Katar odgrywa dziś podwójną rolę. Wspiera Hamas i pomaga Zachodowi w wysiłkach na rzecz uwolnienia izraelskich zakładników. Podobną taktykę stosował po przejęciu władzy w Afganistanie przez talibów.

Prowadzone przez Katar negocjacje między Izraelem a Hamasem nie zostały przerwane w miniony weekend. Mimo że Izrael wzmocnił w piątek ostrzały Strefy Gazy i wysłał na jej terytorium kontyngent wojskowy. Choć decyzja ta sugeruje początek inwazji lądowej, rząd Binjamina Netanjahu utrzymuje, że to wyłącznie element przygotowań do właściwej operacji.

Działaniom tym sprzeciwiają się już nie tylko solidaryzujące się z Palestyną państwa arabskie. Niepewność rośnie także wśród Izraelczyków, którzy obawiają się, że zaostrzenie walk doprowadzi do śmierci żydowskich zakładników.

W Gazie przetrzymywanych jest obecnie ponad 200 osób. Dotychczas przywódcy Kataru pomogli w uwolnieniu z niewoli czterech kobiet. W ubiegłym tygodniu obiecywali, że wkrótce ich liczba znacznie wzrośnie.

Władze bogatego emiratu są kluczowym graczem dyplomatycznym w nowej odsłonie wojny między Izraelem a Hamasem, mimo że Ad-Dauha neutralna nie jest i otwarcie sympatyzuje z Palestyńczykami. Po ataku bojowników na terytorium państwa żydowskiego tamtejsze ministerstwo spraw zagranicznych stwierdziło, że to Izrael ponosi „wyłączną odpowiedzialność za trwającą eskalację ze względu na ciągłe naruszenia praw narodu palestyńskiego”.

Katar wspiera zresztą bezpośrednio również Hamas. W 2012 r. w Ad-Dausze otwarte zostało biuro polityczne bojówki. Katarczycy twierdzą, że decyzja ta została podjęta w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi i z błogosławieństwem ówczesnego prezydenta Baracka Obamy. „Obecność biura Hamasu nie powinna być mylona z poparciem. Ustanawia jedynie ważny kanał komunikacji pośredniej” – tłumaczył się w opinii dla „The Wall Street Journal” ambasador emiratu w Stanach Zjednoczonych Meshal bin Hamad Al Thani. Hamas zawdzięcza Katarowi nie tylko schronienie dla swoich przywódców, lecz także wielomilionowe przelewy, które wspierają funkcjonowanie biednej enklawy. – Katar finansuje i ukrywa przywódców Hamasu, mógłby więc wpłynąć na natychmiastowe i bezwarunkowe uwolnienie zakładników przetrzymywanych przez terrorystów. Wy, członkowie społeczności międzynarodowej, powinniście zażądać od Kataru, by to zrobił – przekonywał w przemowie na forum ONZ izraelski minister spraw zagranicznych Eli Kohen.

Ad-Dauha uznawana jest jednak za wiarygodnego pośrednika. Nawet w oczach przedstawicieli państwa żydowskiego. „Cieszę się, że Katar staje się istotną stroną i interesariuszem w ułatwianiu rozwiązań humanitarnych. Jego wysiłki dyplomatyczne są w tym momencie niezbędne” – napisał na portalu X doradca premiera Izraela ds. bezpieczeństwa narodowego Cachi Hanegbi.

Wpływ na postrzeganie wysiłków dyplomatycznych emiratu mogą mieć jego dobre relacje z Amerykanami. Na terytorium kraju znajduje się jedna z największych baz wojskowych USA w regionie. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy Katarczycy podejmują się mediacji. Po przejęciu władzy w Afganistanie przez talibów w sierpniu 2021 r. rola Kataru w koordynowaniu bezpiecznego opuszczenia kraju przez dziesiątki tysięcy osób, w tym obywateli USA, okazała się dla Waszyngtonu nieoceniona. – Żaden kraj nie zrobił więcej niż Katar – mówił wówczas sekretarz stanu USA Antony Blinken. Dla niemal połowy spośród 120 tys. transportowanych przez USA osób to właśnie lotnisko Al-Udeid w Ad-Dausze było miejscem tranzytu. W przypadku Afganistanu Katar również pełnił podwójną rolę. W 2013 r. talibowie, podobnie jak Hamas, otworzyli tam swoje stałe biuro polityczne. To właśnie w katarskiej stolicy talibscy przywódcy odbywali spotkania z politykami z całego świata i pracowali nad planem przejęcia kontroli nad Afganistanem.

Waszyngtonowi podwójna rola sojusznika nie przeszkadza. Za pomoc w kwestii Afganistanu w marcu 2022 r. prezydent USA Joe Biden mianował Katar „głównym sojusznikiem spoza NATO”.

Na tym zasługi Ad-Dauhy dla Waszyngtonu się nie kończą. Ta we wrześniu ułatwiła również uwolnienie pięciu obywateli Stanów Zjednoczonych więzionych przez lata w Iranie. W ramach uzgodnień USA zgodziły się na uwolnienie z amerykańskich więzień pięciu Irańczyków oraz transfer 6 mld dol. zamrożonych na kontach w Korei Południowej w ramach sankcji na Iran.

Ambicje Kataru wykraczają jednak poza region Bliskiego Wschodu. Jego władze coraz śmielej angażują się także w sprawy dotyczące Ukrainy. W połowie października wynegocjowały uwolnienie czworga ukraińskich dzieci, które zostały porwane z kraju przez Rosjan. ©℗

Spadki nie będą trwać wiecznie

Decyzja Izraela o wysłaniu sił lądowych do Strefy Gazy zwiększa ryzyko wybuchu konfliktu o zasięgu regionalnym. W niedzielę amerykański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan ocenił, że jest ono „podwyższone”. Izrael (ani tym bardziej Palestyna) nie jest istotnym graczem na rynku energetycznym, ale wojna toczy się w bezpośrednim sąsiedztwie bogatej w złoża Zatoki Perskiej. Na razie zaostrzająca się sytuacja nie wpłynęła jednak znacząco na ceny surowca. Te w ostatnich dniach odnotowują tendencję spadkową. Cena gatunku Brent spadła w poniedziałkowe popołudnie o 1,6 proc. do 89,03 dol. za baryłkę (w połowie października oscylowała wokół 92 dol.).

Bank Światowy ostrzegał jednak wczoraj, że poważna eskalacja wojny między Izraelem a Hamasem, która przerodziłaby się w szerszy konflikt na Bliskim Wschodzie, mogłaby spowodować wzrost cen ropy nawet o 75 proc. – Konflikt ten pojawia się po największym wstrząsie na rynkach od lat 70. – powiedział Indermit Gill, główny ekonomista Banku Światowego. I podkreślił, że gdyby doszło do eskalacji, „światowa gospodarka po raz pierwszy od dziesięcioleci stanęłaby w obliczu podwójnego szoku energetycznego – wojny w Ukrainie i wojny na Bliskim Wschodzie”.

BŚ przewiduje, że globalne ceny ropy naftowej w tym kwartale wyniosą średnio 90 dol. za baryłkę. Bank przewidywał ich spadek w przyszłym roku, ale zakłócenia w dostawach ropy mogą drastycznie zmienić te prognozy.

Najgorsza z nich powiązana jest z arabskim embargiem na ropę z 1973 r., które miało miejsce podczas wojny arabsko-izraelskiej. Zakłócenie o takim nasileniu mogłoby usunąć z rynku nawet 8 mln baryłek ropy dziennie i spowodować wzrost cen do 157 dol. za baryłkę. Bardziej umiarkowanym scenariuszem byłby konflikt podobny do wojny domowej w Libii z 2011 r., w wyniku którego z globalnych rynków zniknęłyby 2 mln baryłek ropy dziennie, a ceny wzrosłyby nawet o 13 proc. do 102 dol. Wiosną tego roku spadły do ok. 70 dol. Od tego czasu stale jednak rosły. ©℗

Karolina Wójcicka