Ukraińcy nie byli pewni, że unijny szczyt zgodzi się na rozpoczęcie rozmów akcesyjnych. Wręcz przeciwnie – szef MSZ Dmytro Kułeba po poniedziałkowym spotkaniu ze swoimi kolegami ze Wspólnoty tonował nastroje.

Walka trwa – dowodził – ale do sukcesu daleka droga. Zielone światło Ukraina przyjęła więc z entuzjazmem, którego nie przyćmiła nawet węgierska blokada pomocy finansowej, którą premier Viktor Orbán osłodził sobie porażkę w sprawie rokowań o członkostwie.

Ogólnie rzecz biorąc, nastroje w Kijowie nie są najlepsze. Gdy na tydzień przed szczytem spotkałem się z jednym z tamtejszych analityków, wyliczaliśmy kolejne złe informacje. Nieudaną kontrofensywę, po której rosyjskie wojska na kilku odcinkach frontu przejęły inicjatywę. Opóźniające się dostawy zachodniej broni. Wojnę w Gazie, która odwróciła uwagę świata od tej znad Dniepru. Amerykańskie rozgrywki, w których finansowe wsparcie dla Ukrainy stało się zakładnikiem demokratyczno-republikańskich sporów o politykę migracyjną. Polską blokadę granicy, coraz bardziej odbijającą się na ukraińskim bilansie handlowym i wyglądzie półek w tamtejszych sklepach. Wreszcie niepewne perspektywy integracji z UE, blokowanej przez wyszukujących coraz to nowe preteksty Węgrów. – Ech, gdyby choć jedną z tych spraw udało się załatwić przed świętami… Potrzebujemy choć jeden powód do optymizmu – mówił mój rozmówca.

Z przekazów medialnych z Brukseli wynika, że salomonowe rozwiązanie dla Orbána zaproponował kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Węgierski premier po prostu wyszedł z sali na czas głosowania. Tak okazany sprzeciw (lub dystans) do decyzji o rozpoczęciu negocjacji z Ukrainą i Mołdawią nie miał mocy blokującej. Kto wie, czy nie jest to największa zasługa Berlina w relacjach z Kijowem od nawiązania przez obie stolice stosunków dyplomatycznych, których 32. rocznicę oba kraje będą obchodzić za miesiąc.

Od rozpoczęcia rozmów do członkostwa daleka droga. Ukraińcy w praktyce chyba nie zdają sobie nawet sprawy jak daleka. Ale Ukraina wśród licznych balastów, które będą tę drogę opóźniać, ma jedną niebagatelną przewagę. Jest nią poparcie społeczne, które rosło wraz z kolejnymi tragediami, które to państwo dotykały. Wprawdzie opcja prounijna przeważała nad alternatywami, odkąd w 2004 r. zaczęto o nią pytać w sondażach, ale dopiero w wyniku rewolucji godności i rozpoczęcia wojny z Rosją w 2014 r. na dobre przebiła barierę 50 proc., a po inwazji z 24 lutego 2022 r. „tak” dla wejścia do UE deklaruje już 80–90 proc. ankietowanych. To znakomity wynik, przebijający choćby 77 proc. poparcia w polskim referendum akcesyjnym z 2003 r. (przy wysokiej jak na tamte czasy, ale obiektywnie niskiej frekwencji 59 proc.).

Formalne rozpoczęcie negocjacji paradoksalnie daje dodatkowe instrumenty niechętnym Ukrainie Węgrom (Budapeszt na każdym etapie będzie mógł blokować rozmowy pod dowolnymi pretekstami), ale przede wszystkim daje dodatkowe instrumenty ukraińskiemu społeczeństwu obywatelskiemu. W przeszłości wymogi stawiane przez unijne instytucje na drodze do kolejnych etapów integracji, jak zawarcie umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu, zniesienie wiz do strefy Schengen, wreszcie przyznanie statusu kandydata i rozpoczęcie rozmów, były najlepszymi narzędziami wymuszania na Kijowie reform cywilizujących państwo pod każdym możliwym względem. Trwające negocjacje jeszcze bardziej w tym pomogą. ©℗