Negocjacje o handlu między Ukrainą a UE i czwartkowe polsko-ukraińskie konsultacje międzyrządowe są studium tego, jak Kijów w rozmowy między państwami bez żenady wplata szantaż moralny, by uzyskać konkretne korzyści gospodarcze.

Jeszcze przed spotkaniem w Warszawie Wołodymyr Zełenski – podczas unijnego szczytu 21 marca – przekonywał, że restrykcje na eksport ukraińskich produktów rolnych mogą pogorszyć sytuację na froncie. – Każda strata w handlu jest stratą zasobów do powstrzymywania Rosji – argumentował. Kilka dni później powtórzył te tezy minister rolnictwa. Mykoła Solski mówił o „zwiększeniu szansy na przeciągnięcie się wojny”, jeśli Francja i Polska będą się upierały przy wprowadzeniu ograniczeń na handel.

Kwoty importowe na ukraińskie towary rolne

Oba państwa chcą dodania do listy towarów podlegających ograniczeniom zboża oraz dalszego zmniejszenia kwot importowych na ukraińskie: drób, jaja, cukier, owies, kukurydzę, kasze i miód. – Rozwiązaniem problemów rolnictwa UE nie są subsydia i zwiększenie protekcjonizmu, europejscy rolnicy muszą stać się wydajniejsi, żeby konkurować na rynkach – ocenił Solski. Dodał, że „80 proc. problemów zazwyczaj wiązanych z eksportem z Ukrainy nie jest prawdziwych; one są wyobrażone”. Jego zdaniem światowe ceny zbóż spadły wskutek rekordowych zbiorów w USA i Ameryce Łacińskiej. I w tym ostatnim punkcie w zasadzie nawet nie kłamał.

Tradycyjnie zapomniał jednak dodać, że ani Polsce, ani Francji nie chodzi o kwestie aktualnych trendów na rynkach. Gra toczy się o określenie docelowego modelu, w jakim Ukraina ma się integrować z UE. Czy ma to być model korytarzy solidarnościowych, wolnego i niczym nieograniczonego dostępu do jednolitego rynku unijnego tu i teraz. Czy będzie obowiązywał model taki, jaki zastosowano wobec Europy Środkowej. Czyli żmudnych negocjacji akcesyjnych, zgniłych kompromisów, ustępstw i okresów przejściowych.

Wydaje się, że obecne elity rządzące w Polsce – podobnie jak poprzednie władze – dobrze definiują sytuację. Szef MSZ Radosław Sikorski na dzień przed wspólnym posiedzeniem rządów polskiego i ukraińskiego w Warszawie powiedział, że „czas przywilejów (dla Ukrainy – red.) powoli mija”. – Gdy Putin blokował ukraiński eksport przez Morze Czarne, Ukraina była dopuszczona chwilowo do jednolitego rynku UE. Teraz, gdy odzyskała dostęp do morza, a tym samym do swoich dotychczasowych rynków zbytu, czas tego przywileju powoli mija – skomentował. – Polska wspiera Ukrainę strategicznie w jej aspiracjach europejskich i euroatlantyckich i w jej oporze w walce z imperializmem rosyjskim, co nie oznacza, że nie ma problemów w relacjach dwustronnych. Jak to między sąsiadami bywa, i to takimi, którzy mają mnóstwo historii między sobą – dodał.

Ukraińcy widzą to inaczej. Można mieć pretensje do ich polityków i instytucji rządowych, że wzniecają waśnie między Polakami a Ukraińcami, rozpowszechniając kłamstwa o tym, że na granicy są blokowane transporty humanitarne i wojskowe, czy za stosowanie ciągłego szantażu moralnego, w którym nasze państwo jest ustawiane jako hamulcowy zwycięstwa Ukrainy. Wojna nie skończy się wcześniej z powodu ustępstw Polski w kwestii handlu i usług. Może skończyć się wcześniej, jeśli Ukraina skutecznie przeprowadzi mobilizację i powoła pod broń obiecane przez Zełenskiego pół miliona osób. Na razie – nie wiedzieć czemu – to się nie udaje.

Nie słychać również gorzkich żalów pod adresem Amerykanów, którzy od miesięcy blokują wart 61 mld dol. pakiet pomocy dla Kijowa. Nikt nie nazywa kongresmenów z USA ruskimi onucami ani nie wprowadza ich na listy Myrotworcia, jak ma to miejsce w przypadku posłów na polski Sejm. Na ukraińskiej liście hańby, obok liderów separatyzmu i przestępców, są m.in. Krzysztof Bosak i Grzegorz Braun. Niezależnie od oceny ich poglądów umieszczenie ich tam jest wyrazem braku szacunku do Polski. Myrotworeć to teoretycznie NGO. Ale specyficzna, bo współpracująca ze Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy.

Równie przykrym dowodem braku szacunku jest rozpowszechnianie przez instytucje państwa – m.in. agendę podlegającą Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy – fake’u, jakoby Polska sprowadziła z Rosji w latach 2022–2023 ponad 12 mln t zboża. W rzeczywistości było to nieco ponad 18 tys. t. W rezultacie zaangażowania RNBiOU do szerzenia dezinformacji w ukraińskiej opinii publicznej hula wersja, że kupujemy od Rosji, a ukraińskie towary eliminujemy. Trudno takie działania nazwać inaczej niż szczuciem na Polskę. Taką samą rolę pełnią zresztą deklaracje prezydenta Ukrainy i ministrów z tego kraju na temat opóźniania zwycięstwa w wojnie.

Przyspieszyć je – oprócz mobilizacji – mogłyby raczej zmiany w ukraińskim systemie podatkowym niż rezygnacja z ochrony rynku przez polski rząd. Większe wpływy do budżetu mogłaby zapewnić wojenna danina nałożona na oligarchów ukraińskich. Czy np. stały ryczałt roczny dla wielkiego biznesu jako składka na wysiłek wojenny. Gdyby poprawić przy tym ściągalność podatków, sytuacja nie wymagałaby może wówczas pełnej liberalizacji w handlu z UE i szkodzenia polskim rolnikom i przedsiębiorcom.

– Wszyscy wiemy, że są pewne wyzwania w dziedzinie rolnictwa i transportu drogowego, próbujemy to rozwiązać tak, żeby Polacy mieli świadomość, że polskie interesy są zawarowane, ale żeby Ukraina mogła walczyć dalej (…). Pomoc wojskowa i humanitarna trafia na Ukrainę nadal bez żadnych przeszkód – mówił w czwartek Sikorski. – Trudno jednak spodziewać się jakiegoś przełomu po tych rozmowach, jakiegoś szczególnego porozumienia, np. w kwestiach rolnych (…). My twardo stoimy przy słusznych postulatach polskich rolników dotyczących ochrony polskiego rynku. Ukraińcy są w zupełnie innej sytuacji – komentował z kolei szef KPRM Jan Grabiec. To wszystko prawda. I tego nasi ukraińscy przyjaciele powinni się trzymać. ©Ⓟ