Ukrainę czekają kolejne fale słabo wyszkolonych rosyjskich poborowych. By je odeprzeć, potrzebuje amunicji – mówi DGP John R. Deni z U.S. Army War College’s Strategic Studies Institute, uczelni wojskowej amerykańskiej armii
Ukrainę czekają kolejne fale słabo wyszkolonych rosyjskich poborowych. By je odeprzeć, potrzebuje amunicji – mówi DGP John R. Deni z U.S. Army War College’s Strategic Studies Institute, uczelni wojskowej amerykańskiej armii
Drugi raz w ciągu niecałego roku prezydent Joe Biden odwiedza Polskę. W marcu 2022 r. była to ważna wizyta, mobilizująca świat Zachodu, ale zabrakło większych wojskowych deklaracji. Czego możemy oczekiwać teraz?
Byłbym zaskoczony, gdyby w Polsce pojawiły się nowe deklaracje wojskowe. Biden raczej wykorzysta okazję, by dalej apelować o wsparcie dla Ukrainy, zwracać się tu będzie do środowiska międzynarodowego, ale i do obywateli USA. Pamiętajmy o tym drugim, bo ta wizyta cieszy się sporym zainteresowaniem mediów amerykańskich. Oczywiście prezydent chce też docenić znaczenie Polski w NATO oraz w trakcie wojny. Ale nie oczekuję niczego nowego. Raczej podkreślenia tego wszystkiego, co udało się dokonać. I ponownego zobowiązania, że utrzymujemy kurs, że będziemy dawać Ukraińcom to, czego potrzebują.
A czego potrzebują? Co chciałby pan widzieć w nowym wojskowym pakiecie wsparcia, negocjowanym między administracją a Kongresem?
Amunicja, najważniejsza na tym etapie jest amunicja. Pociski artyleryjskie oraz do systemów obrony przeciwlotniczej. Jest konieczna, by Ukraina poradziła sobie z przewagą liczbową po stronie Rosji. Pytanie, czy otrzymają jej tyle, by udało się powstrzymać atak.
Czyli powiedziałby pan, że amunicja jest ważniejsza niż czołgi czy myśliwce?
Na ten moment tak. Bo Ukrainę w najbliższych miesiącach czeka to, co już widzimy w Bachmucie. Kolejne fale słabo wyszkolonych rosyjskich poborowych. Jeśli oni zrobią wyłom w linii obrony, to podążą za nimi bardziej jakościowe oddziały. By przetrzymać takie fale, potrzeba głównie amunicji. Widzimy też w atakach rakietowych, że Rosjanie przystosowują się, wprowadzają nowe metody, zmuszają Ukraińców do używania jak największej liczby pocisków przeciwrakietowych.
Więc może Ukraińcy potrzebują pocisków dalekiego zasięgu. A tu ciągle jesteśmy w tym samym miejscu. Co musi się zmienić na wojnie, by w końcu Stany Zjednoczone zmieniły swoją decyzję i wysłały Ukrainie ATACMS?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Mogę jedynie powiedzieć, że Rosjanie z pewnością zaadoptowali się do ukraińskich systemów rakietowych, które dostarczył Zachód. Wiele magazynów, linie zaopatrzenia odsunęli poza ich zasięg, dalej za linię frontu. Jeśli więc nawet dostarczymy pociski o dalszym zasięgu, to powstaje pytanie, czy Rosjanie znowu się do tego nie zaadaptują. Istnieje szansa, że tak by się stało. Ale wcale nie jestem pewien, czy pociski dalekiego zasięgu są potrzebne Ukraińcom, by osiągnęli swoje cele. A oprócz tego na Zachodzie wciąż panuje niepokój dotyczący potencjalnego rozlania się konfliktu w konsekwencji przekazania Ukraińcom ATACMS.
Czyli mechanizm taki sam jak w przypadku myśliwców zachodniej produkcji.
Tak, myśliwce też nie są wysyłane z obawy przed poszerzeniem konfliktu. Ale nawet jeśli zdecydujemy się na dostarczenie myśliwców, to prócz czasu potrzeba do tego logistyki, która będzie konsumowała ukraiński czynnik ludzki. A czy samoloty naprawdę doprowadzą do przełomu? Obawiam się, że nie ma magicznej broni, która odwróci losy wojny. Przez moment myśleliśmy, że takim sprzętem są HIMARS-y. I co? Rosjanie się przystosowali. F-16 to nie magiczna broń, patrząc na to, ile zachodu będzie z ich wysłaniem, utrzymaniem, zapewnieniem paliwa, nauką pilotów. Plus - tak jak mówiłem - ryzyko eskalacji.
W takim razie wrócę do amunicji. Portal Politico pisał, że jednym z powodów, dla których Amerykanie nie wysyłają pocisków dalekiego zasięgu Ukraińcom, jest to, że same amerykańskie zapasy nie są na odpowiednio wysokim poziomie. Czy to może być prawda?
Nie wydaje mi się. Jeśli chodzi o USA, to nasz przemysł ma spore możliwości reakcji, o czym mówiła sekretarz Armii Stanów Zjednoczonych Christine Wormuth. Zbrojeniówka dostaje jasny sygnał kontraktami, a także ze strony środowiska politycznego. Jeśli chodzi o inne kraje w Europie, to spore możliwości, jeśli chodzi o produkcję, mają Niemcy. Oprócz tego jakiekolwiek luki mogą być wypełniane przez Koreę Południową. Obawy, które teraz są wyrażane, dotyczą krótkiego okresu. Wraz z dalszym trwaniem wojny nasza odpowiedź przemysłowa będzie silniejsza.
Ale stanowisko administracji Bidena jest takie, że będzie trudno utrzymać obecny poziom wsparcia wojskowego z powodu sprzeciwu części republikanów w Kongresie. Podziela pan taką obawę?
Są kongresmeni - zarówno z prawej, jak i z lewej strony - którzy są zaniepokojeni skalą naszego zaangażowania. Ale mam wrażenie, że zdecydowana większość w Izbie Reprezentantów oraz w Senacie uważa, że należy wspierać Ukrainę tak długo, jak będzie trzeba. Jestem pewny, że na koniec przeważy ta większość.
Wróćmy do Ukrainy. Rosyjska kontrofensywa. Czy już się zaczęła? Jakie są pana przewidywania? Gdzie będzie najmocniejszy atak?
Wydaje mi się, że w Donbasie już widzimy początek ofensywy. Może również dojść do poważniejszych ataków w regionie Charkowa oraz na Zaporożu. Uważam jednak, że Rosjanie będą mieli problemy, by naciskać na wszystkich tych obszarach w tym samym momencie. Dlatego uciekać się będą prawdopodobnie do zmyłek, tak by odciągnąć ukraińskich obrońców. Walka na szerszą skalę, na kilku frontach, będzie dla nich bardzo trudna. Przypuszczałbym, że główny wysiłek dotyczyć będzie obwodów donieckiego oraz ługańskiego, ze sporym zgrupowaniem wojsk na Zaporożu.
Jeśli Rosjanom nie uda się pójść do przodu, to czy widzi pan okienko dla Ukrainy na kontratak?
Tak, o tym mówią wprost Ukraińcy. To prawdopodobne. Tu pytanie, czy Ukraińcy będą mieli siłę i liczbę po wytrzymaniu rosyjskiej ofensywy. Szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi się, by ktokolwiek na Zachodzie miał w sprawie kondycji ukraińskiego wojska wiarygodne informacje. W kontrataku liczyć się będą czołgi oraz - znowu - amunicja. Od skali kontrofensywy zależeć będzie, czy liczba czołgów wysyłanych przez Zachód wystarczy. A także od tego, jaki będzie stan armii rosyjskiej, a ta mocno wykrwawia się przy ofensywie.
Amerykanie chcieliby, by ta kontrofensywa była ograniczona. Sekretarz stanu Antony Blinken powiedział ostatnio, że ukraińska próba odbicia Krymu będzie czerwoną linią dla Kremla, której przekroczenie potencjalnie może prowadzić do mocniejszej reakcji Moskwy. Widzimy więc jak na dłoni różnice między USA a Ukrainą. Czy uznaje pan to za problem?
Myślę, że Blinken powiedział to, co jest oczywiste, a Ukraińcy doskonale o tym wiedzą. Kijów, myśląc o odbiciu swojego terytorium, zdaje sobie sprawę, że Krym stanowiłby największe wyzwanie. Jest świadomy wyzwań operacyjnych, a także politycznych. Sekretarz stanu powiedział to, co jest rzeczywistością, Ukraińcy muszą się z nią pogodzić w trakcie dążenia do swoich celów.
Na koniec Polska. Warszawa chce zwiększyć nakłady na obronność do 4 proc. PKB. A ostatnio Departament Stanu wydał zgodę na sprzedaż Polsce broni wartej 10 mld dol., w tym 18 wyrzutni HIMARS. Jak pan ocenia takie kroki?
Jestem ostrożnie optymistyczny. To z pewnością dobra wiadomość dla zwiększenia zdolności obronnych Polski i Europy. Bo jasne jest, że mocna obecność wojskowa NATO na wschodzie kontynentu skutecznie odstrasza Rosję. Moja jedyna obawa dotyczy tego, czy polskiej gospodarce uda się nadążyć, utrzymać wzrost gospodarczy, by utrzymać taki poziom wydatków na obronność. Nie tylko, by kupować, lecz także utrzymywać sprzęt oraz trenować personel. ©℗
Rozmawiał Mateusz Obremski
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama