Zmęczenie wojną sięga aż na Bałkany. Rok temu Ukraińcy mogli liczyć tu na współczucie i dobre słowo, a także na wcale niemałą pomoc wojskową. Teraz od Adriatyku po Dunaj mało kto zaprząta sobie głowę tematem Ukrainy.

Zmęczenie wojną sięga aż na Bałkany. Rok temu Ukraińcy mogli liczyć tu na współczucie i dobre słowo, a także na wcale niemałą pomoc wojskową. Nawet flirtująca z Rosją Serbia przez pośredników wysyłała Ukraińcom broń i amunicję. Macedonia Północna w ramach pomocy dla Kijowa właściwie pozbawiła się sił powietrznych. Teraz od Adriatyku po Dunaj mało kto zaprząta sobie głowę tematem Ukrainy. Pojawia się wiele frustracji z nią związanych. Teoretycznie ma to dla Kijowa niewielkie znaczenie. Ale zmieniające się tu nastroje są symbolem rosnącego rozdrażnienia Ukrainą poza strefą dominacji anglosfery informacyjnej.

Nie ma szacunku dla Ukrainy

W aspirujących do Unii Europejskiej Albanii, Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze, Macedonii Płn. i Serbii spędziłem ostatnio prawie miesiąc. Rozmawiałem z urzędnikami, dziennikarzami, rządowymi doradcami, analitykami – krótko mówiąc przedstawicielami elit. Podróżującymi po Europie, uczestniczącymi w międzynarodowych wymianach, opowiadającymi się za integracją ich krajów ze strukturami zachodnimi. Każdy kraj ma swoją specyfikę, inaczej ułożone sojusze. Ale sprawa Ukrainy była jak rakija, którą pija się wszędzie – każdy mówił mniej więcej to samo. Albańczycy zrzeszeni w NATO głosili te same tezy, co Serbowie, gdzie nie mija pamięć o bombardowaniu państwa przez Sojusz 25 lat temu.

Region nie ma wielkiego szacunku dla ukraińskiej państwowości. Kraj jest traktowany z przymrużeniem oka czy nawet politowaniem. W zbiorowej świadomości wydaje się terenami spornymi między Polską a Rosją, do tego przesiąkniętymi korupcją. Popularne na Zachodzie tezy o moralnej postawie Warszawy i społeczeństwa polskiego w trakcie konfliktu w ogóle tu nie rezonują. – Przyznaj, na tej wojnie to wy, Polacy, robicie świetny interes – nie liczę nawet, ile razy słyszałem takie zdanie. Powszechne umniejszanie podmiotowości Ukrainy nieco dziwi, w końcu wszystkie narody bałkańskie mają długie tradycje buntów i walki o własną niezależność przeciwko większym sąsiadom. Przede wszystkim pokazuje jednak, jak Ukraina nie radzi sobie na Bałkanach w sferze polityki informacyjnej. Początek był obiecujący, ale w dłuższej perspektywie Kijów wypada marnie. Nie udało się wbić do głów, że jego sprawa jest słuszna i poważna.

Mit Rosji, której nie da się pokonać

Ta moneta ma też drugą stronę. Jest nią zmitologizowana wersja Rosji, której „nie da się pokonać”. Według Bałkanów to potężne imperium z trwałymi i wszechwładnymi instytucjami. Nie warto nawet ryzykować walki z nim, bo może się to skończyć katastrofą i nuklearną zagładą. To wszystko mimo dość marnej skuteczności rosyjskiej propagandy, traktowanej prześmiewczo. Nie jest ona zresztą w 100 proc. narzucana przez Kreml. W Serbii prorosyjskie tabloidy są kontrolowane przez rząd, i to prezydent Aleksandar Vučić decyduje, co się w nich drukuje, a co nie. To on zarządza proputinowskimi sentymentami. Nikt nie ma na to jednoznacznych dowodów, ale nie brak głosów, że to rządowi agenci stoją za organizowaniem prorosyjskich protestów w Belgradzie. Vučić po prostu woli sam trzymać dżina w butelce, by potem tłumaczyć na Zachodzie, że tylko on może zdołać zapobiec ostateczne wpadnięciu Serbii w objęcia Rosji.

Bałkany są też po prostu zazdrosne o Ukrainę. Uwaga Europy od dwóch lat jest niemal wyłącznie skupiona na Kijowie. O Południu mało kto jeszcze pamięta. Region czuje się niedostrzegany, niedoceniany, niekochany. A Bałkany chciałyby być kochane przez Europę i dołączyć do Unii. Teraz trochę jej nie dowierzają, bo integracja jest dla nich ciągiem upokorzeń i niespełnionych obietnic, a kolejne formaty współpracy nie przynoszą poważniejszych owoców. Macedonia Płn. pod presją Grecji musiała zmienić nazwę, a teraz na żądanie Bułgarii musi jeszcze zmienić konstytucję. Ludzie mają dość, w sondażach zwracają się ku bardziej eurosceptycznej opozycji, a wybory już na wiosnę. I jeszcze Ukraina, wobec której podjęto decyzję o zainicjowaniu rozmów akcesyjnych. – Standardy nie mają znaczenia, to czysta polityka. Może gdyby u nas rozpoczęła się wojna, to też by nam coś obiecano – żalił się mi na decyzję Komisji Europejskiej jeden z moich rozmówców w Skopje.

Trudno analizować Bałkany bez popadania w „bałkanizm”

Bałkany Zachodnie pozostają w stanie zawieszenia. Jedną nogą są już w Europie, drugą pozostając nie wiadomo nawet gdzie. Czasem w jugonostalgii, gdy w Podgoricy kilka pokoleń razem kołysze się przy stołach i z pasją wyśpiewuje każde słowo hitów z okresu komunizmu, gdy „dobrze się żyło, byliśmy szanowani, a tarcia na polu etnicznym czy religijnym były zażegnywane w zarodku”. Czasem ta druga noga tkwi w Chinach, czasem w Rosji. Czasem w ruchach nacjonalistycznych, jak w zyskujących na popularności wśród młodego pokolenia w Serbii czetnikach. Nastrój serbskiej prowincji dobrze pokazują stragany w Gučy, gdzie co sierpień odbywa się festiwal trąbki. Kilka lat temu, prócz obowiązkowych koszulek z Jezusem Chrystusem, Władimirem Putinem i tenisistą Novakiem Đokoviciem, można było kupić też taką, na której widniał Josip Broz-Tito. Teraz jest ich mniej, więcej jest za to z rozstrzelanym po wojnie przez komunistów przywódcą czetników Dragoljubem Mihailoviciem, zrehabilitowanym przez Sąd Najwyższy w 2015 r.

W przeciwieństwie do orientalizmu, będącego dyskursem o domniemanym przeciwieństwie, bałkanizm jest dyskursem o domniemanej wieloznaczności – twierdziła bułgarska historyczka Marija Todorowa. Za tym idzie nieuchwytność, nierozpoznawalność, anomalność. Z Północy trudno analizować Bałkany bez popadania w „bałkanizm”, wyrzucenia wizji zwariowanej folklorystycznej krainy, wielkiego galimatiasu. Żyjemy w przekonaniu, że narodowy przekładaniec i chybotliwość państw prędzej czy później wybuchnie. Na przykład w Kosowie, które na ten moment jest jednak bardziej serbskim mitem o niesprawiedliwości niż punktem zapalnym wielkiego konfliktu. Owszem, do ruchawek na granicy pewnie będzie dalej dochodzić. Ale premier Albanii Edi Rama utrzymuje regularne kontakty z Vučiciem – i żaden nie chce problemów. Prócz tego porządku strzegą tu uzbrojeni po zęby Amerykanie. Równie niepokojące wydarzenia, co w Kosowie, można zobaczyć w ostatnich latach w Republice Serbskiej w Bośni, gdzie wojna w Ukrainie pogłębiła radykalizmy wśród ludzi, którzy nie chcą mieszkać w państwie, w którym mieszkają. Na murach i znakach pełno tu „zetek”. Rosja mogła nie podbić „zetkami” Ukrainy, ale udało jej się podbić Banja Lukę. ©℗