Zwycięzcy wyborów parlamentarnych w Serbii dalej nie zamierzają dołączyć do sankcji na Rosję. To nie oznacza braku gestów wobec Zachodu.

W przedterminowych wyborach w Serbii zwyciężyła Serbska Partia Postępowa (SNS), rządząca w kraju od ponad dziesięciu lat. Zgodnie z niemal pełnymi oficjalnymi wynikami ugrupowanie Aleksandara Vučicia uzyskało 48 proc. głosów, a największa opozycyjna lista Serbia Przeciwko Przemocy (SPN) jedynie 24,2 proc. Według wstępnych informacji przeciwnicy prezydenta przegrali także w Belgradzie, gdzie mieszka jedna czwarta wszystkich serbskich wyborców. Właśnie stolicy dotyczą największe kontrowersje, do miasta przy ujściu Sawy do Dunaju zwożono busami wyborców SNS z prowincji, a także Serbów z Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa. Parkingi pod halą Stark, gdzie na co dzień grają koszykarze Partizana, pełne był rejestracji spoza Belgradu.

To dobry przykład tego jak funkcjonuje Serbia Vučicia, który do perfekcji doprowadził system władzy oparty na klientelizmie. Szczególnie na prowincji trudno jest o pracę czy awans bez współpracy z rządzącymi, media są w większości kontrolowane przez SNS. Która w siedmiomilionowej Serbii ma nawet 800 tys. członków. Dla opozycji, liberałów oraz wyjeżdzających masowo za granicę młodych rzeczywistość jawi się w czarnych barwach. Kraj jest na 101. miejscu na mierzącej poziom korupcji liście Transparency Index, za Etiopią. Od 2020 r. uznawany jest przez Freedom House za „półdemokratyczny”.

Dlaczego więc Vučić zdecydował się na przyspieszone wybory? Po części pod presją ulicy. W tym roku w Serbii doszło do masowych protestów, uznawanych za największe od czasów obalenia Slobodana Miloševicia w 2000 r. Ich główną przyczyną była narodowa trauma po kilku krwawych strzelaninach, w tym jednej w szkole w centrum Belgradu. Na demonstracjach zaczęto podnosić też inne tematy, jak np. szybszej integracji z UE (rozmowy akcesyjne trwają od 2012 r., obecnie za wejściem do Wspólnoty jest zgodnie z badaniami Ipsosa rekordowo mało – 35 proc. Serbów) czy dołączenia do sankcji przeciwko Rosji, choć opozycja w tej sprawie nie jest zjednoczona.

W kampanii Vučić próbował przedstawiać się jako wytrawny gracz na arenie międzynarodowej, balansujący między Zachodem, Rosją a Chinami dla korzyści Serbii. Zobowiązał się, że nie uzna nigdy Kosowa i nie dołączy do sankcji przeciwko Rosji. – Z naszych badań wynika, że Serbowie nie chcą dołączać do sankcji, a głównym powodem jest to, że pamiętają jak dewastujący wpływ miały one na ich gospodarkę w latach 90. – tłumaczy DGP Vuk Vuksanović z belgradzkiego think tanku Center for Security Policy (BCBP). Nasz rozmówca twierdzi, że Vučić doskonale zdaje sobie sprawę z obaw Zachodu i chce pokazać, że jest jedynym, który jest w stanie trzymać w ryzach prorosyjskie sentymenty. Dlatego też rząd kontroluje prokremlowskie tabloidy, a być może także stał za organizacją proputinowskiej demonstracji w Belgradzie przed rokiem. Gdy jednak w styczniu serbski portal Russia Today opublikował artykuł, który de facto był reklamą werbunku do Grupy Wagnera, to po kilku godzinach tekst został zdjęty z internetu.

Równocześnie Vučić umie puścić oko Zachodowi. Jednym z tego przykładów jest zainicjowana w tym roku współpraca Uniwersytetu w Niszu ze stroną turecką, o której dowiedziało się DGP. Dotyczy ona opracowywaniu dla NATO systemu wczesnego ostrzegania nuklearnego. Wszystko dzieje się za zgodą Belgradu. Docelowo system ma być połączony z tureckimi dronami, strona serbska odpowiada za radary oraz software. Projekt ma zostać ukończony w 2025 r., z racji niepopularności NATO w społeczeństwie kontrolowane przez rząd media nie chwalą się współpracą. Serbskie know-how w obronności może być wartościowe. Kontrolowany niemal w stu procentach przez państwo sektor zbrojeniowy produkuje od min, przez amunicje artyleryjską i czołgi po systemy obrony przeciwlotniczej i drony. O dokładne dane trudno, ale nieoficjalne szacunki głoszą, że wartość serbskiego eksportu broni zapewne przekracza 600 mln dol. rocznie.

Współpraca z Turkami półoficjalnie sięga nawet dalej. Nie jest tajemnicą, że do Ukrainy, prawdopodobnie przez Bosfor, trafiła serbska amunicja. Ile dokładnie nie jest wiadomo, transz było prawdopodobnie co najmniej kilka (jeden z samolotów z serbską bronią spadł w Grecji rok temu, w katastrofie zginęło wszystkich ośmiu członków ukraińskiej załogi Antonova An-12). Sprawę transferu broni opisywał pierwszy Reuters, powołując się na źródła amerykańskie. W czerwcu w rozmowie z „Financial Times” Vučić w dość osobliwy sposób potwierdził te doniesienia, mówiąc: „Nie jestem głupcem, wiem, że część broni mogła trafić do Ukrainy. Jaką mamy alternatywę? Nie produkować? Nie sprzedawać?”. Za wszystkim stać ma Slobodan Tešić, legendarny bałkański przemytnik bronią. Oficjalnie na amerykańskiej liście sankcyjnej, co nie przeszkadza mu jednak z Amerykanami ubijać interesów. W Belgradzie nie jest żadną tajemnicą, że pieniądze od Tešicia, i to niemałe, trafiają do SNS. ©℗