Arabia Saudyjska nic nie zyska, jeśli opowie się po którejś ze stron - uważa Sami Hamdi, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i dyrektor zarządzający w firmie doradczej International Interest.
Angażując się w tego typu dyplomację, Rijadowi nie zależy bynajmniej na dalszych losach wojny. Organizacja rozmów to dla tamtejszych władz kwestia czysto saudyjska. Chodzi o to, by pokazać, że książę Muhammad ibn Salman – de facto przywódca królestwa – nie jest już pariasem. A światowe mocarstwa zjeżdżają się do jego kraju, by podjąć próbę rozwiązania kluczowych problemów. Dzięki temu ibn Salman porusza się dziś wśród największych graczy. I mówi: kiedyś mnie odrzucaliście. Nie chcieliście ze mną rozmawiać. A teraz nie jesteście w stanie zakończyć wojny bez naszego udziału. Jesteście na nas skazani, a my mamy dużą rolę do odegrania.
Nie wydaje mi się, by Saudyjczycy byli szczególnie zainteresowani poszczególnymi planami i pomysłami. Oni nie zastanawiają się, który sposób w największym stopniu przybliży nas do zakończenia wojny w Ukrainie. Arabia Saudyjska nie ma zdania na ten temat. Uważa bowiem, że niezależnie od tego, jak zakończą się walki, Rosja utrzyma pozycję globalnego mocarstwa.
Podobnie jak NATO. Najlepszym rozwiązaniem z perspektywy Arabii Saudyjskiej jest więc prowadzenie mediacji. Dzięki temu może utrzymać dobre stosunki zarówno z Rosją, jak i z NATO. Tym bardziej że Rijad nie ma preferencji odnośnie do tego, kto tę wojnę powinien wygrać. A jego działania uzależnione są wyłącznie od tego, co jest w stanie ugrać dla siebie i jaką pozycję dzięki konfliktowi w Europie zbuduje.
Obie strony uważają wzajemne stosunki za szczególnie ważne. Arabia Saudyjska postrzega Rosję jako dźwignię, dzięki której może wzmocnić swoje znaczenie w kontrze do USA. Z kolei Moskwa traktuje relacje z Rijadem podobnie jak te, które utrzymuje z Ankarą. Kremlowi zależy, by utrzymywać dobre stosunki zarówno z Turcją, jak i z Arabią Saudyjską, bo dzięki temu może pogrywać z Zachodem i wzmacniać podziały w gronie jego sojuszników. Chodzi o to, że zachowując dobre relacje z Ankarą i Rijadem, Moskwa sprawia, że te niekoniecznie godzić się będą na realizację wszystkich oczekiwań Stanów Zjednoczonych. W konsekwencji strategia państw Zachodu i ich bliskowschodnich sojuszników wobec Ukrainy nie jest jednolita. Dlatego uważam, że dla Rosjan Saudyjczycy mają fundamentalnie znaczenie. Nie ze względu na ropę czy gaz, tylko dlatego, że doskonale widzą, iż zaczynają wywoływać podziały w bloku zdominowanym przez Amerykanów. Widać zresztą, jak często Moskwa chodzi obecnie na ustępstwa w relacjach z Turcją czy Arabią Saudyjską. W normalnych warunkach wyglądałoby to inaczej.
Dla Arabii Saudyjskiej i innych państw regionu wojna w Ukrainie jest wyłącznie problemem Zachodu. Bliski Wschód postrzega ten konflikt jako osobistą waśń między Rosją a Stanami Zjednoczonymi i Europą. Wydarzenie, które ich w ogóle nie dotyczy. W języku arabskim mamy takie powiedzenie: „są wojny, w których nie ma dla nas nagród i nic nam nie zagraża”. Dlatego uważam, że dla Bliskiego Wschodu najlepszym rozwiązaniem jest nieantagonizowanie poszczególnych graczy i zaangażowanie się w mediację. Głównym celem jest wykorzystanie sytuacji do realizacji własnych interesów. Poza tym na Bliskim Wschodzie istnieje poczucie, że za każdym razem, gdy państwa regionu opowiadają się po stronie Amerykanów, nie otrzymują nic w zamian. Nie czeka na nie żadna nagroda. Waszyngton oczekuje, że państwa te po prostu staną ramię w ramię z USA. Dla zasady. Bliski Wschód uważa więc, że nawet jeśli poprze Ukrainę, to Amerykanie nie docenią wystarczająco takiego stanowiska. Nie widzą więc szczególnego sensu w dostosowywaniu się do Zachodu. Wierzą, że należy im się większa niezależność. Coś w rodzaju trzeciej drogi. ©℗