Amnestia dla wszystkich katalońskich separatystów – to cena, jaką lider socjalistów Pedro Sanchez zapłaci za poparcie, które dało mu wreszcie rządową większość w hiszpańskim parlamencie.

Zapowiedź możliwej amnestii wywołała największe od lat protesty w kraju. Demonstranci, głównie zwolennicy konserwatywnej Partii Ludowej i prawicowego Vox, wykrzykiwali pod siedzibą partii socjalistycznej w Madrycie hasła o „dyktaturze Sancheza”, którego oskarżają o chęć rozbicia jedności kraju.

Hiszpanie zagłosowali ostatnio w wyborach parlamentarnych 23 lipca. Wygrała wtedy z 33,1 proc. głosów – co przełożyło się na 137 mandatów – konserwatywna Partia Ludowa. I to liderowi tego ugrupowania Albertowi Núñezowi Feijóo król Filip VI zdecydował się powierzyć misję utworzenia rządu. Ewentualne przystąpienie do koalicji zgłaszała partia Vox. Dwie próby uzyskania poparcia dla takiego prawicowego rządu skończyły się porażką.

Socjaliści pod wodzą następnego w kolejce do fotela premiera Pedra Sancheza uzyskali 121 mandatów. To oczywiście nie wystarczyło do sformowania rządu. Pierwszą umowę koalicyjną Sanchez zawarł z Unite (Sumar), co dawało mu 152 mandaty. Do stworzenia większościowego rządu wciąż brakowało mu 25 posłów. Kluczem do utrzymania władzy na drugą kadencję okazały się więc partie regionalne, w tym baskijskie, a przede wszystkim katalońskie.

Baskowie od początku nie ukrywali, że zamierzają poprzeć rząd Sancheza. Niewiadomą był natomiast plan niepodległościowych ugrupowań katalońskich (właściwie każda licząca się dziś partia w Katalonii definiuje się jako lewicowa, prezentują za to różne stopnie niepodległościowego radykalizmu). Negocjacje trwały tygodniami. Lider socjalistów rozpoczął je na długo przed tym, jak król powierzył mu misję sformowania rządu. I przygotowywał opinię publiczną na to, że ceną za stabilne rządy może być amnestia dla wszystkich zaangażowanych w referendum niepodległościowe w 2017 r.

Referendum dzieli

Własny język, bogaty dorobek kulturalny i tożsamość narodowa są dla regionu podstawą do domagania się odrębnego statusu. Na przełomie XIX i XX w. kataloński ruch drobnymi krokami scalał społeczność m.in. przez reformę języka, powołanie regionalnego związku miast, aż wreszcie w 1930 r. uzyskał autonomię w ramach państwa hiszpańskiego. W wojnie domowej (1936–1939) Katalonia opowiedziała się za rządem republikańskim, któremu udzielała schronienia przez dwa lata – do momentu zdobycia Barcelony przez armię generała Francisco Franco. Dyktatura Franco pozbawiła Katalonię autonomii już w 1938 r. Franco zabronił publicznego używania języka katalońskiego, symboli narodowych, w tym flag, a wszelkie manifestacje autonomii były brutalnie tłumione przez służby porządkowe, w tym wojsko.

Na kolejną autonomię Katalończycy czekali 40 lat – pierwsze rozmowy na ten temat zaczęły się po śmierci generała w 1975 r. Nowa konstytucja z 1978 r. nadała Katalończykom – największą po Kraju Basków – autonomię w Hiszpanii, jednak część z nich dąży do uzyskania pełnej samodzielności. Na koniec XX w. region miał według szacunków odpowiadać za 20 proc. PKB Hiszpanii. Instytucje finansowe, przemysł włókienniczy, chemiczny, samochodowy, nowoczesna gospodarka rolna i turystyka wywindowały region tak wysoko w ekonomicznej hierarchii kraju, że Katalonii stała się de facto płatnikiem brutto do budżetu państwa. Niezadowolenie z takiego finansowego układu sił było w różny sposób zagospodarowywane politycznie, jednak – w przeciwieństwie do Basków – Katalończycy nigdy nie utworzyli żadnych znaczących grup terrorystycznych i nie starali się uzyskać niepodległości siłą – jedyna istotna organizacja Terra Liure działała niecałe pięć lat.

Do największego od dziesięcioleci zwrotu doszło właśnie za sprawą partii, które w 2015 r. wygrały wybory do regionalnego parlamentu, w tym koalicji Junts per Si i Kandydatury Jedności Narodowej. Oba stronnictwa, a także Catalunya Sí que es Pot, należały do najbardziej radykalnych frakcji niepodległościowych. W związku z tym zainicjowały w październiku 2016 r. referendum niepodległościowe. Ówczesny szef Generalitat de Catalunya (systemu instytucjonalnego Katalonia obejmującego m.in. rząd i parlament) Carles Puigdemont i Casamajó stwierdził, że jego wyniki miały być wiążące dla władz w Madrycie. Hiszpański Trybunał Konstytucyjny unieważnił uchwałę o referendum, a kilka miesięcy później – w marcu 2017 r. – Prokuratura Generalna Katalonii wszczęła śledztwo, w którego toku padły oskarżenia wobec lokalnych władz. Według prokuratorów plebiscyt mogą zorganizować jedynie władze centralne, dlatego zakwestionowano wydatkowanie środków publicznych na działania związane z jego przygotowywaniem. Mimo to 1 października 2017 r. referendum się odbyło, choć zgodnie z poleceniem Wysokiego Trybunału Sprawiedliwości Katalonii lokalne służby miały nie dopuścić do otwarcia lokali wyborczych.

Policji i Gwardii Cywilnej udało się zamknąć tylko ok. 90 z 2,3 tys. lokali wyborczych. Przez cały dzień dochodziło do starć z policją i oddziałami specjalnej formacji Mossos d’Esquadra. Kilkaset osób zostało rannych. Wiele doniesień o brutalności policji – jak rzekome złamanie przez funkcjonariuszy palców radnej Republikańskiej Lewicy Katalonii – okazało się później fake newsami, ale część była prawdziwa, co poskutkowało zorganizowaniem dwa dni po referendum strajku generalnego w Katalonii.

Wcześniej jednak podano „wstępne wyniki” – mimo działań służb państwowych, w tym policji i wojska, które miało za zadanie przejąć karty referendalne, Katalończykom udało się (według ich własnych deklaracji) przeliczyć 95 proc. głosów przy niewielkiej, bo wynoszącej 42,57 proc. frekwencji. Zdaniem katalońskiego rządu 90 proc. wyborców opowiedziało się za pełną niepodległością Katalonii, a frekwencja była tak niska, ponieważ policja uniemożliwiała obywatelom dotarcie do lokali wyborczych (głosy oddało 2,26 mln osób, a rząd szacował, że nie było w stanie zagłosować 770 tys. obywateli). Oficjalne wyniki podane do wiadomości publicznej 6 października nie odbiegały zasadniczo od tych wstępnych.

Zawieszenie autonomii

Pierwsze dni po referendum wyglądały tak, jakby żadna ze stron – ani centralny rząd Mariano Rajoya Breya, ani parlament i rząd kataloński – nie wiedziały, co począć z wynikami plebiscytu. Pojawiły się propozycje polubowne. Carles Puigdemont mówił o drodze do niepodległości przez negocjacje z rządem hiszpańskim. W Barcelonie odbyły się też wielotysięczne marsze jedności narodowej, w trakcie których wzywano do pozostawienia Katalonii jako autonomicznego regionu Hiszpanii, a nie tworzenia odrębnego państwa. Madryt zdecydował się jednak na represje wobec organizatorów referendum, zaczynając od aresztowania dwóch działaczy niepodległościowych – Jordiego Cuixarta i Jordiego Sàncheza, którym zarzucano podburzanie do atakowania policji. Kara za nieskuteczność nie ominęła szefa Mossos d’Esquadra Josepa Lluisa Trapero, który został objęty dozorem policyjnym. Na ulice Barcelony wyszło około 200 tys. protestujących przeciwko polityce Madrytu. Protesty i demonstracje były jesienią 2017 r. w Katalonii chlebem powszednim. Tysiące osób manifestowało przeciwko represjom władz w Madrycie, za niepodległością Katalonii albo za utrzymaniem jedności narodowej.

Socjaliści twierdzą, że projekt ustawy o amnestii jest zgodny z prawem UE i powołują się m.in. na portugalskie przepisy z ubiegłego roku, na mocy których ułaskawiono młodocianych przestępców przed wizytą papieża Franciszka

W związku z brakiem działań Puigdemonta i realnych propozycji, jak wyjść z twarzą z całego zamieszania Mariano Rajoy postanowił w ciągu pół roku zorganizować przedterminowe wybory w Katalonii, usunąć wszystkich ówczesnych członków rządu, przekazać jego kompetencje władzom centralnym w Madrycie oraz przejąć kontrolę nad autonomicznymi katalońskimi służbami porządkowymi, finansami i mediami publicznymi. Lokalny parlament odpowiedział przyjęciem (70 głosów za, 10 przeciw) deklaracji niepodległości, a niecałą godzinę po głosowaniu hiszpański senat po długiej debacie wyraził zgodę na podjęcie przez konserwatywny rząd nadzwyczajnych kroków – odwołanie katalońskich prezydenta i rządu, likwidację zagranicznych przedstawicielstw, odwołanie 141 urzędników, rozwiązanie autonomicznego parlamentu i zarządzenie nowych wyborów w regionie. Prokurator generalny Hiszpanii wniósł również dwa akty oskarżenia – wobec odwołanych prezydium katalońskiego parlamentu i członków rządu. Zarzucił im działalność wywrotową i sprzeniewierzenie środków publicznych. Puigdemont wraz czterema ministrami zbiegł do Belgii. Wydano europejski nakaz aresztowania – zdejmowany i nakładany ponownie, ostatni raz w 2019 r. Rok później były lider Generalitat de Catalunya został posłem do Parlamentu Europejskiego i teraz chroni go immunitet.

Dziewięciu członków władz katalońskich skazano na kary 9–13 lat więzienia. Wszyscy zostali ułaskawieni przez Pedra Sancheza w trakcie jego pierwszej kadencji. – Katalonio, Katalończycy, kochamy was! – krzyczał w czerwcu 2021 r. w Barcelonie Sanchez po ogłoszeniu amnestii. Nie objęła ona jednak pięciu osób zaangażowanych w organizację referendum (z Puigdemontem na czele), które uciekły z kraju i były objęte europejskim nakazem aresztowania.

Autonomia Katalonii została przywrócona jeszcze za czasów rządów Rajoya – po ośmiu miesiącach, w czerwcu 2018 r.

Cena koalicji

Żeby obronić swoje rządy na drugą kadencję, Sanchez musiał odpowiedzieć na postulaty Katalończyków, którzy początkowo domagali się wręcz ponownego zorganizowania referendum niepodległościowego. Najpierw rozpoczął starania, żeby język kataloński i baskijski stały się językami urzędowymi w UE. Kiedy okazało się to niemożliwe do zrealizowania w tak krótkim czasie, Katalończycy zaczęli podbijać stawkę. Jak wyjaśnia w rozmowie z nami przedstawicielka regionalnego rządu Katalonii na Europę Centralną Krystyna Schreiber, Katalończycy oczekują nie tylko amnestii, lecz także poszanowania ich praw, w tym do własnych finansów publicznych. Jest jednak jasne, że nie dojdzie do ponownego referendum, a amnestia wobec pozostałych skazanych za plebiscyt z 2017 r. to maksymalne ustępstwo, na jakie pójdzie socjalistyczny premier.

Umowa podpisana z Junts per Catalunya gwarantuje amnestię wszystkim osobom bezpośrednio lub pośrednio związanym z działaniami katalońskich separatystów z lat 2012–2023 r. – według rządu to ponad 300 Katalończyków i ponad 70 policjantów, jednak inne szacunki przytaczane przez Agencję Reutera mówią nawet o 1,4 tys. potencjalnych ułaskawionych. Porozumienie zakłada też przekazanie Generalitat de Catalunya kontroli nad systemem kolei podmiejskiej. Po zawarciu umowy koalicja socjalistów i Unite może liczyć także na pięciu posłów Nacjonalistycznej Partii Basków, sześciu baskijskiej Euskal Herria Bildu, po siedmiu Republikańskiej Lewicy Katalonii (ERC) i Junts per Catalunya oraz jednego posła z Wysp Kanaryjskich. Razem daje to Sanchezowi 176 szabel. To wystarczy, żeby uzyskać wotum zaufania zwykłą większością głosów. Schreiber ocenia, że na porozumieniu „skorzysta wielu obywateli Katalonii”, w tym politycy, aktywiści, urzędnicy służby cywilnej i osoby z organizacji społeczeństwa obywatelskiego, wobec których toczyło się postępowanie karne. – Wspieramy postępowy rząd także w kontekście wzrostu prawicowych ruchów i rządów w całej Europie – dodaje członkini katalońskich władz.

Protesty nie ustają

Nie wszyscy są z porozumienia zadowoleni. Jeszcze w trakcie negocjacji umowy między socjalistami a Junts per Catalunya rozpoczęły się masowe protesty w największych miastach – Madrycie, Walencji, Maladze, a także w Barcelonie. Największe – w stolicy kraju – gromadziły według organizatorów do 400 tys. osób (policja szacowała je na około 80 tys.). Ich uczestnicy sprzeciwiają się bezkarności organizatorów niezgodnego z prawem referendum, a lider Partii Ludowej zapowiedział, że jego ugrupowanie będzie organizować demonstracje aż do momentu rozpisania nowych wyborów parlamentarnych.

Jak ocenia ekspert Instytutu Nowej Europy Maciej Pawłowski, nie jest pewne, że koalicja rządząca w ogóle powstanie. – Wystarczy, że Partia Ludowa przekona kilku deputowanych z partii socjalistów, by wstrzymali się od głosu, i będziemy mieć kolejne przedterminowe wybory. W tej chwili daję takiemu rozwiązaniu ok. 20 proc. szans, ale sytuacja jest dynamiczna, a elektorat socjalistów podzielony – mówi Pawłowski. W jego ocenie również w trakcie kadencji może dojść do konstruktywnego wotum nieufności, jeśli Partia Ludowa przekona do takiego kroku kilku posłów z rządzącej koalicji.

Hiszpanie obawiają się, że Katalończycy będą podbijać stawkę i wykorzystają skłonność Sancheza do ustępstw, aby utrzymać większość w parlamencie, do coraz radykalniejszych postulatów. Krystyna Schreiber przyznaje, że organizacja referendum to wciąż żądanie „wysuwane przez katalońskie społeczeństwo”. – 75–80 proc. Katalończyków popiera zorganizowanie referendum i liczby te nie zmieniają się od wielu lat. Zorganizowanie legalnego referendum to po prostu uznanie Katalonii za podmiot polityczny i wynik poszanowania praw społeczności, która ma własną tożsamość i historię – mówi przedstawicielka katalońskiego rządu. – Jako rząd Katalonii uważamy, że jest to wyłącznie kwestia woli politycznej i nie odstąpimy od tego żądania. To także szansa dla Hiszpanii, aby pokazać, jak ewoluowała demokracja w kraju od upadku dyktatury, i udowodnić, że jest prawdziwie europejskim, demokratycznym krajem, który daje głos społeczeństwu – dodaje Schreiber.

Według Pawłowskiego jednak separatyści mają ostatnie 5 min, by uzyskać jak największe ustępstwa od lewicowego rządu. – Poparcie dla nich od lat spada. Gdyby doszło do przedterminowych wyborów, prawdopodobnie mieliby w nowym parlamencie jeszcze mniejszą reprezentację. Sanchez dał im prezent ratujący przed politycznym niebytem – kwituje ekspert.

Wyjaśnień w sprawie amnestii mieli zażądać zajmujący się sprawami praworządności europejscy komisarze Didier Reynders oraz Věra Jourová. Jeden z przedstawicieli hiszpańskiego rządu w nieoficjalnej rozmowie z nami stwierdził, że Bruksela chciała jedynie zobaczyć projekt ustawy, natomiast nie zgłosiła na tym etapie żadnych wątpliwości prawnych. Faktem jest jednak, że amnestia unieważni wyroki sądów, a jak twierdzi Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, do której należy hiszpańska Partia Ludowa, może to również skutkować próbami dowodzenia, że skazujący separatystów sędziowie naruszyli prawo. Socjaliści twierdzą, że projekt ustawy o amnestii jest zgodny z prawem UE i powołują się m.in. na portugalskie przepisy z ubiegłego roku, na których mocy ułaskawiono młodocianych przestępców przed wizytą papieża Franciszka.

Ostatecznie w czwartek hiszpański parlament zagłosował za wotum zaufania dla rządu Sancheza, co formalnie zalegitymizowało sojusz socjalisów, Unite i ugrupowań regionalnych. Kolejnym aktem będzie uchwalenie ustawy o amnestii (nie można jej było przegłosować wcześniej, ponieważ zgodnie z hiszpańskim prawem tego typu projekty ustaw nie mogą być procedowane w okresach przejściowych). Prawica nie składa jednak broni i zapowiada kolejne masowe protesty w całym kraju. Lider Partii Ludowej twierdzi, że demonstracje będą trwać tak długo, aż zostaną zarządzone przedterminowe wybory. ©Ⓟ