-Zeitenwende będzie wykorzystywane do modernizowania Niemiec w różnych dziedzinach. Nie tylko w energetyce czy dyplomacji - mówi Dr Anna Kwiatkowska, kierowniczka Zespołu Niemiec i Europy Północnej w Ośrodku Studiów Wschodnich.

ikona lupy />
Dr Anna Kwiatkowska, kierowniczka Zespołu Niemiec i Europy Północnej w Ośrodku Studiów Wschodnich / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Ponad półtora roku temu, tuż po napaści Rosji na Ukrainę, kanclerz Olaf Scholz wygłosił na specjalnym posiedzeniu Bundestagu słynne już przemówienie, w którym zapowiedział czas głębokich zmian w niemieckiej polityce. Ośrodek Studiów Wschodnich właśnie opublikował raport „W poszukiwaniu straconego czasu. Niemcy w erze Zeitenwende”. Gdzie przez ostatnie kilkanaście miesięcy naszym sąsiadom udało się wprowadzić zmiany?

Scholz skupił się wówczas głównie, choć nie tylko, na dwóch obszarach: energetyce i bezpieczeństwie. Zmiany udały się w tym pierwszym. Uniezależnienie się od rosyjskich węglowodorów: gazu, ropy i węgla, w dużym stopniu się Niemcom powiodło.

Mimo czarnych prognoz i obaw, że na ulicach będą stały koksowniki, by ludzie, którzy mają zimno w domach, mogli się dogrzewać, nic takiego nie miało miejsca.

Rosyjski gaz został zastąpiony przez innych dostawców oraz zainwestowano w gazoporty, zarówno pływające, jak i te na lądzie. Niemcy postawili na dywersyfikację i import LNG. Dodatkowo zaczęto też oszczędzać ten surowiec, redukować jego zużycie w przemyśle i, co było pewnym przełomem w niemieckim myśleniu, bardzo mocno w ten sektor weszło państwo. Znacjonalizowano dwóch największych importerów; zagrożonego bankructwem Unipera – za zgodą jego właścicieli – ale też rosyjski Gazprom Germania, który był m.in. właścicielem największego magazynu gazu w RFN. Choć trzeba podkreślić, że cena spokoju była bardzo wysoka.

Co to znaczy?

Tylko na pływające terminale LNG Niemcy wydadzą w najbliższych latach 11 mld euro. Interwencyjny skup gazu to było prawie 9 mld. Wszystkie parasole i pakiety osłonowe dla gospodarstw domowych i firm to była kolosalna kwota ok. 300 mld euro. No i do tego trzeba dodać wydatki państwa na nacjonalizację czy dokapitalizowanie spółek obecnych na rynku energetycznym.

W energetyce te zmiany się udały. Gdzie ich nie widać?

Niemcom zupełnie nie udało się rozliczenie wcześniejszej polityki, która polegała na energetycznym i przez to też politycznym uzależnianiu od Rosji. Nie widać też zasadniczej zmiany stosunku do państw Europy Środkowej i Wschodniej – sojuszników Niemiec w UE i NATO. Choć przyznali, że w ocenie polityki Moskwy to państwa naszego regionu miały rację, to jednak nie wyciągnęli z tego daleko idących wniosków, które przekładałyby się na jakieś zacieśnienie współpracy we współkształtowaniu polityki, np. w ramach UE.

W uniezależnianiu energetycznym zmiany zatem postępują, w rozliczaniu i podejściu strategicznym nie, a gdzieś pomiędzy oceniam obszar bezpieczeństwa. Tutaj trzeba docenić Niemców za przyznanie, że bezpieczeństwo w Europie musi być budowane bez Rosji, a nawet w opozycji do Rosji. Takie podejście było jeszcze dwa–trzy lata temu zupełnie niewyobrażalne. To kolosalna zmiana, tak jak to, że Niemcy chcą aktywnie wzmacniać wschodnią flankę Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Ale jednak 2 proc. PKB na obronność postulowane przez NATO wciąż jest celem dla Niemców odległym. Podobnie jak wydanie obiecanych w przemówieniu 100 mld euro na zbrojenie czy wysłanie brygady na Litwę.

Tak, w obszarze bezpieczeństwa zaszły zmiany na płaszczyznach politycznej i mentalnej, ale dotychczas to się w małym stopniu przełożyło na konkrety. Zresztą te zmiany mentalne też zachodzą w ograniczonym stopniu, bo np. nikt za Odrą nie chce wypowiedzieć formalnie aktu stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r. To efekt założenia, że raczej w dalszej niż bliższej przyszłości, ale jakoś trzeba będzie się z Rosją dogadywać np. w sprawach bezpieczeństwa europejskiego. To znaczna różnica w podejściu Berlina i Warszawy.

Obecnie Niemcy chcą się bardziej angażować np. we wspólne ćwiczenia na wschodniej flance czy działania wzmacniające natowską obronę zbiorową, ale jeśli chodzi o finasowanie, o to zapowiadane w lutym 2022 r. nawet na ponad 2 proc. na obronność, o brak którego sojusznicy mieli pretensje, to nie ruszyło to z kopyta. I nie tylko dlatego, że sceptycznie na to patrzyła część polityków SPD i wielu wyborców, szczególnie we wschodnich landach, czy z powodu błędów personalnych, jak choćby ministrowanie słynnej Christiny Lambrecht. Wypełnienie zobowiązań ma być rozłożone na lata i będzie możliwe tylko dzięki tym 100 mld, które miały iść na coś innego. A co będzie, jak się ten fundusz skończy? Moim zdaniem chęć do ponoszenia tych wydatków będzie słabnąć.

Jakie wnioski ze swojej błędnej strategii wobec Rosji Niemcy wyciągają wobec swojego najważniejszego partnera handlowego – Chin?

Na pewno zauważono, że te sytuacje są niebezpiecznie podobne, i uznano, że uzależnienie od Chin jest nawet większe, niż było od Rosji. W tym drugim przypadku chodziło o zależność energetyczną, w tym pierwszym jest ona gospodarcza. Obroty handlowe z Chinami to ponad 300 mld euro rocznie, a niemieckie firmy zainwestowały tam ponad 100 mld euro. Gdyby stosunki na linii Berlin–Pekin się załamały, co może być wywołane przez czynniki zewnętrzne, jak np. wojna o Tajwan, to wówczas sytuacja Niemiec byłaby dramatyczna. Dlatego nasi sąsiedzi uznali, że coś z tym muszą zrobić. W strategii Niemiec pojawia się pojęcie derisking, czyli nie zrywamy więzi z Chińczykami (decoupling), bo się dobrze z nimi robi biznesy, ale handlujemy także z innymi w Azji i także u nich inwestujemy. Obniżamy własne ryzyko, współpracując też z Indiami czy Wietnamem. Albo Koreą i Japonią. Chronimy też własną infrastrukturę krytyczną przed przejmowaniem jej przez Chiny, które często grają bardzo ostro, m.in. szpiegując lub próbując wpływać na niemiecką opinię publiczną.

Co nam, a raczej Niemcom zostanie z tych deklarowanych zmian za kilka lat?

Obecny rząd pod wodzą SPD został utworzony z misją reformowania Niemiec, pod hasłem, że ruszą status quo samozadowolenia czy marazmu stworzonego przez 16 lat rządów kanclerz Angeli Merkel. Nazwali się „koalicją postępu” i przejęli władzę z zamiarem mocnych reform i inwestycji w niemiecką infrastrukturę, digitalizację czy transformację energetyczną. Ale tuż po zaprzysiężeniu wybuchła wojna w Ukrainie. W naszym raporcie postawiliśmy tezę, że Zeitenwende będzie ewoluować w wielką opowieść o reformie niemieckiego państwa. Takiej nadreformie albo reformie wszystkich reform. Nową erę i zwrot politycy będą chcieli przeprowadzić we wszystkich możliwych obszarach. To pozwoli z jednej strony schować te obszary poruszone w przemówieniu Scholza, gdzie zmian się nie udało wprowadzić, ale z drugiej – wykorzystywać narrację, że jest czas wojenny, kryzys i trzeba go wykorzystać do reform, by Niemcy odzyskały siłę ekonomiczną i polityczną. Już teraz widać, że różni politycy używają terminu „Zeitenwende” w takich obszarach jak rolnictwo czy transport, które z agresją Rosji na Ukrainę nie mają nic wspólnego. To pojęcie będzie wykorzystywane do modernizowania Niemiec w różnych dziedzinach. ©℗

Rozmawiał Maciej Miłosz