Z belgijskiego rachunku na europejskie konto wojskowe – taka ma być, według szefa unijnej dyplomacji, droga zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych na terenie UE.

W świetle niepewnych informacji z Waszyngtonu ożywa każdy pomysł, który pozwalałby zabezpieczyć dodatkowe pieniądze dla Ukrainy. Rosyjskie aktywa to kolejny z nich. W dodatku pomysł z dużym potencjałem, bo łącznie to nawet 260 mld euro, z czego około dwóch trzecich jest w dyspozycji europejskich instytucji finansowych. Na użycie aktywów najbardziej naciskają Stany Zjednoczone – w czerwcu temat ma powrócić na agendę spotkania G7, gdzie prezydent Joe Biden chce mieć już gotowy plan wykorzystania tych pieniędzy. Tymczasem Europa wciąż mówi jedynie o zyskach z aktywów, które – zgodnie z intencją UE – mogłyby wesprzeć plan bieżącego dozbrajania Ukrainy.

Z rachunku na rachunek

Propozycja, którą szef unijnej dyplomacji Josep Borrell zapowiedział ministrom spraw zagranicznych podczas poniedziałkowej rady, to przeznaczenie 90 proc. dochodów z zamrożonych rosyjskich aktywów w Europie do Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju, czyli funduszu, z którego UE refinansuje państwom zakupy zbrojeniowe dla ukraińskiej armii. Sam fundusz zazwyczaj jest dofinansowywany w ciągu wojny przez państwa członkowskie o kwoty od 0,5 mld do 2 mld, a ostatnio 5 mld euro, z których następnie stolice otrzymują zwrot środków za broń, sprzęt czy amunicję zakupione dla Ukrainy. Według Borrella do funduszu mogłyby trafiać teraz zyski z aktywów, czyli na dziś ok. 4,4 mld euro, które udało się zgromadzić od momentu, gdy Rosja przestała swobodnie dysponować w UE swoimi aktywami publicznymi.

Państwa członkowskie będą teraz omawiać propozycję, według której 90 proc. pieniędzy finansowałoby bezpośrednio zakup i przekazywanie broni, natomiast 10 proc. trafiałoby do budżetu UE na rzecz wzmocnienia przemysłu obronnego Ukrainy. Działoby się tak – jak stwierdził Borrell – aż do potencjalnego zniesienia sankcji, w związku z czym udałoby się według obecnych szacunków Brukseli gromadzić dodatkowo ok. 3 mld euro rocznie, które w ogromnej większości trafiałyby do unijnej kasy na rzecz Kijowa. Sam pomysł budzi jednak kontrowersje i po ogłoszeniu go dziś może napotkać podobne problemy – opór banków i instytucji finansowych oraz państw członkowskich, które niechętnie patrzą na tak radykalny ich zdaniem krok.

Na razie prawie wszystkie środki są w dyspozycji belgijskiej izby rozliczeniowej Euroclear, która oszacowała, że zyski z rosyjskich aktywów wygenerowały dotychczas ok. 4,4 mld euro. Według wcześniejszych uzgodnień znajdowały się one na odrębnym rachunku belgijskiej izby, a następnie miały zostać zgromadzone na specjalnym rachunku utworzonym przez belgijski rząd. Teraz z Belgii miały trafić do unijnych instytucji, a konkretnie Instrumentu na rzecz Pokoju, który dotychczas był zasilany jedynie wpłatami państw członkowskich.

Dziś Borrell – w przededniu unijnego szczytu – ma przedstawić konkretną propozycję legislacyjną w tym zakresie. Na razie większość stolic zareagowała bez entuzjazmu, ponieważ dyskusja o wykorzystaniu aktywów lub zysków z nich toczy się już od wielu miesięcy. Jednak presja zza oceanu może nieco przyspieszyć czwartkowe i piątkowe dyskusje w Brukseli.

Liczenie pieniędzy

Państwa unijne w większości wypadków nie angażują się w dyskusję o wykorzystaniu zamrożonych aktywów, której dynamikę kształtują głównie spotkania G7 oraz coraz silniejsza presja amerykańska. Ich niemal wyłącznym dysponentem na terenie UE jest izba rozliczeniowa z Belgii, której rząd od początku deklaruje pełną współpracę w tym zakresie. Władze USA jednak wciąż nie uzgodniły pakietu zawierającego 60 mld dol. pomocy dla Kijowa, która w dodatku może zostać w przyszłości znacznie okrojona, jeśli to Donald Trump obejmie fotel prezydenta już jesienią tego roku. W związku z tym w UE rośnie przekonanie, że trzeba szukać środków dla Ukrainy w każdym dostępnym źródle.

Jeden z głównych europejskich sojuszników lidera republikanów w wyścigu o Biały Dom, czyli Viktor Orbán, w pełni podziela opinię o konieczności zaprzestania dozbrajania Ukrainy, podobnie jak (przynajmniej w publicznych deklaracjach) premier Słowacji Robert Fico. W związku z tym, że wykorzystanie nawet zysków z aktywów będzie wymagało w UE jednomyślności, dopiero najbliższe rozmowy na rozpoczynającym się w czwartek szczycie pokażą, czy jest na to gotowość w Europie.

A jeśli się weźmie pod uwagę kurczące się zasoby w unijnym budżecie oraz sceptyczne nastawienie zarówno do dodatkowych wpłat do niego, jak i do zaciągania wspólnych pożyczek, to dla UE zyski z zamrożonych aktywów mogą się okazać pomocne przy zabezpieczaniu bieżących potrzeb ukraińskiej armii. Co prawda aktywa nie będą generować ok. 4,4 mld euro rocznie – tyle udało się zabezpieczyć niemal od początku pełnoskalowej inwazji – ale bieżące zapasy można by uzupełnić mniej więcej o tyle, o ile zgodzono się uzupełnić Instrument na rzecz Pokoju z krajowych budżetów. Z drugiej strony byłoby to przełamanie tabu, które nie padło przez ponad dwa lata. Pierwszym testem dla dzisiejszej propozycji Borrella będą najbliższe dwa dni rozmów szefów rządów i państw członkowskich, które pokażą, jak szybko i czy w ogóle na front trafi europejski sprzęt kupiony za rosyjskie pieniądze. ©℗