W opublikowanej w przeddzień wyjazdu premiera Donalda Tuska do Kijowa rozmowie z DGP Paweł Kowal, szef sejmowej komisji spraw zagranicznych i – jak się miało wkrótce okazać – członek polskiej delegacji oraz przyszły pełnomocnik rządu ds. odbudowy Ukrainy, zapowiadał nowe otwarcie. Na razie zamiast nowego otwarcia mamy stare koleiny.

Dużo zapewnień o strategicznej współpracy, za to mało konkretów, zwłaszcza w punktach spornych. „Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest” – by zacytować Elektryczne Gitary z piosenki popularnej w latach 90. Czyli mniej więcej wtedy, gdy władze w Kijowie i Warszawie zapowiadały szybką realizację części projektów, których szybka realizacja nadal jest jedynie zapowiadana.

Weźmy choćby obietnicę budowy czterech przejść granicznych, która padła po spotkaniu Tuska z jego odpowiednikiem Denysem Szmyhalem. Słyszeliśmy to jeszcze za prezydentury Petra Poroszenki, tymczasem od tego czasu udało się oddać do użytku tylko jedno, Malhowice–Niżankowice, w dodatku nie do końca, bo wciąż trwają tam prace. Przed rosyjską inwazją można było odnieść wrażenie, że takie inwestycje nikogo nie obchodzą. Elity wsiadają do samolotu i po półtorej godziny lądują na Okęciu czy Boryspolu, a prosty lud niech się kisi godzinami w tirach i autobusach. Jednak po 24 lutego 2022 r. także politycy i urzędnicy zostali wepchnięci do transportu lądowego, a mimo to zwiększenie przepustowości przejść jest na razie kosmetyczne. Ba, nie udało się nawet oduczyć ukraińskich celników od żądania łapówek, a polskich od zwracania się do podróżnych z niebieskim paszportem per ty. W poniedziałek usłyszeliśmy, że uda się doprowadzić do wspólnych kontroli paszportowo-celnych, co skróci czas odprawy. Takie kontrole organizowano na próbę podczas Euro 2012, w zamierzchłych czasach, gdy pod Doniecku włóczyli się szwedzcy kibice, a nie rosyjscy sołdaci.

W najtrudniejszych sprawach, jak handel produktami rolnymi, dostęp ukraińskich przewoźników do rynku UE czy blokowanie ekshumacji, konkretów było niewiele. Na konferencji Donalda Tuska z Wołodymyrem Zełenskim padały okrągłe formuły o „uzyskaniu wzajemnego zrozumienia sytuacji” i „potwierdzeniu jak najlepszej woli, żeby wspólnie rozwiązywać problemy”. Nieco więcej dowiedzieliśmy się kilka godzin później od Szmyhala. Kijów zaproponował, by oprzeć trwałe rozwiązanie problemów zbożowych według wzorca w postaci umów z Bułgarią i Rumunią, wprowadzających mechanizm weryfikacji ukraińskiego eksportu. Tyle że najwyraźniej taki mechanizm nie do końca satysfakcjonuje Bukareszt, skoro Rumuni dołączyli do niedawnego apelu państw środkowoeuropejskich o przywrócenie ceł, a tamtejsi rolnicy dalej blokują drogi.

W kwestii przewozów obiecująca może być informacja, że ukraiński parlament pracuje nad harmonizacją standardów obowiązujących przewoźników z normami unijnymi. Gdyby ukraińskie tiry musiały spełniać warunki, które spełniają tiry polskie, spełniłoby jedno z najważniejszych oczekiwań protestujących. Konkurencja stałaby się uczciwsza. Ale na uchwalenie i wdrożenie przepisów możemy jeszcze długo czekać. W sferze obietnic pozostają inne – przyznajmy, ciekawe – pomysły, jak zaproszenie polskiego biznesu do budowy autostrady z Krakowa przez Lwów do Równego, która miałaby być przedłużeniem naszej A4, rozbudowa insfrastruktury elektroenergetycznej o połączenia Równe–Chełm i Lwów–Krosno, wspólna produkcja amunicji czy tranzyt ropy z Brodów do Adamowa-Zastawy. Oby nie podzieliły losów innych wielkich projektów z przeszłości, by wymienić z różnych dziedzin i czasów polsko-ukraiński uniwersytet, budowę śmigłowców czy sprowadzanie kaspijskiej ropy rurą Odessa–Brody–Gdańsk.

O ekshumacjach nie było w zasadzie nic. Władze ukraińskie już kilka razy obiecywały odblokowanie poszukiwań ofiar wojen i rzezi wołyńskiej. W charakterze alibi jest dziś wymieniana zgoda na poszukiwania, jaką w 2022 r. otrzymała Fundacja Wolność i Demokracja. Pozostałe wnioski nadal nie są pomyślnie załatwiane, co każe traktować tamtą zgodę jako gest pod adresem założyciela fundacji Michała Dworczyka, który za rządów PiS – co opisał Zbigniew Parafianowicz w „Polsce na wojnie” – był najsprawniejszym koordynatorem pomocy dla Ukrainy. Kijów jego rolę bardzo docenia; mówił o tym publicznie wicepremier Ołeksandr Kubrakow. Tusk w Kijowie ograniczył się do zapowiedzi, że będzie dążył, by historia „nie przysłoniła nam wspólnego interesu”. Możemy być pewni, że Ukraińcy odbiorą to jako dowód, że dla Warszawy sprawy historyczne znowu nie są ważne. Zwłaszcza jeśli Polska nie spełni własnej obietnicy, czego Kijów oczekuje w zamian za odblokowanie ekshumacji, czyli odnowienia zniszczonej w 2015 r. tablicy na grobie żołnierzy UPA na Monastyrzu.

W wystąpieniach Tuska po rozmowach z Zełenskim i Szmyhalem oraz podczas spotkania ze studentami dominowały zapewnienia o wspólnym interesie, jakim jest zwycięstwo Ukrainy nad Rosją, o podziwie dla wysiłku armii, o nowoczesności i elastyczności społeczeństwa, o tym, że na tych, którzy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej zachowują neutralność albo niuansują odpowiedzialność, czeka najciemniejszy krąg piekła. Ukraińcy rewanżowali się podziękowaniami za wsparcie (Szmyhal wyliczył, że Warszawa przekazała broń i sprzęt wojskowy warty prawie 3,5 mld dol.) i zapewnieniami o strategicznej współpracy. – Reset naszych relacji odbywa się na zasadzie równości i pomocy wzajemnej, partnerstwa i wspólnego celu: niepodległości i dobrobytu naszych krajów i narodów – mówił ukraiński premier. I bardzo dobrze, bo takie słowa też są potrzebne. Dobrze też, że strony zapowiedziały wznowienie regularnych konsultacji międzyrządowych, a Szmyhal i jego ministrowie otrzymali zaproszenie do Warszawy.

Politolog Wołodymyr Wola na łamach „Apostrofu” mówił, że „powstało mylne wrażenie, że Polska wszystko robi dla Ukrainy altruistycznie”, tymczasem „Polska ma swój interes narodowy i w naszych relacjach trzeba wrócić do realizmu”. Jurij Panczenko z „Jewropejśkiej Prawdy”, znany z krytycznego spojrzenia na polską politykę wobec Ukrainy, napisał, że „Tusk zamiast rozmów o «niewdzięczności Ukraińców», których było zbyt wiele za rządów Mateusza Morawieckiego, proponuje szukanie korzystnego dla obu stron kompromisu i demonstruje gotowość do dialogu o trudnych sprawach”.

W minionych miesiącach można było odnieść wrażenie, że obie strony zapomniały o zasadzie „kto ma uszy, niechaj słucha”. Zamiast zrozumienia, dlaczego druga strona ma sprzeczne z naszymi oczekiwania, było obrażanie się i patetyczne wzmożenie na Twitterze. Bez tego zrozumienia trudno rozmawiać o kompromisach. Poniedziałkowe zapewnienia, że obie stolice już to wiedzą, pozwala na ostrożny optymizm. Choć najlepiej poczekać na spełnienie choć jednej z wielu obietnic, by pozwolić temu optymizmowi na dobre wykiełkować. ©℗