Premier Viktor Orbán z kilkumiesięcznej batalii na linii UE–Węgry–Ukraina nie wychodzi przegrany.

Spotkanie szefów MSZ Węgier i Ukrainy, które na początku tygodnia zorganizowano w Użhorodzie, zapowiada przynajmniej czasową poprawę relacji Kijów–Budapeszt. W rozmowach Pétra Szijjártó z Dmytro Kułebą wziął też udział „wiceprezydent” Andrij Jermak, osoba meblująca państwo ukraińskie. Najpewniej ustalano szczegóły wizyty Orbána w Kijowie. Działo się to tuż przed czwartkowym szczytem UE, na którym Budapeszt jednak nie zawetowal pakietu 50 mld euro pomocy dla Ukrainy. I tuż po burzy, która przewaliła się przez UE po przecieku do „The Financial Times”, w którym unijni urzędnicy zasugerowali, że zagłodzą gospodarkę węgierską, jeśli Orbán nie ustąpi. Zagłodzą i uczynią z Węgier państwo UE drugiej kategorii. Bez prawa głosu.

Ten szantaż nie byłby możliwy, gdyby nie zmiana władzy w Polsce. Choć politycy nowej koalicji wprost nie powiedzieli, czy zgodzą się na uruchomienie wobec Węgier art. 7 traktatu o UE, to z zawoalowanych wypowiedzi Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego wynikało, że czas współpracy Warszawy z Budapesztem się skończył, a Orbán – za swoją nielojalność w polityce bezpieczeństwa – nie może liczyć na dalsze wsparcie.

W Kijowie Tusk mówił: „Kto po cichu wspiera Putina, ten zdradza Europę, w każdym wymiarze, i będzie mu to pamiętane i nie będzie wybaczone”. Wywołało to reakcję Szijjártó, który stwierdził, że „Węgry są suwerennym krajem i mają prawo do własnego zdania w sprawie wojny w Ukrainie, czy to się podoba Donaldowi Tuskowi, czy nie”.

Polski premier poszedł tym samym o krok do przodu w stosunku do tego, co robił PiS w relacjach z Węgrami. Elity Zjednoczonej Prawicy w sprawie Ukrainy nieoficjalnie mówiły to samo, co Tusk. Wyraźnie dawały do zrozumienia, że nie da się siedzieć okrakiem na płocie podczas wojny osi satrapii (Rosja, Chiny plus przystawki w postaci Białorusi, Iranu, Syrii i Korei Północnej) ze światem reprezentującym wartości euroatlantyckie. W jednej z rozmów z DGP wysoki rangą przedstawiciel dawnego obozu władzy mówił o pomyśle zorganizowania szczytu Grupy Wyszehradzkiej w Wyszogrodzie w powiecie płockim, aby oficjalnie zmienić formułę tej współpracy. Na taką, w której będzie ograniczony udział Węgier. W tych rozważaniach nie poruszano kwestii art. 7, możliwości wycofania wsparcia dla Budapesztu w walce o utrzymanie członkostwa pierwszej kategorii w UE. Wynikało to z prostej kalkulacji, że i Polska, i Węgry w sporze z UE o praworządność mają wspólne interesy.

Dziś jest inaczej. I Orbán to widzi. Dlatego szuka teraz porozumienia z innym potencjalnym enfant terrible w relacjach ze Wspólnotą – Robertem Ficą. Premier Słowacji deklaruje względną sympatię do Rosji, ale – co ważniejsze – sugeruje możliwość rozmontowania krajowych instytucji antykorupcyjnych. Komisja Europejska straszy Bratysławę zablokowaniem unijnych pieniędzy, jeśli dojdzie do reformy systemu sprawiedliwości. Słowacki parlament podczas nocnych obrad próbuje jednak forsować swoje pomysły. W kraju prezydentem jest jeszcze Zuzana Čaputová, która zapowiada weto tych zmian. W efekcie spór Bratysławy z KE nie zacznie się za chwilę.

Węgry nie mogą również liczyć na wsparcie Bratysławy w kwestii stosunku do Moskwy. Słowacja jest prorosyjska, ale raczej w słowach i deklaracjach. W praktyce Fico stara się zachować coś, co tamtejsza prasa ochrzciła mianem nowego pragmatyzmu. Z jednej strony zapewnia, że nie pozwoli na ukaranie Węgier „za ochronę swojej suwerenności”, ale z drugiej – obawia się mrożenia słowackich pieniędzy przez KE. W relacjach z Kijowem ten nowy pragmatyzm oznacza ograniczenie pomocy finansowej (po niedawnym spotkaniu z premierem Denysem Szmyhalem Fico zadeklarował przekazanie 220 tys. euro i trałów przeciwminowych Bożena) plus przejście na handel bronią, a nie darowizny. Nowy pragmatyzm nie jest jednak równoznaczny z wetowaniem pomocy unijnej dla Kijowa i pozycjonuje Ficę w głównym nurcie polityki UE. W rezultacie Słowacja dla Węgier jest na razie tylko sojusznikiem potencjalnym.

Orbán tym samym znalazł się w izolacji. Tak, jak w izolacji była premier Beata Szydło na szczycie, na którym ustalono, że Tusk będzie po raz drugi przewodniczącym Rady Europejskiej. Węgierski premier zdaje sobie sprawę z tego, że taka walka jest skazana na niepowodzenie i dlatego retorycznie już przed czatkowym szczytem UE zaczął mówić o kompromisie. Tak, aby na Węgrzech można było zbudować narrację, że rząd sam o nim zdecydował, że nie został mu on narzucony.

Premier Orbán z tej kilkumiesięcznej batalii na linii UE–Węgry–Ukraina nie wychodzi jednak z niczym. W połowie grudnia parlament ukraiński zdecydował o liberalizacji przepisów dotyczących edukacji w języku węgierskim. Tym samym zrealizował znaczną część żądań Budapesztu, który od lat naciskał na Ukrainę w tej sprawie, blokując m.in. współpracę Kijowa z NATO czy nazywając sąsiada „państwem upadłym”. Rząd węgierski swoimi transakcyjnymi działaniami odmroził również jedną trzecią sumy blokowanej przez KE z KPO i polityki spójności. Mateuszowi Morawieckiemu – mimo obiektywnie większego potencjału Polski i większego zaangażowania w wojnę w Ukrainie – taki manewr się nie udał. Orbán zachowuje również wiele narzędzi pozwalających nadal blokować Kijów. Nawet jeśli przegra w kwestii corocznych przeglądów pomocy dla Ukrainy, to ciągle może sterować tempem rozmów akcesyjnych Kijowa z UE. Na każdym etapie tych rozmów można je po prostu zablokować i znów rozpocząć transakcję na rzecz uzyskania korzyści dla Węgier.

Orbán, podobnie jak Władimir Putin, czeka również na zmianę trendów politycznych na Zachodzie. Rosyjski prezydent kibicuje Donaldowi Trumpowi w walce o Biały Dom. Oprócz budowania relacji z republikanami, liczy też na zmianę układu sił w Parlamencie Europejskim po tegorocznych wyborach i przesunięcie wajchy w prawo.

Węgierski premier będzie teraz przedstawiany w mediach europejskich jako ten, który musiał przegrać. Jeśli jednak przeanalizujemy bilans jego gry, nie jest on tak jednoznacznie nagatywny. Orbánowi nie zależy na tym, by kolegować się z politykami głównego nurtu. Nie zależy mu także na dobrej prasie w Brukseli czy Paryżu. Nie czuje się zobowiązany do prowadzenia lojalnej polityki wobec sojuszników z Europy Środkowej. W wymiarze krajowym jednak uzyskuje nieproporcjonalnie dużo w stosunku do potencjału, jaki obiektywnie mają Węgry. Z punktu widzenia polskich interesów bezpieczeństwa działania Orbána są problemem – niezależnie od tego, kto rządzi w Warszawie. Ale czy Orbán ma obowiązek przejmować się tym, jakie interesy bezpieczeństwa ma Polska? Jemu udało się ustalić korzystne dla Węgier zasady nauczania w języku węgierskim na Zakarpaciu. Polsce, która jest jednym z głównych dostawców broni do Ukrainy, do dziś nie udało się załatwić sprawy ekshumacji ofiar ludobójstwa wołyńskiego. ©Ⓟ