Jedyną właściwą odpowiedzią na terroryzm jest reakcja mocna i sprawiedliwa. Izrael ma prawo się bronić za pomocą akcji wymierzonych w organizacje terrorystyczne, ale oszczędzając cywili – mówił Emmanuel Macron w telewizyjnym wystąpieniu po ataku Hamasu na żydowskie miasta. Powiedział dokładnie to, czego po nim oczekiwano – potwierdził stanowisko V Republiki w sprawie bliskowschodniej. A jest takie: powinny istnieć dwa państwa – żydowskie i palestyńskie, oba narody mają prawo do życia na tym terenie i do bezpieczeństwa, nieusprawiedliwione są zarówno ataki na Żydów, jak i żydowska kolonizacja.

Wypowiedź Macrona nie była skierowana na zewnątrz, bo dyplomacja światowa od dawna zna „symetrystyczne” stanowisko Paryża. Ważniejsze było to, by dotarła ona do odbiorców wewnętrznych. Prezydent zadeklarował wsparcie dla społeczności żydowskiej we Francji, lecz też przestrzegł przed stygmatyzacją muzułmanów. W sumie próbował zgarnąć z powrotem do garnka mleko, które już się rozlało – tak jak konflikt izraelsko-palestyński, który wpływa na społeczeństwa daleko poza strefą działań wojennych. Nietrudno sobie wyobrazić, jak po klęsce na swoim terenie terroryści przenoszą działania do innych państw, choć pewnie jeszcze nie teraz, kiedy lepiej nie odwracać stanowiska opinii publicznej, która wyraźnie wybrała jedną stronę konfliktu. A już teraz skutkuje wzrostem nastrojów antysemickich.

O chłopcu, który krzyczał „wilk”

Kilka dni temu Cyril Hanouna, „Baba”, gospodarz oraz producent show „Touche Pas à Mon Poste” (czyt. też „Telewizyjny trybunał ludowy”, DGP Magazyn na Weekend z 23 grudnia 2022 r.), poskarżył się w swoim programie i na antenie radia Europe 1, że padł ofiarą antysemityzmu: ma on polegać na tym, że traci widzów. Nie podał liczb, ale według badań oglądalność jego show spadła po wybuchu izraelsko-palestyńskiego konfliktu o ok. 700 tys. oglądających. I to mimo rezygnacji z reklam, po których widzowie często już nie wracają na kanał, który oglądali (Hanouna twierdzi na X, że nie zrezygnował z reklam, tylko o nich zapomniał). Wcześniej „TPMP” miał z reguły powyżej 2 mln widzów. Do spadku miał doprowadzić, według Hanouny, niejaki Moussa, gospodarz jednego z kont na X, wymyślając hasztag #boycotteTPMP.

Hasztag to jeden, muzułmańskie imię to dwa, jeden plus dwa to trzy – a to równa się „muzułmański antysemityzm”. – Są nawet ludzie, którzy wyszukują spółki, w których mam udziały, by je również objąć bojkotem. Nie sądzicie, że to antysemickie? – pytał Hanouna, potomek tunezyjskich Żydów, w swoim programie. – Hasztag pojawił się, kiedy potępiliśmy terrorystyczny atak Hamasu – precyzował na antenie Europe 1. – Wtedy oglądalność spadła nam o 10 tys. widzów, czyli tyle co nic. Dlaczego o tym mówię? Bo media społecznościowe stały się miejscem niezwykłego hejtu, nieustannej wojny. To nie do wytrzymania – dorzucał.

Robienie z siebie ofiary antysemityzmu – zwłaszcza gdy samemu głosiło się tezy, że „większość Arabów we Francji pracuje na budowach, więc mają dostęp do materiałów wybuchowych” albo akcentowało się, że Dahbia B., oprawczyni 12-letniej Loli wykorzystanej seksualnie i zamordowanej, jest muzułmańską imigrantką, słowem: kiedy się samemu zrobiło wiele, by podzielić społeczeństwo – nie wszystkich przekonuje. Ba!, wielu wydaje się raczej próbą obrony przed spadkiem popularności programu, a co za tym idzie – przychodów. Hanouna ma jednak rację, kiedy mówi o niechlubnej roli mediów społecznościowych. Tyle że i celowa manipulacja, i podawanie jej dalej przez nieświadomych użytkowników to nienowe zjawisko i powtarza się za każdym razem, kiedy gdziekolwiek dochodzi do otwartego konfliktu (np. wojna w Ukrainie), a przynajmniej nabiera wtedy siły. Tym razem nie jest inaczej.

„O ile sieci społecznościowe nigdy nie wyróżniały się skłonnością do zniuansowanych wypowiedzi, o tyle propagatorzy fałszywych wiadomości nadal zdobywają subskrybentów od czasu ataku Hamasu z 7 października i reakcji Izraela. Zwłaszcza że algorytmy faworyzują dystrybucję filmów, które najbardziej odwołują się do emocji, czyli najbardziej szokują. Przykład? Zdjęcia pięciorga dzieci zamkniętych w klatkach, przedstawianych jako izraelscy zakładnicy Hamasu. W rzeczywistości spotykały się one przed atakiem terrorystycznym i była to gra. W innym filmie niedawno pokazano dziecko na drzewie i opisano jako ocalałe z izraelskiego bombardowania meczetu. Manipulacja: w rzeczywistości film ukazał się już 1 września i ma pochodzić z Tadżykistanu” – wylicza tygodnik „Marianne”. Ale zdjęcia w sieci działają.

Barwy antysemity

Dwa tygodnie temu minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin ogłosił, że nad Sekwaną wzrosła liczba aktów antysemickich. Od 7 października 2023 r. miało ich być 857 (6 listopada już ponad 1 tys.). Przypomniał determinację rządu w walce z „tą trucizną”, ale postanowił też wskazać winnych. Mają nimi być islamizm i ultralewica. Krótko mówiąc, ugrupowania w rodzaju La France insoumise Jeana-Luca Mélenchona, które uznaje każde ograniczenie w manifestowaniu przekonań religijnych (rzeczywiście jedynie w przypadku francuskich muzułmanów, inne wyznania go nie interesują) jako atak na prawa człowieka, doprowadziły do tego, że muzułmanie się rozzuchwalili. Mamy więc do czynienia z tradycyjnym już oskarżaniem dużej części opozycji o „islamolewackość”, którą rządzący od kilku lat starają się wyjaśnić niepowodzenia w walce o rzeczywiście laickie państwo.

Francuska lewica faktycznie podchodzi do muzułmańskich mniejszości specjalnie, w tym jednym przypadku zapominając o republikańskiej zasadzie, że religia jest sprawą prywatną. Według Catherine Tricot, szefowej magazynu „Regards”, jej wina polega na tym, że chcąc uniknąć stygmatyzacji wszystkich muzułmanów, za wszelką cenę stara się nie dostrzec radykalnych środowisk islamskich, które są ewidentnie antysemickie. Tricot szybko jednak dodaje: – Redukowanie zjawiska do radykałów wydaje mi się co najmniej brakiem oglądu całości.

Problem w tym, że obrona wolności muzułmanów czasem wiąże się z ledwie zawoalowanymi sugestiami, że za wszystkimi problemami stoją Żydzi. – Nie podejrzewam Mélenchona o bycie antysemitą. Ani osobą nieświadomą. Jest jeszcze gorzej: to jego strategia – mówi felietonista i pisarz David Revault d’Allonnes.

Co miałoby to dać? Mówiąc o „światowej finansjerze” czy o „osobach strzegących interesów Tel Awiwu”, przewodniczący La France insumise odwoływał się do stereotypu, że „Żydzi mają pieniądze”. Krytykując ich, dociera się do biedniejszego elektoratu szukającego odpowiedzialnych za nierówności na świecie. We Francji – często ubogich muzułmanów mieszkających na przedmieściach metropolii.

Gorący kartofel

Rząd przerzuca więc odpowiedzialność na (mającą swoje za uszami, lecz przecież niejedyną winną) lewicę. Ta – krytykując ataki Izraela na cywili, ale nie wspominając ani słowem o terrorystycznych działaniach Hamasu – wpisuje się znakomicie w rolę, w której obsadził ją Darmanin. W tej sytuacji skrajna prawica już nawet nie zabiera głosu. Dopiero zapytany wprost w studiu BFMTV Jordan Bardella, przewodniczący Zjednoczenia Narodowego, stwierdził, że antysemityzm na skrajnej prawicy, owszem, kiedyś istniał, ale teraz jest „szczątkowy”, zaś „Żydom zagrażają dziś tylko dwie ideologie: fundamentalizm islamistyczny i lewactwo kulturowe”.

Jednym z problemów Francji jest – można uwierzyć, że nieświadome, a może wręcz historycznie zrozumiałe – łączenie dwóch „-izmów” (antysemityzmu i islamofobii – nazwa powstała, gdy zaczęto już nazywać nienawiść lękiem) i żonglowanie nimi w reakcji na aktualną sytuację. Robi to nawet minister spraw wewnętrznych. Nie tylko próbując zrzucić winę na muzułmanów. W opublikowanej w zeszłym roku książce pod wiele mówiącym o priorytetach szefa resortu tytułem „Islamistyczny separatyzm, manifest sekularyzmu” Gérald Darmanin zastosował co najmniej zaskakującą analogię. Przypomniał czasy Napoleona I. „Był zainteresowany rozwiązaniem trudności związanych z obecnością dziesiątek tysięcy Żydów we Francji. Część z nich uprawiała lichwę, co wywołało niepokoje i skargi” – pisze minister. Przywołuje słowa cesarza: „Naszym celem jest pogodzenie wiary Żydów z obowiązkami Francuzów i uczynienie ich użytecznymi obywatelami, zdecydowanymi zaradzić złu, któremu wielu z nich oddaje się ze szkodą dla naszych poddanych”. Darmanin teraz to samo zło przypisuje muzułmanom, a ówczesną politykę nazywa „przedwczesną walką o integrację”. „Państwowy rasizm, islamofobia i antysemityzm, to wszystko!” – zareagował na to prawnik i działacz Ligi Praw Człowieka Arié Alimi. Książka po publikacji nie wywołała większego poruszenia. Dopiero teraz jej krytykowanie w mediach społecznościowych stało się modne.

Ulica wie swoje

W pierwszych dniach po ataku Hamasu francuska opinia publiczna była względnie poruszona (skala nieporównywalna z tym, co dzieje się od momentu odpowiedzi Izraela). W kilku miastach, w tym w Paryżu, odbyły się manifestacje solidarności z żydowskimi ofiarami i ich rodzinami, tyle że – jak mówi Arno Klarsfeld ze stowarzyszenia Synowie i Córki Deportowanych Żydów Francuskich – „demonstrowali praktycznie wyłącznie politycy i Żydzi”. – Było ich mniej niż mieszka w XVI dzielnicy, ale i tak sporo – dorzuca ironicznie. – Marzę o dniu, w którym nie trzeba będzie być przyjacielem Izraela, żeby znaleźć się na takiej manifestacji, że wystarczy być przeciwnikiem terroryzmu, przeciwnikiem barbarzyństwa – mówiła 9 października (w dniu zapowiadanej manifestacji) filozofka i rabin Delphine Horvilleur.

Demonstracje przeciwko Izraelowi miały zupełnie inną skalę, nawet te zakazane przez państwo. Bo 12 października minister spraw wewnętrznych zdelegalizował je hurtowo jednym rozporządzeniem, by nie dopuścić do incydentów. Ale te zdarzyły się i tak. Jak w Marsylii, gdzie część zgromadzonych nie ograniczyła się do potępienia, jak wypisali na banerach, ludobójstwa, lecz jawnie wzywała do przemocy. Także akcja zapowiedziana na 19 października w Paryżu odbyła się mimo zakazu – i nie było szczególnych problemów z jej przeprowadzeniem (było za to wielu zatrzymanych za udział w nielegalnym zgromadzeniu i gaz łzawiący). W Montpellier nie było akcji policji podczas demonstracji, ale po niej prefekt złożył do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa podżegania do przemocy. Część osób miała wykrzykiwać niewłaściwe hasła. Prefekt ubolewa, że „nie dotrzymano zobowiązań organizatorów”. Tyle że zawiadomienie złożył dopiero po tym, jak w sieci ukazało się nagranie z wracającym z manifestacji mężczyzną, który nazywa ataki Hamasu z 7 października „bohaterskim aktem oporu”.

Po zakazie propalestyńskich manifestacji Comité Action Palestine (Komitet Akcji Palestyny) złożył wniosek o zbadanie legalności rozporządzenia. Sąd konstytucyjny orzekł zaś, że demonstracje nie mogą być zakazane ogólnym zarządzeniem ministra spraw wewnętrznych i każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie. W związku z tym 22 października mogła odbyć się w Paryżu największa jak dotąd we Francji akcja solidarnościowa z Palestyną. Organizatorzy szacują, że przyszło ok. 30 tys. ludzi. Policja doliczyła się 15 tys. Prefektura podaje, że dokonano dziesięciu aresztowań z powodu antysemickich uwag i nielegalnego oznakowania pomnika Marianny na placu Republiki. Przy tak ogromnej demonstracji i takiej temperaturze sporu to naprawdę bardzo mało.

– Wiem, że wiele osób wspiera Palestynę, ale dziś wielu ludzi boi się to powiedzieć otwarcie – mówi cytowana przez „L’Humanité” uczestniczka manifestacji. Jej zdaniem we Francji obowiązują podwójne standardy. – Bardzo dobrze jest pozwolić ludziom demonstrować na rzecz Izraela, ale powinniśmy być w stanie to zrobić także dla Palestyńczyków. Ostatnim razem CRS (mobilne siły policji – red.) nazwał mnie antysemitką, ponieważ demonstrowałam na rzecz Palestyny – dodała.

Niestety, współczesny świat najczęściej domaga się, byśmy zajmowali jednoznaczne stanowisko. Wpisy i komentarze w sieci po którejś ze stron narastają więc falami. 7 października były proizraelskie, potem zdecydowanie propalestyńskie. Tak jak po masakrze w redakcji „Charlie Hebdo” królowało hasło „Je suis Charlie” (Jestem Charliem), tak teraz „wszyscy jesteśmy Palestyńczykami”. – Myślę, że nie czujemy się dobrze w sytuacjach, w których nie ma jasności, kto jest dobry, a kto zły. A można przecież manifestować solidarność z okrytymi żałobą żydowskimi rodzinami i za natychmiastowym zawieszeniem broni. Ja byłam na demonstracjach w obu sprawach – mówi Catherine Tricot. A historyk Nicolas Lebourg pisze na łamach „Le Monde”: „Rachunek przemocy nie powinien w żadnym wypadku prowadzić do rywalizacji ofiar, a jedynie pozwolić lepiej zrozumieć skalę zjawiska i jego przyczyny”. To jak najsłuszniejsze oczekiwanie humanisty zupełnie nie przekłada się na nastroje społeczne.

Importowany czy rodzimy

„Na każdym etapie konfliktu izraelsko-palestyńskiego pojawiają się wezwania, aby nie importować go do Francji. Powtarzamy również, że od drugiej intifady (2000 r.) przemoc na tle antysemickim szerzyła się z powodu młodych ludzi pochodzenia arabsko-muzułmańskiego, podczas gdy skrajna prawica wyrzekła się przemocy. Jednakże na podstawie archiwów policyjnych dotyczących przemocy politycznej i przemocy na tle rasistowskim z lat 1976–2002 oraz danych z programu badawczego «Przemoc i radykalizm we Francji» (Vioramil) możemy zidentyfikować czyny przestępcze, których motywy są antysemickie lub antymaghrebskie, a tym samym oszacować, jakie reperkusje ten konflikt będzie miał we Francji kontynentalnej” – pisze Nicolas Lebourg.

Koszty tego „importowanego” konfliktu – w ludziach – już prawdopodobnie są. Prawdopodobnie, bo nie jest rzeczą ani opinii publicznej, ani mediów ustalanie motywacji przestępców. To powinien zrobić sąd, jeśli przed niego trafią. Minister Darmanin ogłosił, że wzrastająca fala incydentów antysemickich nie jest skierowana „przeciwko osobom” (do pewnego stopnia zgoda, bo nie było – i miejmy nadzieję, że nie będzie – ataku o skali takiej jak np. na „Charlie Hebdo” czy na żydowską szkołę w Tuluzie w 2012 r.). A jednak prokuratura w Marsylii wszczęła śledztwo po ataku na 21-letniego studenta „z powodu jego przynależności religijnej”. Według Conseil Représentatif des Institutions Juives de France (CRIF, Rada Reprezentantów Instytucji Żydowskich we Francji) młody mężczyzna w jarmułce został obrzucony obelgami. Napastnicy udawali, że zamierzają przejechać go samochodem, ostatecznie ukradli mu zegarek i bransoletkę. – To był atak na konkretną osobę z powodu przynależności religijnej – nie ma wątpliwości Samuel Lejoyeux, przewodniczący Stowarzyszenia Studentów Żydowskich we Francji. Czy chłopak zostałby zaatakowany, gdyby nie miał jarmułki? To powinien ocenić sąd.

Jak 4 listopada poinformowała prokuratura, w Lyonie, w swoim domu raniona nożem została młoda kobieta wyznania mojżeszowego. „Wstępne ustalenia skłoniły prokuraturę do wszczęcia śledztwa w sprawie usiłowania zabójstwa kwalifikowanego w związku z faktem, że czyn mógł być spowodowany motywem antysemickim”. Na drzwiach namalowana została swastyka, ale jest możliwe, że atak miał podłoże osobiste (rozwód), a swastyka miała tylko zmylić śledczych. Prezes CRIF Richard Zelmati apeluje o rozsądek i ostrożność w ocenie. – Do sądów będzie należało zakwalifikowanie przestępstw i ich antysemickiego charakteru – mówi.

W trzy lata po śmiertelnym ataku na nauczyciela Samuela Paty’ego doszło do kolejnej śmierci pedagoga. Dominique Bernard, profesor literatury w liceum w Arras, zginął 13 października od ciosu nożem wymierzonego przez byłego ucznia, dziś 20-latka. Czeczena, którego rodzina nie dostała azylu. Chłopaka nie można było deportować, ponieważ przybył do Francji, zanim ukończył 13 lat. A w związku z tym nad Sekwaną pozostali także jego opiekunowie (prawo do ochrony życia prywatnego i rodzinnego z art. 8 europejskiej konwencji praw człowieka). Media twierdzą, że nie miał on osobistego motywu, a nauczyciel znalazł się w złym miejscu o złej porze. Spekuluje się także o „radykalizacji” sprawcy. To pokazuje, jak – mimo szumnych deklaracji i konkretnych pieniędzy wpłaconych do Funduszu Republikańskiego, który miał przeciwdziałać właśnie „radykalizacji islamskiej” wśród młodych – niewiele udało się zrobić. Ale to wciąż jednostkowe przypadki, można podejrzewać, że osób zaburzonych (jak oprawczyni Loli), i nie należy o tym zapominać, nawet gdy Hamas ogłasza mobilizację.

Nie jest łatwo. Dowiodła tego redaktor naczelna „Marianne”, gdy – bardzo poruszona – omawiała sprawę na kanale YT tygodnika. – Przez ostatnie trzy lata przyzwyczailiśmy się do życia w kraju, w którym można zmasakrować rysowników, którzy żartowali z religii. Albo w którym można otworzyć ogień do młodych ludzi na koncercie. Za każdym razem przez kilka dni debatujemy, mamy nadzieję, że będzie wolno zapytać o status zabójców. Morderca Samuela Paty’ego (zdekapitowanego za nauczanie o laickim państwie) też był Czeczenem, też zradykalizowanym, i też nic nie można było zrobić. Trzeba zadać pytanie o sprawę radykalizacji ludzi, których przyjęliśmy we Francji. O organizacje, które przeszkodziły w wydaleniu rodzin (późniejszych – red.) zabójców. O rolę mediów społecznościowych, które rozprzestrzeniają te ideologie. Żyjemy w społeczeństwie, które wciąż nie wie, jak nazywać rzeczy po imieniu. W końcu nauczyliśmy się mówić «islamizm», co wcale nie było takie oczywiste. Mamy do przeprowadzenia wojnę kulturową przeciwko temu islamizmowi” – mówi Natacha Polony. Znana jest zresztą z tego, że nie owija w bawełnę (np. jako pierwsza po atakach Hamasu zwróciła uwagę, że zginęło w nich 36 obywateli Francji, dziś wiemy, że było ich 39). Ale też zazwyczaj nie ulega pokusie uproszczeń. Tym razem najwyraźniej nie wytrzymała.

Polony na pozór nie mówi nic o sprawie żydowskiej. Jej pismo opublikowało jednak analizę, z której wynika, że związek jest. „W obliczu każdego międzynarodowego wydarzenia, zwłaszcza w Algierii i Izraelu uczniowie stają się niespokojni – mówi Cécile Dunouhaud, która uczy w szkole średniej w regionie Ile-de-France (…). – Bardzo dobrzy i sympatyczni uczniowie szkół średnich odmawiają robienia notatek na zajęciach na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego” – pisze „Marianne”. Przytacza też słowa anonimowego nauczyciela historii: „Ja próbuję im mówić o Shoah, oni odpowiadają «Palestyna»”.

Tylko czy to nie zbyt wygodne przerzucenie odpowiedzialności na „przybyszy”, nosicieli – jakby powiedział (a naprawdę powiedział!) Cyril Hanouna – „kuskusowego antysemityzmu”?

– Czy mamy do czynienia z antysemityzmem okazjonalnym, czy też jest to efekt antysemityzmu atawistycznego, tyle że okoliczności pozwoliły mu się ujawnić. Czy gdyby go pozbawić kontekstu izraelsko-palestyńskiego, to nie okazałby się tym, który znamy z XIX i XX w.? – zastanawia się dziennikarka polityczna Roselyne Febvre na antenie telewizji France24. – Myślę, że widzimy nowy etap antysemityzmu związanego z antysyjonizmem. Teraz „mamy prawo” nienawidzić Żydów, ponieważ państwo Izrael zachowało się tak czy inaczej – dopowiada Jean-Marie Colombani, dziennikarz, były redaktor naczelny „Le Monde”, i dodaje, że ta nowa forma nakłada się na „tradycyjne”, które doprowadziły do tego, co stało się z Żydami w państwie marszałka Pétaina.

W odpowiedzi na „truciznę” zaproponowano ponadpartyjny marsz przeciwko antysemityzmowi. Na razie trwa kłótnia, czy mogą w nim pójść przedstawiciele ultraprawicy i ultralewicy. A w Senacie trwają prace nad ustawą o świadczeniach medycznych. Zmiany mają ograniczyć zakres niezbędnej opieki zdrowotnej dla nieubezpieczonych migrantów. Ta grupa składa się we Francji głównie z młodych Algierczyków. ©Ⓟ