Lepsze zarobki powinny dawać potężniejszą satysfakcję z życia. Jednak sprawa jest bardziej skomplikowana.

W teorii odpowiedź na tytułowe pytanie wydaje się trywialnie prosta: wyższy dochód powinien gwarantować nam większą niezależność, pozwalać wieść życie w dostatku i zdrowiu. Po prostu nieść szczęście. Ale rzeczywistość – jak to zazwyczaj bywa – jest bardziej skomplikowana.

Zacznijmy od tego, czy da się zmierzyć coś tak ulotnego jak szczęście? Tak. Naukowcy zamiast toczyć długie spory o definicje, stworzyli ankiety pozwalające ocenić poziom satysfakcji z życia. Co ciekawe, okazały się one zaskakująco miarodajne. Samooceny badanych są stabilne w czasie i spójne z opiniami ich najbliższych, a także zbieżne z innymi miarami zadowolenia z życia, jak np. intensywność uśmiechu czy łatwość przywoływania pozytywnych wspomnień.

Przeniesienie ciężaru na badania empiryczne pozwoliło dokonać frapujących odkryć. Noblista Daniel Kahneman (Uniwersytet Princeton) oraz Angus Deaton (Uniwersytet Princeton) ujawnili ciekawą rozbieżność w tym, jak postrzegamy siebie samych: inaczej doświadczamy życia tu i teraz, a inaczej oceniamy je z dystansu. W pierwszym przypadku bierzemy je takim, jakie jest, w drugim jest przefiltrowane przez sumę naszych wyselekcjonowanych wspomnień, oczekiwań i aspiracji. Weźmy przykład wyjazdu wakacyjnego. Pierwsze „ja” przeżywa urlop dzień po dniu. Drugie będzie go wspominać, skupiając się na najbardziej intensywnych doznaniach oraz ostatnich chwilach wycieczki, ignorując długość jej trwania. Czyli ostatni dzień urlopu – deszczowy i nerwowy – będzie bez większego znaczenia dla pierwszego „ja”, zaś nieproporcjonalnie mocno wpłynie na ocenę całego wyjazdu przez nasze drugie „ja”.

Podobnie jest z pieniędzmi. Okazuje się, że wzrost zarobków powyżej pewnego poziomu (75 tys. dol. rocznie w USA) nie ma większego znaczenia dla naszej oceny doświadczeń tu i teraz. Natomiast dla całościowej satysfakcji z życia – wrażliwej na społeczne oczekiwania, prestiż i aspiracje – już tak: nasza ocena samych siebie rośnie wraz z pensją. Zatem pieniądze szczęście dają i nie dają jednocześnie.

Bliżej relacji pieniędzy ze szczęściem przyjrzał się Matthew A. Killingsworth (Uniwersytet Pensylwanii). Sięgnął po nieco inną metodologię i przebadał więcej osób. Co się okazało? Wzrost zarobków powyżej pewnego progu (80 tys. dol. rocznie) mniej wpływa na nasze tu i teraz niż na ogólną satysfakcję z życia. Przy czym do wspomnianego progu wzrost zarobków pozwala raczej ograniczyć negatywne doświadczenia, zaś powyżej niego – zwiększyć liczbę momentów pozytywnych. Dzieje się tak głównie dzięki zwiększeniu poczucia kontroli nad życiem i zmniejszeniu niepewności finansowej.

Tyle o szczęściu w skali mikro, a co z makro? Czy wzrost PKB przekłada się na szczęście obywateli? Odpowiedź brzmi: to zależy. Z jednej strony Ed Diener (Uniwersytet Wirginii), Shigehiro Oishi (Uniwersytet Wirginii), Louis Tay (Uniwersytet Purdue) przekonują, że wzrost dochodów gospodarstw domowych przekłada się na satysfakcję z życia. Do tego Kelsey J. O’Connor (IZA – Institute of Labor Economics) stwierdza, że kryzysy unieszczęśliwiają całe społeczeństwa. Z drugiej strony Richard A. Easterlin (Uniwersytet Pensylwanii) dowodzi, że w długim okresie nie ma związku między średnią satysfakcją z życia w społeczeństwie a wzrostem PKB per capita. Za przykłady podaje USA, gdzie średni poziom satysfakcji z życia pozostaje niezmieniony od 70 lat, choć realne PKB per capita w tym czasie wzrosło trzykrotnie. Podobnie jest w Chinach, gdzie średnia satysfakcja z życia jest taka sama jak w 1990 r., choć realny PKB per capita wzrósł pięciokrotnie. Bardziej niż PKB związek ze szczęściem miała wysokość bezrobocia czy system wsparcia materialnego od państwa.

A więc PKB szczęścia nie daje, pieniądze mogą, ale nie muszą. ©Ⓟ