Prawdopodobnie w tym tygodniu czeka nas głosowanie w Senacie w sprawie Ukrainy. Potem czeka nas trudniejsza przeszkoda – kontrolowana przez republikanów Izba Reprezentantów.

Pierwsza dobra i konkretna informacja z USA w sprawie Ukrainy od miesięcy. W piątek Senat, stosunkiem głosów 67 : 32, zadecydował o dalszym rozpatrywaniu pakietu o wartości ponad 95 mld dol., w tym ok. 61 mld dol. dla Ukrainy i 17,5 mld dol. dla Izraela. Najprawdopodobniej w tym tygodniu w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu dojdzie do końcowego głosowania, choć Rand Paul, republikański senator o mocnym rysie libertariańskim, zapowiada obstrukcję, jak to ma tradycyjnie w zwyczaju przy asygnowaniu przez Kongres pieniędzy dla zagranicznych sojuszników i partnerów Stanów Zjednoczonych. Nieoficjalnie kierownictwu Kongresu zależy na zamknięciu tematu w dwa tygodnie, potem główna uwaga skieruje się na negocjacje dotyczące uniknięcia tymczasowego zawieszenia działalności rządu (shutdown). Kijów zapewne będzie musiał poczekać, by wrócić na czoło agendy.

Niestety, nawet jeśli wspierany przez prezydenta Joego Bidena pakiet przejdzie przez Senat, to szanse na to, że wejdzie w życie, są raczej mizerne. Wszystko przez kontrolujących Izbę Reprezentantów republikanów. Jej szef Mike Johnson sugerował, że najchętniej pakiet rozbiłby na kilka części. Wprost nie powiedział, że doprowadzi do głosowania w sprawie Ukrainy, ale też nie mówił, że z marszu odrzuci projekty ustaw dotyczące naszego sąsiada. Szukający równowagi między frakcjami w partii Johnson sam ma być za wsparciem Ukrainy, ale domaga się przy tym większej przejrzystości przy przekazywaniu środków. Problem w tym, że jeśli będzie chciał przeforsować na Kapitolu pakiet pomocowy, będzie to musiał oprzeć na demokratycznych głosach, co prawdopodobnie zirytuje grupę kongresmenów trumpistów. Teoretycznie mają oni możliwość pozbawienia go funkcji i ponownego zaprowadzenia bezkrólewia w Izbie Reprezentantów.

Przeciągający się w Kongresie impas, na który skutecznie w roku wyborczym gra Donald Trump, wystawia fatalną ocenę czołowym parlamentarzystom obu partii. Na Kapitolu zdają się zmniejszać wpływy lidera republikańskiej mniejszości Mitcha McConnella. Apele i zakulisowe zagrywki mocno zaangażowanego w sprawę Ukrainy nestora republikanów nie przynoszą większego efektu. – Chodzi o pokazanie naszym sojusznikom i rywalom, że traktujemy poważnie sprawę amerykańskiej siły – wzywał w piątek McConnell w Senacie, podkreślając, że nie chodzi o dobroczynność, ale rozwinięcie przemysłu zbrojeniowego w Stanach Zjednoczonych. Prasa w USA jego zmagania z trumpistami opisuje jako ostatnią polityczną bitwę długiej kariery, walkę o dziedzictwo. To wymagająca bitwa, 81-letni senator z Kentucky mierzy się z problemami zdrowotnymi, część jego partyjnych kolegów wzywa do odwołania go ze stanowiska.

Obecna sytuacja oznacza także polityczną katastrofę dla demokratów, którzy nie są w stanie przeforsować przez Kongres ani wsparcia dla sojuszników, ani szerszej reformy migracyjnej. Dotychczas republikanie wiązali obie sprawy, nie chcieli głosowań nad jedną bez drugiej. W minionym tygodniu, gdy przeciwko porozumieniu w sprawie reformy opowiedział się Trump, porzucili tę linię. Dlatego w procedowanym przez Senat pakiecie nie ma nic o migracji, a nastroje u demokratów nie są najlepsze. Po odrzuceniu porozumienia ich czołowy negocjator, senator Chris Murphy, mówił o „szoku” i tym, że „ciągle się trzęsie”. Obecnie parlamentarzyści republikańscy uważają, że projekt granicznej ustawy jest zbyt łagodny, nie przewiduje dostatecznie surowych kar, a przede wszystkim nie odpowiada na wyzwanie „inwazji”, jak nazywają utrzymujący się od tygodni masowy napływ migrantów na południową granicę USA.

Twierdzenia, że dla Waszyngtonu priorytetem powinno być bezpieczeństwo na granicy, a Ukraina nie jest aż tak ważna, nie tyle stają się po prawej stronie coraz bardziej popularne, ile już stały się mainstreamem. Mówi tak m.in. republikański senator Marco Rubio, do tej pory mocny orędownik sprawy ukraińskiej nad Potomakiem. Gdy premier Donald Tusk na platformie X skrytykował republikanów za przeciąganie pakietu dla Kijowa w Kongresie, Rubio odpowiedział mu sugestią, że Polska powinna przyjąć migrantów chcących wjechać do USA. Wtórowali mu jego inni partyjni koledzy, jak m.in. senator i bliski doradca Trumpa Lindsey Graham, który stwierdził: – Do premiera Polski: nie może mnie już bardziej nie obchodzić, co masz do powiedzenia. To frontmeni republikanów, nie kongresmeni z dalszych ławek. W obliczu takiego dryfu Partii Republikańskiej źle starzeją się słowa McConnella z ubiegłorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, że „zbyt dużą uwagę skupiamy na ludziach, którzy nie są zaangażowani w sukces Ukrainy”.

Tymczasem Europejczycy robią, co mogą. W weekend w Białym Domu Joe Biden przyjął niemieckiego kanclerza Olafa Scholza. Na konferencji prasowej przywódca USA ocenił, że byłoby oburzające, gdyby Kongres nie wyasygnował środków dla Ukrainy. To nie przekonanie Bidena, lecz republikanów było jednak misją Scholza. Jeszcze przed przybyciem do prezydenckiej rezydencji kanclerz opublikował w sympatyzującym z republikanami „Wall Street Journal” artykuł, w którym ostrzegł, że „zwycięstwo Rosji w Ukrainie oznaczałoby nie tylko koniec Ukrainy jako wolnego, demokratycznego i niepodległego państwa, ale dramatycznie zmieniłoby oblicze Europy” oraz „byłoby poważnym ciosem dla liberalnego porządku światowego”. ©℗