Władze w Jerozolimie szykują się na wielką operację lądową w Gazie. Może to spowodować załamanie regionalnej architektury bezpieczeństwa i rozlanie się konfliktu.

W ramach odwetu za atak Hamasu oraz powiązanych z nim organizacji wzmożono naloty na Strefę Gazy. Mogło w nich już zginąć nawet kilkuset Palestyńczyków. Minister energii Jisra’el Kac poinformował, że rozkazał natychmiastowe odcięcie dopływu wody z Izraela do Strefy Gazy. A jeszcze w niedzielę odcięto prąd i paliwo. Walczymy ze zwierzętami ludzkimi – stwierdził ostro minister obrony Izraela Jo’aw Gallant. To wszystko jest dopiero preludium, bo izraelskie wojsko gromadzi siły, w tym wojska pancerne, wokół Strefy Gazy. Prawdopodobnie już niedługo czeka nas rozpoczęcie operacji lądowej, oznaczającej krwawy i długi konflikt na gęsto zabudowanym terenie. Na to wydaje się szykować Izrael, gdzie trwają dyskusje na temat utworzenia pięcioosobowego gabinetu wojennego.

Taki obrót sytuacji byłby katastrofą dla arabskich sąsiadów Izraela obawiających się, że przyniesie to trwałą i poważną destabilizację regionu. Najbardziej zaangażowane w pośredniczenie między Palestyńczykami a Izraelczykami są kraje, które podpisały w przeszłości porozumienia pokojowe z państwem żydowskim, czyli Egipt oraz Jordania. Zarówno egipski prezydent Abd al-Fattah as-Sisi, jak i jordański król Abd Allah II ibn Husajn wzywali obie strony do deeskalacji. O to samo apeluje prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, ale równocześnie wyraża opinie, że nie ma co dalej zwlekać z utworzeniem niepodległego państwa palestyńskiego w granicach z 1967 r. i ze stolicą we Wschodniej Jerozolimie. Turcy utrzymują dobre relacje z Katarem (mają tu swoją bazę wojskową z prawdopodobnie kilkuset wojskowymi), w emiracie przebywa wierchuszka Hamasu, wraz z liderem Ismai’lem Hanijją.

Z informacji zdobytych przez „The Wall Street Journal” wynika, że to irańscy urzędnicy do spraw bezpieczeństwa pomogli zaplanować sobotni atak na południu Izraela. Zielone światło przywódcom palestyńskiej organizacji terrorystycznej Teheran miał dać w ubiegły poniedziałek na spotkaniu w Bejrucie. Iran od dawna wspiera Hamas, ale jako grupa sunnicka organizacja była outsiderem wśród szyickich sojuszników ajatollahów (np. libańskiego Hezbollahu). Współpraca między stronami przyspieszyła na przestrzeni ostatnich miesięcy. – Nie widzieliśmy jeszcze dowodów na to, że Iran kierował lub stał za tym konkretnym atakiem, ale z pewnością istnieje między nimi długa relacja – mówił w niedzielę na antenie CNN sekretarz stanu USA Antony Blinken. Doniesień WSJ nie potwierdziło izraelskie wojsko. Według oficjalnych komunikatów armii Izraelczycy nie mają dowodów na to, by Iran w jakikolwiek sposób stał za operacją.

Ekspert think tanku Carnegie Endowment for International Peace w Bejrucie, Michael Young, zauważa, że powodów, dla których Iran mógł zdecydować się na takie działanie akurat teraz, było kilka. – Nie chodzi wyłącznie o storpedowanie planów porozumienia Arabii Saudyjskiej z Izraelem. Podstawowym celem Teheranu jest chęć przejęcia całkowitej kontroli nad palestyńskim ruchem narodowo-wyzwoleńczym – mówi w rozmowie z DGP. I podkreśla, że nie wpłynie to na relacje Teheranu i Rijadu, które wiosną tego roku zgodziły się – za pośrednictwem Chin – złagodzić wieloletni spór, który zdominował politykę bliskowschodnią. – Saudyjczycy w takich sytuacjach przyjmują podejście pragmatyczne. Wyznają zasadę „nie mamy przyjaciół ani wrogów”. A teraz chcą przede wszystkim rozwiązać kwestię Jemenu, do której potrzebują Iranu – mówi.

Pojawia się jednak pytanie, jak Teheran i jego regionalni sojusznicy zareagują na rozwój sytuacji w Strefie Gazy. Zarówno Iran, jak i Izrael wolałyby uniknąć wojny o zasięgu regionalnym. – Jednocześnie wszyscy znaleźli się w sytuacji, w której muszą reagować na to, co robi druga strona. Innymi słowy, jeśli Izraelczycy wejdą do Gazy i zaczną niszczyć Hamas, to Iran poprosi Hezbollah o interwencję. A wtedy wszystkie opcje, w tym wkroczenie Irakijczyków czy nawet Jemeńczyków do wojny, będą otwarte – przekonuje Young.

Obawy przed szerszą wojną mają też Biały Dom i Pentagon, który zadecydował o wysłaniu w region wschodniej części Morza Śródziemnego grupy uderzeniowej z lotniskowcem USS Gerald Ford. Poza tym sprzętowa pomoc z USA do Izraela ma „być już w drodze”, jak zapewniał prezydent Joe Biden. Ma to być dopiero początek, w kolejnych dniach do bliskowschodniego sojusznika Stanów Zjednoczonych mają trafić kolejne transze militarnego wsparcia. Na czele listy życzeń Izraelczyków mają być m.in. pociski do myśliwców oraz systemu obrony powietrznej Żelazna Kopuła. Pierwsze pakiety z USA nie wymagają zgody Kongresu, ale jeśli administracja Bidena będzie chciała utrzymać dłużej zwiększony poziom wsparcia, to będzie musiała zwrócić się o fundusze do parlamentu. A w Izbie Reprezentantów wciąż panuje chaos po pierwszym w historii odwołaniu ze stanowiska dotychczasowego przewodniczącego Kevina McCarthy’ego.

Do godzin porannych w poniedziałek na Lotnisku Chopina w Warszawie wylądowały trzy wojskowe samoloty z ewakuowanymi z Izraela Polakami, dwa Lockheed Martin C-130 Hercules oraz jeden Boeing 737-800. Operacja prowadzona była w trudnych warunkach, maszyny podchodziły w niedzielę do lądowania na lotnisku Ben Guriona pod Tel Awiwem, gdy trwał rakietowy ostrzał Izraela przez Hamas. Do tej pory z państwa żydowskiego udało się ewakuować kilkuset naszych rodaków, zgodnie z listą MSZ na przyjazd do ojczyzny oczekuje ok. 2 tys. Polaków. ©℗

Pod znakiem zapytania stanęło bezpieczeństwo regionu