Azerbejdżan żąda pełnej demilitaryzacji Górskiego Karabachu i rozwiązania władz tego ormiańskiego parapaństwa.

Azerbejdżan wznowił wczoraj wojnę z Ormianami, której poprzednia odsłona zakończyła się w 2020 r. odbiciem przez Baku większości straconych w latach 90. terytoriów. Armenia obawia się, że przy bierności rosyjskich sił pokojowych konflikt może zakończyć się likwidacją nieuznawanego Górskiego Karabachu, zwanego też Arcachem, oraz wypędzeniem 120 tys. mieszkających tam Ormian.

Baku poinformowało wczoraj o „kontynuacji lokalnych działań antyterrorystycznych w regionie karabaskim Azerbejdżanu”. „W ramach działań z wykorzystaniem broni precyzyjnej niszczone są wyłącznie legalne cele i infrastruktura wojskowa” – podało ministerstwo obrony, zapewniając, że ludność cywilna nie musi się obawiać. Z komunikatu można jednak wywnioskować, że Ormianie będą nakłaniani do opuszczenia enklawy „drogą laçıńską”, czyli w stronę Armenii.

Resort uprzedził też zarzuty ostrzeliwania celów cywilnych, pisząc, że „siły zbrojne Armenii rozmieściły środki prowadzenia ognia w pobliżu osiedli mieszkaniowych”. Sztab Arcachu oskarżył Azerów o ataki na cele cywilne przy użyciu artylerii i dronów. Te ostatnie, sprowadzone z Turcji, okazały się główną przewagą armii Azerbejdżanu podczas wojny w 2020 r. „Wzywamy do pozostania w schronach” – napisały władze parapaństwa. Premier wspierającej Górski Karabach Armenii Nikol Paszinjan zwołał Radę Bezpieczeństwa. Marija Zacharowa, rzeczniczka MSZ Rosji, wyraziła „głębokie zaniepokojenie”. Kreml miał być gwarantem utrzymania rozejmu.

Na razie nie wiadomo, czy Azerbejdżan spróbuje odbić cały Górski Karabach, czy też wykorzysta aktywizację zbrojną jako kolejny argument w targach z Armenią o przyszły status spornego regionu. Paszinjan już wcześniej, ku oburzeniu nacjonalistów i wpływowego klanu karabaskiego, zadeklarował, że uznaje zwierzchnictwo Azerbejdżanu nad całością jego terytorium, a zatem także nad Górskim Karabachem. Erywań żądał jednak, by Baku w traktacie pokojowym zapewniło tamtejszym Ormianom autonomię i zagwarantowało im nieingerencję w ich wewnętrzne sprawy. Prezydent Azerbejdżanu İlham Aliyev odpowiadał, że Ormianie nie mają się czego bać, jeśli przyjmą obywatelstwo i ukorzą się przed Azerami. Ormianie, kultywujący pamięć o rzezi przeprowadzonej przez ponad wiekiem przez Turków, widzą w tych zapewnieniach zapowiedź wygnania lub eksterminacji. Dla nich Azerbejdżan to przedłużenie Turcji na Kaukazie Płd. Armenia formalnie znajduje się w sojuszu wojskowym z Rosją, ale Moskwie nie podoba się, że Paszinjan doszedł do władzy w wyniku pokojowej rewolucji, a w dodatku na ograniczoną skalę zaczyna się konsultować z Amerykanami. Dlatego na pomoc Rosji mało kto liczy.

Azerowie dotychczas próbowali wymusić ustępstwa poprzez blokadę enklawy. W grudniu 2022 r. jedyną drogę łączącą Arcach z Armenią zablokowali „ekologiczni aktywiści”, choć samowolną działalność organizacji pozarządowych w autorytarnym Azerbejdżanie trudno sobie wyobrazić. Początkowo blokujący pozwalali na przejazd karetek pogotowia i konwojów Czerwonego Krzyża, ale stopniowo zakazali i tego. Jak twierdzili, Ormianie przewozili przez korytarz laçıński broń i zaopatrzenie dla sił Arcachu. W zamian Baku zaoferowało pomoc humanitarną, która miała dojechać od strony Azerbejdżanu, ale na to nie zgodzili się separatyści, postrzegając ofertę w kategoriach konia trojańskiego. Kompromisowe rozwiązanie – jednoczesne otwarcie obu dróg – ugrzęzło w biurokratycznych procedurach. Tymczasem nie dalej jak w poniedziałek władze Górskiego Karabachu ogłosiły, że odnotowano pierwszy przypadek śmierci głodowej wywołanej blokadą. Umrzeć miał 40-letni mieszkaniec stołecznego Stepanakertu K. Howhannisjan (rzecznik praw człowieka podał tylko inicjał jego imienia). ©℗