Już za dwa miesiące przywódcy państw europejskich zjadą do Waszyngtonu. Okazja będzie wyjątkowa, bo szczyt z okazji 75. rocznicy powstania Sojuszu Północnoatlantyckiego.

W lipcowym słońcu zobaczymy więc uściski w Białym Domu, usłyszymy zapewnienia Amerykanów o tym, że w chwili próby nasz kontynent będzie mógł na nich polegać. Pojawią się pełne pochwał słowa pod adresem Szwecji, dla której to będzie pierwszy szczyt w roli pełnoprawnego członka, oraz odchodzącego po 10 latach sekretarza generalnego Jensa Stoltenberga. Dominować będą konsultacje w sprawie Ukrainy, ale czy dojdzie do jakiejkolwiek przełomowej decyzji – trudno w tej chwili spekulować. Pewne jest, że Europa przyjedzie do Waszyngtonu na wielkie konsultacje i transatlantyckie święto. Dla Amerykanów to wymarzona sytuacja: prezydent Joe Biden będzie miał sojuszników na wyciągnięcie ręki, nie trzeba będzie wydzwaniać po kolejnych stolicach.

Są dwie opowieści o tym, jak Amerykanie postrzegają Europę. Zacznijmy od tej pozytywnej. Za oceanem Europę się po prostu lubi, stanowi ona synonim prestiżu. Jeździ się tu na wakacje, szanuje historię, tradycję i kulturę, a politycy często wspominają o wspólnych transatlantyckich wartościach. Stabilne dwie trzecie Amerykanów (dane Instytutu Gallupa) jest za utrzymaniem lub zwiększeniem zobowiązań ich kraju w ramach NATO. Na niskim poziomie utrzymuje się odsetek obywateli USA, którzy chcieliby wyjść z Sojuszu – to jedynie 12 proc. – i większych wahnięć nie widać. Co ciekawe, NATO cieszy się w USA większym zaufaniem niż Organizacja Narodów Zjednoczonych. Do tego dochodzą mocne powiązania gospodarcze, w 2022 r. dwustronny handel towarami i usługami między USA a Europą wyniósł 1,3 bln dol., był wyższy o ponad 500 mld od handlu między USA a Chinami. W 2020 r. amerykańskie firmy zarobiły w Europie 180 mld dol., a w ChRL zaledwie nieco ponad 7 mld dol.

Druga opowieść nastraja mniej pozytywnie, bo w USA po prawej stronie coraz częściej pojawiają się pytania o to, jaki interes mają Stany Zjednoczone w utrzymaniu dotychczasowego zaangażowania na świecie (poza Izraelem i Tajwanem), w tym w Europie. Największa amerykańska konserwatywna fundacja Heritage ku konsternacji Europejczyków przeszła w dwie dekady z pozycji nieprzejednanego interwencjonizmu (Heritage była wielką orędowniczką wojen w Iraku i Afganistanie) do sprzeciwu wobec dalszego finansowania wysiłku wojennego Ukrainy i oficjalnych stanowisk takich jak: „Pakiet dla Ukrainy to porażka USA”. Senator James Vance, w przypadku wygranej Donalda Trumpa jeden z kandydatów na sekretarza stanu, przekonuje, że Kijów nie ma szans na wygranie wojny i Ameryka powinna go właściwie porzucić. Twierdzi, że wydarzenia nad Dnieprem to sprawa Europejczyków, a systemy obrony przeciwrakietowej Patriot należy oszczędzać na potencjalny konflikt między ChRL a Tajwanem.

Jedna sprawa łączy w USA środowiska od lewa do prawa: apel, by Europa robiła więcej w zakresie obronności i poważnie wspomogła Stany Zjednoczone w roli światowego policjanta. Jeśli stanie się to dzięki działaniom UE, to dobrze. Jeśli inicjatorem będzie prezydent Francji Emmanuel Macron, w sumie też pasuje. To nie Trump jako pierwszy upominał się o wydawanie 2 proc. PKB na zbrojenia. Jeszcze na walijskim szczycie NATO w Newport w 2014 r., czyli za Baracka Obamy, w końcowym dokumencie zapisano, że w ciągu 10 lat państwa członkowskie powinny zwiększyć fundusze na obronność do tego poziomu. Jak wiemy, nie wszystkie tak zrobiły. – To w znacznej mierze mit, że Amerykanie obawiają się silniejszej Europy, że jesteśmy przeciwko autonomii strategicznej. Chcielibyśmy więcej, szczególnie od największej gospodarki, czyli Niemiec. A tam nie widać wystarczająco długoterminowych wojskowych kontraktów rządowych. To wybór polityczny, który może niepokoić – tłumaczył DGP John Deni z U.S. Navy War College przy Pentagonie.

Nie da się ukryć, że Niemcom Amerykanie przyglądają się najdokładniej, bo w Berlinie widzą sprawczość i lidera kontynentu. Dzieje się tak szczególnie za Bidena, który – gdy sytuacja tego wymagała – dzwonił do kanclerza RFN. Było tak w sprawie milczącej zgody Waszyngtonu na dokończenie Nord Stream 2 przed 24 lutego 2022 r. Było tak, gdy dyskutowano o wysłaniu Ukrainie czołgów i systemów przeciwrakietowych. Berlin to dla Amerykanów najważniejsza stolica, mają nad Renem prawie 40 tys. żołnierzy i Ramstein w Nadrenii-Palatynacie, czyli swoją największą bazę lotniczą w Europie. Nie jest to dane raz na zawsze. Znaczenie Niemiec wśród europejskich sojuszników zapewne znów spadnie, jeśli wybory wygra Trump. ©℗