-Zeitenwende będzie wykorzystywane do modernizowania Niemiec w różnych dziedzinach. Nie tylko w energetyce czy dyplomacji - mówi Dr Anna Kwiatkowska, kierowniczka Zespołu Niemiec i Europy Północnej w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Scholz skupił się wówczas głównie, choć nie tylko, na dwóch obszarach: energetyce i bezpieczeństwie. Zmiany udały się w tym pierwszym. Uniezależnienie się od rosyjskich węglowodorów: gazu, ropy i węgla, w dużym stopniu się Niemcom powiodło.
Mimo czarnych prognoz i obaw, że na ulicach będą stały koksowniki, by ludzie, którzy mają zimno w domach, mogli się dogrzewać, nic takiego nie miało miejsca.
Rosyjski gaz został zastąpiony przez innych dostawców oraz zainwestowano w gazoporty, zarówno pływające, jak i te na lądzie. Niemcy postawili na dywersyfikację i import LNG. Dodatkowo zaczęto też oszczędzać ten surowiec, redukować jego zużycie w przemyśle i, co było pewnym przełomem w niemieckim myśleniu, bardzo mocno w ten sektor weszło państwo. Znacjonalizowano dwóch największych importerów; zagrożonego bankructwem Unipera – za zgodą jego właścicieli – ale też rosyjski Gazprom Germania, który był m.in. właścicielem największego magazynu gazu w RFN. Choć trzeba podkreślić, że cena spokoju była bardzo wysoka.
Tylko na pływające terminale LNG Niemcy wydadzą w najbliższych latach 11 mld euro. Interwencyjny skup gazu to było prawie 9 mld. Wszystkie parasole i pakiety osłonowe dla gospodarstw domowych i firm to była kolosalna kwota ok. 300 mld euro. No i do tego trzeba dodać wydatki państwa na nacjonalizację czy dokapitalizowanie spółek obecnych na rynku energetycznym.
Niemcom zupełnie nie udało się rozliczenie wcześniejszej polityki, która polegała na energetycznym i przez to też politycznym uzależnianiu od Rosji. Nie widać też zasadniczej zmiany stosunku do państw Europy Środkowej i Wschodniej – sojuszników Niemiec w UE i NATO. Choć przyznali, że w ocenie polityki Moskwy to państwa naszego regionu miały rację, to jednak nie wyciągnęli z tego daleko idących wniosków, które przekładałyby się na jakieś zacieśnienie współpracy we współkształtowaniu polityki, np. w ramach UE.
W uniezależnianiu energetycznym zmiany zatem postępują, w rozliczaniu i podejściu strategicznym nie, a gdzieś pomiędzy oceniam obszar bezpieczeństwa. Tutaj trzeba docenić Niemców za przyznanie, że bezpieczeństwo w Europie musi być budowane bez Rosji, a nawet w opozycji do Rosji. Takie podejście było jeszcze dwa–trzy lata temu zupełnie niewyobrażalne. To kolosalna zmiana, tak jak to, że Niemcy chcą aktywnie wzmacniać wschodnią flankę Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Tak, w obszarze bezpieczeństwa zaszły zmiany na płaszczyznach politycznej i mentalnej, ale dotychczas to się w małym stopniu przełożyło na konkrety. Zresztą te zmiany mentalne też zachodzą w ograniczonym stopniu, bo np. nikt za Odrą nie chce wypowiedzieć formalnie aktu stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r. To efekt założenia, że raczej w dalszej niż bliższej przyszłości, ale jakoś trzeba będzie się z Rosją dogadywać np. w sprawach bezpieczeństwa europejskiego. To znaczna różnica w podejściu Berlina i Warszawy.
Obecnie Niemcy chcą się bardziej angażować np. we wspólne ćwiczenia na wschodniej flance czy działania wzmacniające natowską obronę zbiorową, ale jeśli chodzi o finasowanie, o to zapowiadane w lutym 2022 r. nawet na ponad 2 proc. na obronność, o brak którego sojusznicy mieli pretensje, to nie ruszyło to z kopyta. I nie tylko dlatego, że sceptycznie na to patrzyła część polityków SPD i wielu wyborców, szczególnie we wschodnich landach, czy z powodu błędów personalnych, jak choćby ministrowanie słynnej Christiny Lambrecht. Wypełnienie zobowiązań ma być rozłożone na lata i będzie możliwe tylko dzięki tym 100 mld, które miały iść na coś innego. A co będzie, jak się ten fundusz skończy? Moim zdaniem chęć do ponoszenia tych wydatków będzie słabnąć.
Na pewno zauważono, że te sytuacje są niebezpiecznie podobne, i uznano, że uzależnienie od Chin jest nawet większe, niż było od Rosji. W tym drugim przypadku chodziło o zależność energetyczną, w tym pierwszym jest ona gospodarcza. Obroty handlowe z Chinami to ponad 300 mld euro rocznie, a niemieckie firmy zainwestowały tam ponad 100 mld euro. Gdyby stosunki na linii Berlin–Pekin się załamały, co może być wywołane przez czynniki zewnętrzne, jak np. wojna o Tajwan, to wówczas sytuacja Niemiec byłaby dramatyczna. Dlatego nasi sąsiedzi uznali, że coś z tym muszą zrobić. W strategii Niemiec pojawia się pojęcie derisking, czyli nie zrywamy więzi z Chińczykami (decoupling), bo się dobrze z nimi robi biznesy, ale handlujemy także z innymi w Azji i także u nich inwestujemy. Obniżamy własne ryzyko, współpracując też z Indiami czy Wietnamem. Albo Koreą i Japonią. Chronimy też własną infrastrukturę krytyczną przed przejmowaniem jej przez Chiny, które często grają bardzo ostro, m.in. szpiegując lub próbując wpływać na niemiecką opinię publiczną.
Obecny rząd pod wodzą SPD został utworzony z misją reformowania Niemiec, pod hasłem, że ruszą status quo samozadowolenia czy marazmu stworzonego przez 16 lat rządów kanclerz Angeli Merkel. Nazwali się „koalicją postępu” i przejęli władzę z zamiarem mocnych reform i inwestycji w niemiecką infrastrukturę, digitalizację czy transformację energetyczną. Ale tuż po zaprzysiężeniu wybuchła wojna w Ukrainie. W naszym raporcie postawiliśmy tezę, że Zeitenwende będzie ewoluować w wielką opowieść o reformie niemieckiego państwa. Takiej nadreformie albo reformie wszystkich reform. Nową erę i zwrot politycy będą chcieli przeprowadzić we wszystkich możliwych obszarach. To pozwoli z jednej strony schować te obszary poruszone w przemówieniu Scholza, gdzie zmian się nie udało wprowadzić, ale z drugiej – wykorzystywać narrację, że jest czas wojenny, kryzys i trzeba go wykorzystać do reform, by Niemcy odzyskały siłę ekonomiczną i polityczną. Już teraz widać, że różni politycy używają terminu „Zeitenwende” w takich obszarach jak rolnictwo czy transport, które z agresją Rosji na Ukrainę nie mają nic wspólnego. To pojęcie będzie wykorzystywane do modernizowania Niemiec w różnych dziedzinach. ©℗