Stany Zjednoczone chcą doprowadzić do podpisania wielostronnej umowy regulującej zasady handlu między krajami Pacyfiku. Tak deklarował Joe Biden na szczycie APAC (Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku) w San Francisco. W Kalifornii Amerykanie mieli przedstawić kluczowe punkty inicjatywy, a negocjacje nad porozumieniem wznieść na wyższy poziom, zostawiając do omówienia jedynie szczegóły. Okazało się to niemożliwe ze względu na spory sprzeciw wobec umowy w szeregach kongresowych demokratów argumentujących, że wielki handlowy pakt nie zapewni odpowiednich standardów pracy. Na ten moment to przeszkoda, której Biały Dom przeskoczyć nie potrafi.
Mające zaowocować układem handlowym Indo-Pacific Economic Framework (IPEF) Joe Biden zainicjował w 2022 r., a pomysł porównywano do Trans-Pacific Partnership (TPP), kluczowego celu strategii Baracka Obamy. TPP nigdy nie weszło w życie, projekt stał się martwy, gdy Donald Trump porzucił go w 2017 r. Nauczone tym doświadczeniem kraje regionu nie przejawiały szczególnego entuzjazmu wobec IPEC, zarzucając Waszyngtonowi m.in., że nie chce otworzyć dla nich dostatecznie amerykańskiego rynku. Biały Dom wierzył jednak, że w San Francisco uda się doprowadzić do przełomu.
Urzędnicy z USA próbują teraz ukrywać swoje rozczarowanie. Mowa jest o „przegrupowaniu” czy „ponownym kalibrowaniu negocjacji”. Choć wspominają o „przyspieszonym harmonogramie”, to szanse na to, by Biden doprowadził do umowy przed wyborami za rok w listopadzie, są mizerne. Mimo tego w Kalifornii zawarto kilka symbolicznych porozumień ws. współpracy w zakresie zielonej energii, walki z korupcją czy zapewnienia bezpieczeństwa łańcuchów dostaw. Pomna krytyki ze strony demokratów minister handlu USA Gina Raimondo zapewniała, że Biały Dom jest „zdeterminowany, by zapewnić wysokie standardy pracy, ująć głos pracowników w proces decyzyjny oraz walczyć z nieuczciwymi praktykami pracy”.
Współpraca gospodarcza z regionem Pacyfiku jest dla Amerykanów kluczowa, do państw APEC trafia ok. 60 proc. eksportu USA. Przedsiębiorstwa ze Stanów Zjednoczonych są największym inwestorem w tych państwach, w 2023 r. lokując 40 mld dol. Stolice regionu uważnie obserwują przy tym rozwój sytuacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, dwiema największymi gospodarkami świata oraz strategicznymi rywalami. Nie brak obaw, że napięcia na linii Waszyngton–Pekin mogą doprowadzić do zakłóceń w handlu.
Dlatego też Biden i prezydent Chin Xi Jinping podjęli w ubiegłym tygodniu w San Francisco kroki w celu poprawy stosunków, spotykając się po raz pierwszy od roku. Ich rozmowy przyniosły wymierny rezultat, bo przywódcy zgodzili się na przywrócenie wojskowych kanałów komunikacji, zerwanych przez Pekin w 2022 r. po wizycie ówczesnej szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie. O to od miesięcy zabiegali Amerykanie i był to jeden z głównych celów czerwcowej wizyty w Chinach sekretarza stanu Antony’ego Blinkena.
Zgodnie z relacjami uczestników czterogodzinne rozmowy Biden–Xi były utrzymane w pozytywnej atmosferze, po zakończeniu przywódcy przespacerowali się razem po ogrodzie. Chiński przywódca powiedział amerykańskiej delegacji, że „planeta jest wystarczająco duża, by dwa państwa osiągnęły sukces”. Amerykanin zapewniał z kolei, że Stany Zjednoczone nie odłączą swojej gospodarki od Chin, a są jedynie za „zmniejszaniem ryzyka”. W San Francisco Xi spotkał się też z przedstawicielami amerykańskiego biznesu (witany owacją na stojąco) oraz japońskim premierem Fumio Kishidą (pierwsza ich rozmowa twarzą w twarz od roku).
Mimo nastroju odprężenia na linii Waszyngton– –Pekin nie może być mowy o przełomie. Największe różnice między stronami wystąpiły w sprawie Tajwanu. Biden powtórzył znane amerykańskie stanowisko, że USA są za utrzymaniem statusu quo w Cieśninie Tajwańskiej, Xi podkreślił, że celem Pekinu jest zjednoczenie z wyspą. Zastrzegł, że najlepiej, gdyby odbyło się to przy zastosowaniu pokojowych środków, ale nie wykluczył też ewentualnego użycia siły. Niewątpliwe dyplomatycznym zgrzytem był komentarz Bidena na temat Xi z konferencji prasowej. – Cóż, on jest dyktatorem. W tym znaczeniu, że stoi na czele państwa komunistycznego, którego forma rządu jest całkowicie odmienna od naszej – ocenił amerykański przywódca. Słowa te nie spotkały się z zadowoleniem w Pekinie, rzecznik chińskiego MSZ uznał wypowiedź za „wyjątkowo błędną” i „nieodpowiedzialną politycznie”. ©℗