W tym roku dojdzie w USA do spotkania Joego Bidena z Binjaminem Netanjahu, ale Amerykanom nie podobają się jego reformy i polityka osiedleńcza na Zachodnim Brzegu.

To prezydent Izraela Jicchak Herzog, a nie premier Binjamin Netanjahu wygłosi w środę w amerykańskim Kongresie przemówienie z okazji 75. rocznicy powstania państwa żydowskiego. Choć głowa państwa odgrywa w Izraelu rolę głównie ceremonialną i jest postacią mniej kontrowersyjną niż obecny premier, to jego wizycie w Waszyngtonie i tak towarzyszy mała polityczna burza. Część parlamentarzystów z Partii Demokratycznej zapowiedziała bojkot wystąpienia. Kongresmenka Pramila Jayapal ze stanu Waszyngton nazwała nawet Izrael „państwem rasistowskim” (choć później nieco złagodziła swoją wypowiedź). O apartheid oskarżyła kraj Netanjahu natomiast Rashida Tlaib z Michigan, pierwsza amerykańska kongresmenka o pochodzeniu palestyńskim.

Takie głosy to jednak mniejszość na Kapitolu, amerykańskich parlamentarzystów bojkotujących Herzoga będzie finalnie zapewne tylko kilku. Czołowi politycy demokratów, w tym lider tej partii w Izbie Reprezentantów Hakeem Jeffries, szybko i mocno odcinali się od wypowiedzi przedstawicieli „progresywnego skrzydła”, zapewniając o swoim poparciu dla Izraela. A republikanie jeszcze w tym tygodniu w ramach odpowiedzi planują głosowanie na Kapitolu nad rezolucją stwierdzającą, że Izrael nie jest państwem rasistowskim ani nie panuje w nim apartheid.

Są spore szanse, że znajdą wystarczające poparcie.

Mimo takich symbolicznych gestów Waszyngton z niepokojem przygląda się rozwojowi sytuacji w państwie żydowskim. Administracja Joego Bidena nie ukrywa, że Ameryce nie podobają się ostatnie posunięcia rządu Netanjahu.

W szczególności chodzi tu o intensyfikację akcji osiedleńczej Żydów na terenach zamieszkanych do tej pory przez Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu. Oraz próbę reform sądownictwa, które w ocenie opozycji izraelskiej będą skutkować ograniczeniem władzy sądowniczej. W sprzeciwie wobec planów lidera Likudu w Izraelu utrzymują się masowe protesty, dołączają do nich także wojskowi. Sytuacja jest na tyle napięta, że prezydent Herzog ostrzegał – państwu grozi wojna domowa.

Frustracja „Bibim” sięgnęła w Waszyngtonie aż takiego poziomu, że nieoficjalnie od kilku miesięcy Biden wykluczał jakiekolwiek zaproszenie do Białego Domu Netanjahu. Dla premiera jest to cios, bo w przeszłości wizyty w stolicy USA służyły mu do zwiększania swojej pozycji wewnątrz kraju. Między innymi dlatego, aż do wyborczej porażki Donalda Trumpa, 73-latek utrzymywał z republikaninem serdeczne relacje.

Nieco przed przyjazdem Herzoga do Waszyngtonu poinformowano jednak, że w tym roku dojdzie do spotkania między Bidenem a Netanjahu w USA. Być może w Nowym Jorku na marginesie wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ; raczej wątpliwe, że w Białym Domu. To i tak dużo, bo Biden nazwał niedawno rząd Netanjahu „jednym z najbardziej radykalnych” w ostatnich dekadach. A w rozmowie telefonicznej z premierem Izraela z tego tygodnia miał go bezpośrednio wezwać do – jak to głosi komunikat Białego Domu – „przestrzegania demokratycznych wartości”. Dodatkowo wyraził zaniepokojenie obecną polityką osiedleńczą oraz przestrzegł przed podejmowaniem jednostronnych działań na Zachodnim Brzegu. To ton, który w relacjach z Izraelem rzadko był w ostatnich latach ze strony władz USA podnoszony publicznie.

Na ten moment, prócz symbolicznych gestów ze strony Kongresu oraz słów zaniepokojenia Bidena, Amerykanie nie podejmują żadnych poważniejszych kroków. Choć spekuluje się, że rozważane jest ograniczenie wsparcia dla Izraela przez Stany Zjednoczone w organizacjach międzynarodowych, m.in. przy głosowaniach w ONZ. A wpływowa liberalna żydowska organizacja lobbingowa z Waszyngtonu J Street wzywa Biały Dom nawet do pójścia o krok dalej. Czyli przedstawienia Netanjahu warunków utrzymania amerykańskiej pomocy wojskowej (sięgającej 4 mld dol. rocznie). Izraelczycy mogliby dalej otrzymywać sprzęt przy gwarancji, że nie będą go używać na Zachodnim Brzegu. Jakimkolwiek napięciom i potencjalnie ograniczającym współpracę decyzjom ma w tym tygodniu przeciwdziałać Herzog – postrzegany jako osoba nieuwikłana przesadnie w polityczne izraelskie spory, często występująca w roli rzecznika kraju. Jak w 2021 r., gdy amerykański producent lodów Ben & Jerry zadecydował o wstrzymaniu działalności na nielegalnych zgodnie z prawem międzynarodowym izraelskich osiedlach na Zachodnim Brzegu. Herzog uznał taką decyzję za „nowy rodzaj terroryzmu”. ©℗

Część parlamentarzystów USA zbojkotuje wystąpienie prezydenta Izraela