„Zjednocz swoich + podziel obcych = będziesz rządził jednymi i drugimi” – pisał parę lat temu doradca Kremla Władisław Surkow. Rosja stosuje tę metodę, m.in. prowokując kolejne kryzysy migracyjne.

Raporty fińskiego wywiadu od wielu tygodni mówią o gromadzeniu w północnej części Rosji, w pobliżu granicy, tysięcy osób przerzucanych z wybranych rejonów Afryki i Bliskiego Wschodu. Podobne sygnały napływają z Białorusi. Wciąż są aktywne tradycyjne kanały przerzutu migrantów do Europy, m.in. przez Morze Śródziemne. Stały napływ ludności, która ma – najdelikatniej mówiąc – problem z asymilacją, przy niekonsekwentnej (to też łagodne określenie) polityce wielu rządów sprawia, że problem coraz mocniej demoluje europejską politykę, pcha w sondażach partie radykalnej prawicy, a z drugiej strony prowokuje publiczną debatę o ich delegalizacji.

Utrzymuje się także presja migracyjna na Stany Zjednoczone, gdzie ma ona olbrzymi wpływ na kampanię prezydencką. Rosja podejmuje zaś wciąż nowe działania na rzecz destabilizacji niektórych państw subsaharyjskich i bliskowschodnich, ale zwiększa też aktywność w Ameryce Łacińskiej. Można by uznać, że to wszystko zbiegi okoliczności. Jeśli jednak przyjrzeć się historii, a potem fachowemu piśmiennictwu rosyjskiemu, to trudno uwierzyć w przypadek.

Żydzi, Kubańczycy, Arabowie

Moskwa już stosowała podobne narzędzia. Czyniła to zarówno samodzielnie, wykorzystując jedynie własne służby specjalne, jak i pośrednio, przez państwa satelickie i ich funkcjonariuszy. Wczesne przykłady znajdziemy jeszcze w czasach radzieckich. W latach 70. XX w. była to m.in. kontrolowana migracja do USA osób pochodzenia żydowskiego, w tym wielu z kryminalną przeszłością i takimiż powiązaniami. Istotnie przyczyniło się to do rozwoju na kontynencie północnoamerykańskim przestępczości zorganizowanej. Jednocześnie stworzyło okazję do infiltrowania jej struktur, a nawet ich częściowego kontrolowania przez radziecki wywiad. Mechanizm i skutki całej operacji świetnie opisali James O. Finckenauer i Elin J. Waring w głośnej książce „Russian Mafia in America: Immigration, Culture and Crime”, wydanej pod koniec ubiegłego stulecia.

Reakcje Zachodu – szczególnie na wielki kryzys migracyjny, który tak mocno destabilizował Unię Europejską – znakomicie zrealizowały cele rosyjskiej operacji i prawdopodobnie zwiększyły atrakcyjność broni migracyjnej z punktu widzenia Moskwy

W roku 1980 miała z kolei miejsce Operacja Bravo, czyli obliczony na zdestabilizowanie sytuacji wewnętrznej głównie na Florydzie gwałtowny exodus Kubańczyków na wschodnie wybrzeże USA. Mechanizm był analogiczny: zadbano, by odpowiednio dużą część migrantów stanowili kryminaliści, osoby chore psychicznie, a także niesamodzielne ze względu na wiek czy stan zdrowia. Realizacją planu – przy akceptacji i wsparciu ze strony ZSRR – zajęły się wtedy służby komunistycznej Kuby. Operacja przyniosła oczekiwane przez organizatorów dywersji skutki – prowokowane przez grupy migrantów zamieszki, nadprogramowe (znaczne) wydatki obciążające budżety publiczne. Wywoływało to niestabilność polityczną i szybko schłodziło pierwotny entuzjazm w USA (zarówno administracja prezydenta Jimmy’ego Cartera, jak i szerokie kręgi społeczeństwa na początku operacji uważały, że zgoda reżimu Fidela Castro na masowe wyjazdy to sukces amerykańskiej polityki).

Po podobne narzędzia Rosja sięgała także w czasach mniej odległych: najlepszym przykładem jest operacja przeciwko Finlandii z przełomu lat 2015 i 2016. Stanowiła ona faktycznie fragment szerszego planu dywersji antyzachodniej, wymierzonej ostatecznie w całą Unię Europejską. Jej ważnym elementem była rosyjska interwencja militarna w Syrii – nieprzypadkowo prowadzona tak, by wywoływać fale uchodźców wojennych i migrantów ekonomicznych, a następnie ukierunkować ich strumienie. Analizę rosyjskich działań pod tym kątem – jako świadomego dążenia do militaryzacji migracji i wykorzystania jej przeciwko państwom Unii Europejskiej – szeroko zaprezentował w marcu 2016 r. gen. Philip M. Breedlove, wówczas głównodowodzący Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie, podczas posiedzenia komisji sił zbrojnych Senatu Stanów Zjednoczonych, na podstawie bogatego zbioru danych wojskowych i wywiadowczych.

Podzielić Europejczyków

Wkrótce potem mieliśmy na granicy Białorusi z Polską i Litwą kryzys migracyjny, którego scenariusz ewidentnie napisano w Moskwie, zaś w którym Mińsk odegrał rolę usłużnego pomocnika (bynajmniej nie za darmo).

Działania podejmowane na wschodniej granicy Unii Europejskiej uwypukliły te elementy, które nieco wcześniej można było dostrzec w wielkim kryzysie migracyjnym dotykającym bezpośrednio południa Starego Kontynentu: aktywne działania destabilizujące w wybranych punktach zapalnych w Azji i Afryce, uruchamiające lub zwiększające falę migracyjną, dyskretne wsparcie siatek przerzutowych z wykorzystaniem kontaktów operacyjnych wypracowanych przez wywiad, działania polityczne w krajach poddanych presji obejmujące zarówno osłabianie instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne, jak i mobilizowanie opinii publicznej w dwóch przeciwnych kierunkach.

Z jednej strony rosyjskie aktywa były wykorzystywane do wspierania niezwykle emocjonalnej kampanii na rzecz otwarcia granic i zaopiekowania się nieszczęsnymi „kobietami i dziećmi, które uciekają przed rzezią we własnym kraju”. Z drugiej – do podkręcania równie emocjonalnego ruchu przeciwników „wpuszczania młodych, zdrowych byczków, którzy chcą tutaj darmowego socjalu, a w dodatku będą zaprowadzać szariat i podkładać bomby”. Swoista finezja tego podwójnego – tylko pozornie sprzecznego wewnętrznie – zaangażowania rosyjskiej agentury wpływu polegała na tym, że argumenty obu stron częściowo opierały się na prawdzie. Tak, wśród napierających na nasze granice mas byli ludzie nieszczęśliwi, uciekający przed wojnami i zamieszkami, ewidentnie potrzebujący naszej pomocy – i mogący na nią liczyć z racji przyjętych w Europie rozwiązań prawnych oraz z oczywistych względów etycznych. Ale też prawdą było (i nadal jest) to, że nie wszyscy migranci spełniali powyższe kryteria, a duża część rzeczywiście przybywała z niekoniecznie szlachetnymi intencjami. Podkręcanie emocji eliminowało jednak pole do racjonalnej dyskusji i takichż rozwiązań. Można było być tylko „całkiem za” albo „absolutnie przeciw” – a to samo w sobie eskalowało wewnętrzny konflikt, sprawiało, że partie polityczne i zwykli ludzie skakali sobie do gardeł, przy okazji zaś z debaty publicznej i z programów wyborczych eliminowano inne, nawet ważniejsze kwestie. Kreml zacierał ręce.

Pod różnymi flagami

Takie działania wpisują się w Rosji w koncepcję „wywiadu aktywnego”, plasującego się pomiędzy oficjalną dyplomacją oraz klasyczną działalnością informacyjną służb specjalnych z jednej strony a dywersją militarną oraz otwartymi, tzw. kinetycznymi działaniami zbrojnymi z drugiej. Pojęcie to obejmuje przebogaty zestaw metod i środków, w większości działań niejawnych, obliczonych właśnie – jak wskazuje obfita rosyjska literatura fachowa – na destabilizowanie struktur politycznych, społecznych i ekonomicznych przeciwnika, paraliżowanie (zazwyczaj wyprzedzające) jego aktywności, która mogłaby szkodzić interesom Rosji, oraz dezinformowanie opinii publicznej i decydentów.

To wszystko dzieje się nieprzypadkowo. Rosjanie przez lata wypracowywali solidny fundament teoretyczny takich działań, ćwicząc jednocześnie przy każdej okazji jego wykorzystywanie w praktyce. Strategia jeszcze z czasów carskich została udoskonalona w ZSRR. Szczególnie w czasach zimnej wojny tworzono bardzo szczegółowe koncepcje, które Zachód poznał w dużej części dzięki uciekinierom z szeregów radzieckich służb specjalnych. Jednym z istotniejszych, a mniej znanych uciekinierów był Stanisław Lewczenko, który w październiku 1979 r. przeszedł na stronę amerykańską, wydając wielu agentów i ujawniając swe rozległe kontakty. W lipcu 1982 r., zeznając przed komisją wywiadu Izby Reprezentantów, przedstawił radzieckie programy i zamierzenia wywiadowcze skierowane przeciwko USA, w tym metody „wywiadu aktywnego”. Kilka lat później wybraną część tych rewelacji udostępniono szerokiej publiczności, wplatając je w narrację pamiętnika Lewczenki, zatytułowanego „On the Wrong Side”. Ale chwilę potem runęły berliński mur i żelazna kurtyna. Ludziom Zachodu zamarzył się koniec historii i o zagrożeniu ze strony radzieckiego wywiadu nie chciał już pamiętać nikt poza wąskim gronem hobbystów.

Na szeroko pojętym Wschodzie było jednak inaczej. Mimo obcięcia funduszy na wywiad i politycznej odwilży rozpędzona machina wciąż działała. Redukcja etatów w służbach specjalnych miała – paradoksalnie – dobre strony z punktu widzenia efektywności przyszłych działań dywersyjnych. Oto bowiem liczni oficerowie KGB i GRU, zmuszeni przez okoliczności, poszukali sobie nowych źródeł zarobkowania w biznesie albo w strukturach przestępczych na Zachodzie, które wcześniej infiltrowali. Przydały się tam ich umiejętności fachowe, robili więc kariery, zarabiali, uczyli się nowych rzeczy i budowali nowe kontakty. A gdy do władzy w Rosji doszedł ich były kolega z pracy Władimir Putin, zrozumieli, że znów są potrzebni na pokładzie.

Ludzkie strumienie

U progu XXI w. w pełni przywrócono do łask i ludzi, i pomysły z czasów ZSRR. Co więcej, uznano zdolności do „aktywnego wywiadu” za jeden z głównych atutów Rosji w jej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Pośrednio – także za narzędzie pozwalające odwrócić uwagę własnego społeczeństwa od problemów wewnętrznych i wzmocnić legitymizację władz. Publicznie przyznał to zresztą m.in. Władisław Surkow, jeden z czołowych rosyjskich technologów politycznych, zaufany doradca Putina i architekt operacji przejęcia Krymu w roku 2014, w stosunkowo krótkim felietonie pt. „Gdzie się podział ten chaos?” w listopadzie 2021 r. Wśród odwołań do Księgi Koheleta, Hegla, Cezara, Gumiłowa i zasad termodynamiki znajdziemy w nim i takie perełki precyzyjnego przekazu jak: „Rozhermetyzowanie systemu, (…) z niekontrolowanymi emisjami irytacji społecznej, może prowadzić do nieodwracalnej destabilizacji”, „Entropia społeczna jest bardzo toksyczna. Nie zaleca się pracy z nią w domu. Trzeba ją zabrać gdzieś daleko. Wywieźć w celu utylizacji na obcym terytorium. Eksportowanie chaosu nie jest niczym nowym”, „Zjednocz swoich + podziel obcych = będziesz rządził jednymi i drugimi”, „Odprężenie wewnętrznego napięcia (…) poprzez ekspansję zewnętrzną. (…). Przez wieki państwo rosyjskie, z jego surowym i konserwatywnym wnętrzem politycznym, było utrzymywane wyłącznie dzięki niestrudzonym dążeniom poza własnymi granicami. Już dawno zapomniało, jak przetrwać, i najprawdopodobniej nigdy nie było w stanie przetrwać w żaden inny sposób. Dla Rosji nieustanna ekspansja jest nie tylko jedną z idei, ale prawdziwym egzystencjalnym aspektem naszego historycznego jestestwa”.

Rzesza fachowców przekładała te wskazówki na język konkretu operacyjnego. Generał Aleksandr Władimirow, jeden z ważniejszych rosyjskich teoretyków i praktyków działań hybrydowych, rozpropagował pojęcie inżynierii przymusowej migracji. Opisuje ono części składowe tzw. działań niewojskowych w ramach całego kompleksu wywiadu aktywnego. Tak zwane antropopotoki, czyli strumienie ludzkie, są w tej koncepcji wskazywane jako narzędzie oddziaływania „poniżej progu otwartej wojny”. Badająca te zagadnienia na potrzeby sił zbrojnych USA Kelly M. Greenhill zdefiniowała to pojęcie jako „transgraniczny ruch ludności, który jest inspirowany przez jedno państwo, a następnie poddawany manipulacji w taki sposób, aby spowodować polityczne, wojskowe, gospodarcze i inne ustępstwa ze strony państwa docelowego lub grupy takich państw”.

Ofiara pomaga napastnikowi

Warto odnotować, że wcześniejsze reakcje Zachodu – szczególnie na wielki kryzys migracyjny, który tak mocno destabilizował Unię Europejską – prawdopodobnie dodatkowo zwiększyły atrakcyjność broni migracyjnej z punktu widzenia Moskwy. Głównie dlatego, że wiele zachowań politycznych odnotowanych w krajach unijnych – zaostrzenie wewnętrznego sporu między różnymi opcjami politycznymi, emocjonalne reakcje i polaryzacja opinii publicznej, a także nieumiejętność neutralizacji przez instytucje poszczególnych państw nowych zagrożeń o charakterze kryminalnym i terrorystycznym – znakomicie zrealizowało cele rosyjskiej operacji.

Już wtedy część ekspertów wskazywała, że może to być zachęta do kolejnych ataków hybrydowych z prawdopodobnym wykorzystaniem sztucznie kreowanej presji migracyjnej. Niektórzy, jak były szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maassen, zapłacili za to utratą stanowiska (formalnie pretekst do jego odwołania był inny, ale wtajemniczeni wiedzą, że chodziło głównie o sprzeciw wobec migracyjnej i asymilacyjnej polityki rządu Angeli Merkel). Niektórzy z nich w efekcie ulegają politycznej radykalizacji: Maassen najpierw zaangażował się w budowę skrajnej frakcji w CDU/CSU, a ostatnio wraz ze swymi całkiem wpływowymi zwolennikami odszedł z szeregów chadecji i założył własne ugrupowanie, konserwatywno-liberalną Unię Wartości, która nie wyklucza taktycznej kooperacji z Alternatywą dla Niemiec. Jednocześnie eksszef unijnej agencji ochrony granic zewnętrznych FRONTEX, Francuz Fabrice Leggeri, krytykowany swojego czasu m.in. za akceptowanie zbyt zdecydowanych działań przeciwko migrantom, ogłosił niedawno swój start do Parlamentu Europejskiego z listy Zjednoczenia Narodowego. Decyzje obu panów, do niedawna członków tradycyjnego establishmentu i doświadczonych funkcjonariuszy bezpieczeństwa, prowokują pytanie: co z rzeszami ich anonimowych podwładnych?

Wręcz proroczo pisał o takich konsekwencjach jeszcze w roku 2015, a więc w trakcie wielkiego kryzysu migracyjnego w UE, wspomniany gen. Władimirow. Wskazywał jako istotne warunki powodzenia swojej operacji m.in. słabości polityki asymilacji oraz wielokulturowość w wielu państwach Zachodu, osłabienie w nich tradycyjnej tożsamości. Oceniał też, że właściwe wykorzystanie broni migracyjnej – czyli znaczące wzmocnienie naturalnych trendów – jest „najpotężniejszą bronią strategiczną naszych czasów”. Co szczególnie interesujące, podkreślał, że należy działać stopniowo, od sztucznego wytworzenia możliwie złych warunków w kraju macierzystym potencjalnych migrantów, przez dyslokację ich niewielkich, ale aktywnych grup, aż po nagłe zwiększenie skali przerzucania ludzi. Za istotną w tym kontekście słabość Zachodu uznał zaś rozpowszechniony tamże humanitaryzm.

Zamiast rakiet

Koncepcje Władimirowa rozwinęli inni rosyjscy specjaliści – m.in. płk Władimir Nowikow i ppłk Siergiej Gołubczikow w cyklu artykułów publikowanych od roku 2011 głównie na łamach „Wiestnika Akademii Wojennych Nauk” – tworząc de facto gotowy, szczegółowy scenariusz, który nazwali „inwazją szarańczy”. Zakładał on, że najpierw aktywnie prowokuje się kontrolowany chaos w wybranych państwach, powodując, że ich ludność spróbuje masowo migrować do innych państw, wytypowanych jako ofiara. Równocześnie tworzy się dobrze sfinansowane struktury organizacyjne mające obsłużyć przerzut pod stałym kierownictwem służb specjalnych. Następnie pierwsza fala migrantów blokuje normalne funkcjonowanie państwa ofiary, domagając się świadczeń socjalnych, zajmując nielegalnie budynki, blokując drogi, wszczynając konflikty z lokalną ludnością i policją, rozpowszechniając narkotyki na masową skalę itd. Skutek jest intensyfikowany, gdy zadba się o przenikanie do państw ofiar oszustów, przestępców i terrorystów. W rezultacie państwo takie jest osłabiane na arenie międzynarodowej, bo jego przywódcy muszą przede wszystkim skupić się na kryzysie wewnętrznym. Szybko pogarszają się też jego sytuacja ekonomiczna i stabilność polityczna, co sprzyja „pełzającemu przejmowaniu” ofiary przez agresora dzięki łatwiejszemu w warunkach chaosu instalowaniu swoich ludzi, gdzie się da, od instytucji publicznych po media i biznes. A wreszcie, w finale, dochodzi do objęcia władzy przez polityków podporządkowanych służbom specjalnym, które stały za atakiem.

Gołubczikow w jednym z komentarzy w mediach społecznościowych dodał, że ta operacja sprawi, że „czołgi i rakiety nie będą potrzebne”. Po drodze szef jego państwa zdecydował się jednak sięgnąć po klasyczne instrumenty militarne, z wiadomym skutkiem – opłakanym także dla samej Rosji. Kto wie, czy nadchodząca wiosna nie przyniesie korekty rosyjskiej strategii i powrotu do tego, co – w przeciwieństwie do rakiet i czołgów – działa niezawodnie. ©Ⓟ

Autor jest zastępcą dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, przewodniczącym Rady i analitykiem Fundacji Po.Int, publicystą DGP