Ku rozczarowaniu USA kraje Bliskiego Wschodu nie wyrażają zainteresowania pomocą w zarzadzaniu powojenną Strefą Gazy.

Impulsywne uliczne protesty, chłodne przyjęcie przez bliskowschodnich przywódców, a nawet obawy o osobiste bezpieczeństwo – takie dylematy ma obecnie Antony Blinken na Bliskim Wschodzie. Ostatni przystanek podróży to Turcja. Tam, wbrew początkowym nadziejom Amerykanów, nie spotkał się z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoğanem, a jedynie z szefem tureckiej dyplomacji Hakanem Fidanem. I gdzie w niedzielę policja sięgnęła po armatki wodne, by rozproszyć tłum wzburzonych propalestyńskich demonstrantów próbujących dostać się do bazy lotniczej Incirlik, z amerykańskimi żołnierzami i głowicami jądrowymi udostępnionymi w ramach natowskiego Nuclear Sharing.

Blinken niestrudzenie podróżuje od stolicy do stolicy, ale jego zabiegi nie przynoszą na ten moment przełomu. Turcy powtórzyli mu to, co słyszał przez ostatnie dni w Ramallah, Ammanie i Bagdadzie – że w Strefie Gazy powinno dojść do natychmiastowego zawieszenia broni, wykraczającego poza proponowaną przez Amerykanów „przerwę humanitarną”. Krytykująca Izrael i zarazem pozycjonująca się na mediatora Ankara wyraża przy tym gotowość pełnienia roli gwaranta bezpieczeństwa dla bombardowanej palestyńskiej enklawy, nie precyzując, na czym miałoby to polegać.

W Turcji, w końcu sojuszniku z NATO, Blinken mógł się czuć i tak nieco swobodniej niż w Bagdadzie, gdzie przybył wcześniej z krótką i niespodziewaną wizytą. Internet szybko obiegły zdjęcia sekretarza stanu poruszającego się po irackiej stolicy w kamizelce kuloodpornej. Amerykanie nie mają najłatwiejszych dni w Iraku, ich bazy codziennie są nękane dronowo-rakietowymi atakami przeprowadzanymi przez różne szyickie organizacje, z których część ma kontakty z Iranem i spore wpływy w koalicji rządowej w Bagdadzie. W rozmowie Blinkena z premierem Muhammadem Sziją as-Sudanim dominował więc apel o współpracę przy ochronie baz USA. Co ciekawe, po spotkaniu z Blinkenem as-Sudani udał się do Teheranu.

Zgodnie z doniesieniami mediów z USA Blinken miał przekonywać irackiego premiera, że Amerykanie sprzeciwiają się przesiedleniom Palestyńczyków poza Strefę Gazy. Takie komunikaty z Białego Domu mieli usłyszeć też Egipcjanie oraz Jordańczycy. Próba pozostawienia ludności w Strefie Gazy oznaczałaby jednak konieczność utworzenia tam nowej administracji. Zapewne bez Hamasu, do którego wyeliminowania dążą Izraelczycy. Za to ze zdewastowaną infrastrukturą oraz zradykalizowanym i straumatyzowanym społeczeństwem. Mimo zachęt Amerykanów żadne państwo z regionu nie wyraża na ten moment zainteresowania podjęciem się pomocy w administrowaniu takim terytorium.

Misja Blinkena na Bliskim Wschodzie jest więc wyjątkowo trudna. Tym bardziej że stolice w regionie widzą brak sukcesu administracji Joego Bidena w próbach złagodzenia Binjamina Netanjahu i izraelskiej ofensywy, powietrznej i lądowej. O bezradności w Białym Domu pisze już wprost prasa z USA. Choć „Bibiemu” są wysyłane komunikaty, że operacja wojskowa Izraelczyków jest zbyt ostra, zabijanych jest zbyt wielu cywilów i nie ma jasnej strategii zwycięstwa, to amerykańscy urzędnicy uważają, że nie mają większego wpływu na jego decyzje. Premier Izraela odrzucił niemal wszystko to, co zalecał Waszyngton po 7 października, począwszy od proporcjonalnej reakcji i ograniczenia się do nalotów, przez próbę minimalizacji ofiar cywilnych, po zaprowadzenie humanitarnej przerwy.

Mimo otwartego ignorowania USA Netanjahu nie spotkał się do tej pory z żadnymi konsekwencjami. Te mogą się jednak pojawić. Z Waszyngtonu płyną już ostrzegawcze sygnały. Bardzo blisko współpracujący z administracją demokratyczny senator Chris Murphy wydał oświadczenie, w którym stwierdza, że liczba zabijanych cywilów jest „nie do przyjęcia”, i domaga się od Izraela zmiany strategii.

Z konsekwencjami politycznymi musi się mierzyć za to Biden, który już na początku przyszłego roku rozpocznie walkę o prezydencką nominację w prawyborach. Prowadzona przez Izrael wojna przeszkadza mu w drodze do reelekcji, trudno już zliczyć liczbę lewicowych i skrajnie lewicowych organizacji, które oskarżają Bidena o przesadne sprzyjanie Izraelowi i wzywają do niegłosowania na niego. Powoli problemy widać w sondażach, badanie skutecznego w ostatnich latach ośrodka Siena wskazuje, że w pięciu z sześciu uznawanych za kluczowe stanach Donald Trump wygrałby z Bidenem. ©℗