wymaga od głowy państwa podpisania ustawy po odrzuceniu weta, a tak się stało z oboma projektami. W takiej sytuacji wystarczy, jeśli podpisze ją przewodniczący parlamentu.

„Rosyjska ustawa” wywołała sprzeciw ulicy i zachodnich partnerów, którzy zagrozili, że przepisy wzorowane na tych, które Kreml wykorzystał do zdławienia niezależnego życia społeczno-politycznego, pogrzebią marzenia o eurointegracji. Takie groźby poskutkowały w 2023 r., gdy Tbilisi starało się o status kandydata do Unii Europejskiej. Wówczas KO wycofało się z pomysłu, ale wróciło do niego, gdy w grudniu Gruzja status ten uzyskała. Teraz rząd idzie za ciosem. We wtorek do parlamentu wpłynął pakiet ustaw „o ochronie wartości rodzinnych i osób nieletnich”. Również on przypomina rozwiązania z Rosji, zakazując „promocji identyfikowania się jako osoby o odmiennej (od urzędowej – red.) płci, relacji jednopłciowych i kazirodztwa”.

W obronie unijnej perspektywy stanęła prezydent, która wybory w 2018 r. wygrała jako kandydatka KO. Zurabiszwili, urodzona jako obywatelka Francji, która później pełniła nawet funkcję jej ambasadorki w Tbilisi, odcięła się od rządzących, potępiwszy narażanie relacji z Zachodem i brutalne traktowanie manifestantów przez policję oraz „nieznanych sprawców” atakujących znane osobistości życia publicznego. Głowie państwa udało się zmotywować opozycję do pierwszego kroku ku sojuszowi przed październikowymi wyborami, postrzeganymi jako ostatnia szansa na odwrócenie niepokojących Zachód tendencji. W poniedziałek w rezydencji Zurabiszwili przedstawiciele 17 artii podpisali Gruzińską Kartę, zarysowującą zasady taktycznej współpracy.

Partie zobowiązały się, że w razie zdobycia większości utworzą rząd ekspercki, którego zadaniem będzie odwołanie kontrowersyjnych ustaw. Później miałby on przygotować w pełni wolne wybory, które powinny się odbyć w ciągu roku. Politycy rozmawiają też o przezwyciężeniu rozdrobnienia; na stole jest wspólna lista mniejszych partii, które samodzielnie miałyby problem z pokonaniem progu, i ewentualnie – co proponuje uwięziony Micheil Saakaszwili – zaproszenie ich na listy Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ENM), którym eksprezydent niegdyś kierował. Tego jednak nie udało się na razie uzgodnić. Sondaże w Gruzji są rzadkie i mało miarodajne, ale te bardziej wiarygodne wskazują, że poparcie dla rządzących przekracza 35 proc., podczas gdy poparcie dla ENM, najsilniejszej siły opozycji, oscyluje wokół 20 proc.

– To będzie referendum, czy chcemy do Europy, czy nie – przekonywała Zurabiszwili, nawiązując do tego, że 80 proc. Gruzinów popiera eurointegrację i że wśród nich jest też wielu wyborców KO. Premier zaś broni przyjmowanych przepisów i skarży się na naciski. – Na ustawie o przejrzystości wygrały Gruzja, jej suwerenność i bezpieczeństwo – mówił Irakli Kobachidze. – Grozili nam powtórzeniem losu słowackiego premiera. Jeśli jakiś kraj będzie zainteresowany, jestem gotów przedstawić dowody – nawiązywał do zamachu na Roberta Ficę. Odpowiadający za rozszerzenie UE komisarz Olivér Várhelyi przyznał, że zamach na Ficę był jednym z tematów jego rozmów z Gruzinami, ale zdementował, jakoby groził Kobachidzemu. ©℗