Objawem myślenia życzeniowego jest nadzieja tych przeciwników Trumpa, którzy twierdzą, że Nowy Jork zatopi kampanię 77-latka. Niemal pewny scenariusz jest taki, że w lipcu republikanin otrzyma na konwencji partyjną nominację w wyborach prezydenckich, a kara, jaką zarządzi wobec niego nowojorski sędzia, nie będzie karą więzienia ani aresztu domowego, ale prawdopodobnie grzywną lub wyrokiem w zawieszeniu. Amerykańskie lato i jesień Trump będzie więc obserwować nie zza krat, ale z wiecowych scen w Pensylwanii czy Georgii. Jakie więc konsekwencje może nieść dla USA, a w szczególności dla kampanii wyborczej, pierwsze w historii skazanie byłego gospodarza Białego Domu w procesie karnym?
Po pierwsze, wyrok gra na korzyść Trumpa, bo wpisuje się w niezmienną strategię budowania popularności nowojorczyka, polegającą na graniu ofiary systemu nastawionego przeciwko nim oraz szarym Amerykanom. „Polowanie na czarownice”, „najpierw przyjdą po mnie, a potem po was”, „skrajnie upolityczniony wymiar sprawiedliwości” – takie wypowiedzi z wystąpień Trumpa znamy już od prawie dekady. Już dziś można obserwować mobilizację elektoratu po prawej stronie; w piątek w niecałe siedem godzin po decyzji ławy kampania republikanina zebrała prawie 35 mln dol.
W obronie lidera stanęła niemal cała partia, gubernator Florydy Ron DeSantis, niedawno największy wewnątrzpartyjny wróg Trumpa, grzmiał: „często się mówi, że nikt nie jest ponad prawem, ale prawdą jest też to że nikt nie jest poniżej prawa”. Republikanie dostali paliwo i na pięć miesięcy przed wyborami grupują się wokół swojego kandydata. Wszystko to odbywa się w czasie, gdy w kluczowych stanach walczący o reelekcję Joe Biden wygląda kiepsko. Ba, nie tylko w kluczowych, bo zgodnie z majowym badaniem Roanoke College prezydent remisuje z republikaninem nawet w Wirginii. To koszmarna wieść dla demokratów, bo cztery lata temu Biden zwyciężył w tym stanie z przewagą ok. 10 pkt proc. Cztery lata później, jak się okazuje, musi bronić tego stanu i ściągać kampanijne środki z innych miejsc.
Po drugie, sprawa odciąga uwagę od znacznie istotniejszych zarzutów stawianych Trumpowi. Fałszerstwo dokumentacji przy opłacaniu milczenia jest ekscytujące medialnie, ale nie jest to zdecydowanie największy kaliber i pozwala części elektoratu wierzyć, że były prezydent jest ścigany za każdą, najmniejszą nawet przewinę. Że to, co innym jest puszczane płazem, jemu nie jest zapominane. A przypomnijmy, że zarzuty stawiane Trumpowi w innych sprawach dotyczą spisku przeciwko Stanom Zjednoczonym, próby unieważnienia wyborów prezydenckich z 2020 r. i niewłaściwego posługiwania się dokumentami niejawnymi. To wszystko schodzi medialnie na dalszy plan – i małe są szanse, by wyroki w tych sprawach zapadły przed wyborami. Na pierwszym planie jest Nowy Jork, bo szemrane transakcje i aktorka filmów dla dorosłych to po prostu medialny samograj, zapewniający kliki.
Po trzecie, wyrok może się przyczynić do pogłębienia nieufności Amerykanów wobec wymiaru sprawiedliwości. Po aborcyjnej decyzji Sądu Najwyższego sprzed dwóch lat tąpnął poziom zaufania (obecnie jest na poziomie ok. 40 proc.), zaobserwowano spadki wśród liberałów. Po Nowym Jorku może do nich dołączyć wielu konserwatystów, przekonanych o antytrumpowskim upolitycznieniu sądownictwa. Nie wydaje się kontrowersyjne postawienie tezy, że amerykańskie elity chcą wyeliminować Trumpa z polityki. Różnymi sposobami, na różnych poziomach. A to przez Kongres (procedura impeachmentu), a to przez sądy, a to przez demokratyczne starcie na kartach wyborczych czy wspieranie przeciwnych mu republikanów, wreszcie kreowanie szerokiego medialnego oburzenia, jak w przypadku sprawy z Nowego Jorku. Nic nie okazało się skuteczne, a kolejne bezzębne próby są dla Trumpa jak tlen. ©℗