Rosjanie szeroko wykorzystują na linii frontu lotnicze bomby korygowane, które może nie są aż tak precyzyjne, ale mają dużą siłę rażenia i pozwalają bezpiecznie atakować z dużej odległości; dla Ukraińców to obecnie duży problem – powiedział Mariusz Cielma, analityk ds. wojskowości.
Realny problem
„Korygowane bomby lotnicze to narzędzia stosunkowo proste, ale Ukraina nie ma obecnie uzbrojenia, może prócz niemieckich systemów artyleryjskich, które pozwoliłoby jej się skutecznie bronić przed dość masowymi atakami z zastosowaniem tej broni” – powiedział Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.
Rzecznik ukraińskich Sił Powietrznych mówił w ostatnią niedzielę (3 grudnia), że rosyjskie bomby korygowane to „realny problem” dla sił ukraińskich.
„Taka bomba nie jest precyzyjna, ale waży 500 kg. Zawiera dużo materiału wybuchowego, a Rosjanie uderzają nimi masowo. Były już sytuacje, gdy dziennie spadało do stu takich bomb” – powiedział Jurij Ihnat o sytuacji na froncie na południu kraju.
Bomby do atakowania z odległości
„KAB (korygowana bomba lotnicza) to w tym wydaniu zwykła bomba odłamkowo-burząca, do której zamontowano skrzydełka i moduł nawigacji satelitarnej. Jest zrzucana z bombowca taktycznego z dużej wysokości, a następnie szybuje, korygując lot na wskazany cel” – tłumaczył Mariusz Cielma. Jak wyjaśnił, jest to „proste rozwiązanie”, które umożliwia Rosjanom operowanie bez konieczności podlatywania nad cel lub blisko linii frontu, gdzie działa ukraińska obrona przeciwlotnicza.
„W ubiegłym roku widzieliśmy wiele nagrań z klasycznymi bombardowaniami, gdzie samolot nadlatuje nad cel i zrzuca typową bombę grawitacyjną. To jednak czyniło z rosyjskich samolotów łatwy cel dla sił ukraińskich i po jakimś czasie zauważyliśmy, że rosyjskie lotnictwo taktyczne nie operuje już blisko linii frontu” – wyjaśnia ekspert.
Mniej więcej wiosną strona ukraińska zaczęła informować o tym, że Rosjanie zaczęli używać bomb z modułem UMPK, umożliwiających atakowanie celów z odległości kilkudziesięciu kilometrów, czyli z dala od linii frontu. W ostatnim czasie te ataki stały się bardziej zmasowane.
„Bomby korygowane to nie jest nic nowego, na Zachodzie są stosowane od dawna. Nie wymagają zaawansowanej technologii - Rosjanie wykorzystują przy tym klasyczne bomby, których mają dużo, do tego montują prosty moduł, skrzydła i stateczniki. Taka bomba nawet jeśli ma kilkadziesiąt metrów błędu w trafieniu, to +nadrabia+ to masą ładunku. Bomby z takimi modułami najczęściej ważą 500 kg, czasami to jest 250 kg” – mówił Cielma.
„Takie bomby to problem; to jest mały obiekt, leci szybko. Samolot, który je odpala, jest oddalony o kilkadziesiąt km od celu, musi znajdować się na bardzo dużej wysokości, bo ta bomba ma szybować, ona nie posiada autonomicznego silnika. Ale Ukraińcy nie posiadają obecnie samolotów czy systemów naziemnych, którymi mogliby zestrzeliwać rosyjskie bombowce z tak dużej odległości” - dodał ekspert.
Rosjanie atakują zazwyczaj grupami złożonymi z kilku maszyn, bombowców taktycznych, najczęściej Su-34. „Do tego w grupie lecą śmigłowce Mi-8, które prowadzą walkę radioelektroniczną, zagłuszają radary. Oprócz tego są myśliwce Su-35S, których zadaniem jest z kolei zestrzeliwanie ukraińskich myśliwców. To jest całkiem rozbudowana grupa bojowa” – mówił Cielma.
Potrzebne wsparcie
„To także wiadomość dla naszych zachodnich partnerów, że potrzebujemy broni, systemów obrony powietrznej dalekiego zasięgu i jak najszybciej samolotów F-16, które mogłyby walczyć z rosyjskimi samolotami” – apelował Jurij Ihnat.
„Gdyby Ukraińcy mieli F-16 z rakietami średniego zasięgu, czyli ponad 100 km, to mieliby szanse, żeby zestrzeliwać te rosyjskie bombowce. To nie rozwiązałoby całkowicie tego problemu, ale bardzo by utrudniło życie Rosjanom. Wiadomo, że jeśli Ukraińcy wypuszczą F-16, to po drugiej stronie spotkają rosyjskie myśliwce, które też będą na nie polować. Teraz jednak przewaga jest po stronie rosyjskiej” – powiedział Mariusz Cielma.
Przypomina, że w maju Ukraińcom udało się skutecznie zaatakować rosyjską lotniczą grupę bojową na północy Ukrainy, jednak wtedy było to możliwe dzięki zasadzce z użyciem systemu Patriot. „Ukraina ma ich za mało i musi ich używać do obrony kluczowych miast – Kijowa, prawdopodobnie Odessy. Na froncie na południu Patriotów nie ma” – konstatował Cielma.