Zrujnowane ukraińskie miasta są dla Zachodu mocnym argumentem na rzecz dostaw uzbrojenia - mówi w rozmowie z DGP Hanna Malar, wiceminister obrony Ukrainy.
To wrażliwy temat, wolałabym go nie komentować…
Im więcej okrutnych zbrodni popełnia Rosja na terenie Ukrainy, tym mocniejsza jest koalicja państw, które nam pomagają. Skoro Rosja może wystrzelić 100 rakiet dziennie, to jest to bardzo poważny argument na rzecz dostarczenia Ukrainie samolotów bojowych albo zestawów obrony przeciwlotniczej. Rosja walczy dziś z ludnością cywilną. Od ostrzałów rakietowych cierpi przede wszystkim ona. Zrujnowane, wypalone na popiół ukraińskie miasta są mocnym argumentem na rzecz dostaw uzbrojenia. Kiedy świat zachodni to widzi, łatwiej mu podejmować decyzje.
Dostawy broni to skomplikowany proces. To nie są zakupy, w ramach których można coś przenieść w torbie przez granicę. Ta kwestia zależy również od procesów produkcyjnych w państwach, które mogą zaoferować pomoc. One mają własne zadania strategiczne, zapasy taktyczne, które powinny być zachowane. Proces przekazywania broni zawsze wymaga czasu, to nie jest kwestia dni. Jednocześnie najważniejsze jest to, że codziennie giną ukraińscy cywile. Dlatego dobrze by było w miarę możliwości przyspieszyć ten proces. Jesteśmy bardzo wdzięczni naszym partnerom i sojusznikom, którzy czasem zmieniają nawet własne przepisy wewnętrzne i dostosowują procesy produkcyjne, byle tylko nam pomóc.
Polska jest naszym wielkim przyjacielem. Wszyscy Ukraińcy są niezmiernie wdzięczni Polsce za jej ogromną pomoc. Rosja już zrozumiała, jak silni razem jesteśmy. Dzisiejsza współpraca z Polską dotyczy bardzo wielu sfer. Dla nas najcenniejsze jest oczywiście wsparcie wojskowe. Jesteśmy silnym, śmiałym narodem, mamy profesjonalnych wojskowych, ale bez broni nie zdołamy wygrać tej wojny. Znaczenie tego, co robią dla nas nasi partnerzy, trudno przecenić.
Ta wojna zademonstrowała, że świat pod względem swojego potencjału produkcyjnego nie jest gotowy na tak intensywny i długotrwały konflikt. Wiele państw zaczyna korygować, modernizować produkcję sprzętu wojskowego i uzbrojenia pod wpływem wyzwań, jakie uświadomiły sobie w trakcie trwania wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Kurs na członkostwo w Sojuszu jest u nas zapisany w konstytucji. Nieuchronnie zmierzamy w tę stronę. Ukraina nie tylko spełnia kolejne natowskie standardy. Wiele zrobiliśmy w sferze realnej. Widać to choćby po sile naszej armii. Wojsko jest przeszkolone zgodnie ze standardami NATO. Poparcie dla akcesji wśród Ukraińców jest bezprecedensowo wysokie. Najbardziej wpłynął na to Władimir Putin, jakby to paradoksalnie nie brzmiało. Liczymy na wsparcie partnerów, które pozwoli nam na jak najszybsze wejście do Sojuszu.
Istnienie różnych punktów widzenia jest sprawą oczywistą i dyskusje są zrozumiałe. Niemniej nawet w trakcie konferencji, podczas której rozmawiamy (Defence24 Day w Warszawie – red.), wybrzmiała teza, że Ukraina posiada dziś jedną z najsilniejszych armii w Europie. My też po akcesji możemy wnieść do NATO bardzo dużo.
W Rosji stopniowo rośnie niezadowolenie z reżimu Putina. Wielu Rosjan wstydzi się za granicą przyznać, skąd pochodzą. Można oczekiwać, że wcześniej czy później powstanie masa krytyczna niezadowolonych, którzy już teraz zaczynają występować przeciwko reżimowi. Im dłużej Putin będzie prowadził wojnę z Ukrainą, tym większa będzie masa krytyczna. W zasadzie wszystkie zasoby Rosji zostały rzucone na potrzeby wojenne. Nikt nie zwraca już uwagi na to, co się odbywa w kraju, a ten podupada. Dla Rosjan najstraszniejsze jest to, że na wojnie giną ich mężowie i dzieci, nie wiadomo po co i w imię jakich wartości. Im więcej będzie poległych Rosjan, tym mocniejszy będzie opór przeciwko systemowi. Dlatego sądzę, że możemy być jeszcze świadkami wielu zdarzeń.
To rosyjska historia wewnątrzpolityczna. Jedyne, co można powiedzieć, to że bardzo długo zadawaliśmy sobie pytanie, czyżby faktycznie wszyscy Rosjanie popierali Putina w sprawie tej wojny. Trudno sobie przecież to wyobrazić przy takim barbarzyństwie. Tymczasem w Rosji są obywatele, którzy aktywnie się mu sprzeciwiają. I to chyba mówi nam ta historia. ©℗