Afera korupcyjna w Parlamencie Europejskim ponownie wywołała dyskusję na temat prawnego uregulowania lobbingu państw trzecich w Unii Europejskiej. Kolejne frakcje parlamentarne przerzucają się obecnie propozycjami jak najostrzejszych regulacji, które miałyby zapobiec podobnym skandalom korupcyjnym w przyszłości.
Przypomnijmy, że jak na razie zarzuty usłyszało kilku europosłów z frakcji socjalistów, asystentów czy przedstawicieli organizacji pozarządowych oraz była wiceszefowa PE Eva Kaili, którym zarzuca się przyjmowanie łapówek od władz Kataru i Maroka w zamian za lobbowanie na rzecz tych państw w Brukseli. W przypadku Kaili, która została złapana na gorącym uczynku sprawa jest stosunkowo prosta i zostanie rozstrzygnięta na gruncie przepisów prawa złamanego przez byłą już wiceszefową PE. I nie trzeba do tego dziesiątek zmian w regulaminach, żeby przyznać, że łapówka i korupcja to po prostu łapówka i korupcja.
Na fali tej afery mam wrażenie, że media i politycy – nie tylko partii rządzącej – próbują wrzucić związki byłego szefa MSZ, europosła PO Radosława Sikorskiego do tego samego worka pod hasłem „korupcja, łapówkarstwo”. W świetle przedstawionych przez media informacji i komentarzy samego Sikorskiego okazuje się jednak, że prawdopodobnie nie doszło do żadnego złamania prawa. Sikorski za doradztwo przy organizacji konferencji Sir Bani Yas Forum organizowanej od 10 lat przez władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich otrzymywał 93 tys. euro rocznie. Czy europosłowie mogą wykonywać inną działalność zarobkową równolegle do sprawowania swojego mandatu? Zgodnie z art. 4 regulaminu PE mogą, jeśli ją zadeklarują. Ponadto zgodnie z tym samym art. 4 ust. 2 europosłowie muszą ujawnić w deklaracji interesów finansowych członkostwo w radach nadzorczych lub komitetach wszelkich spółek, organizacji pozarządowych, stowarzyszeń oraz wszelką działalność zewnętrzną – niezależnie od tego, czy wiąże się to z otrzymywaniem wynagrodzenia czy też nie. Czy Sikorski zataił fakt bycia członkiem Sir Bani Yas Forum? Nie. Informacje na ten temat znajdują się w jego oświadczeniu majątkowym – zarówno składanym w polskim Sejmie, jak i w PE. Europoseł PO utrzymuje, że to wynagrodzenie i jego działalność na rzecz wspomnianej konferencji to część pracy, którą wykonuje w ramach własnej firmy consultingowej „Sikorski Global”. Jak na razie zatem jedynym śladem nieprawidłowości jest wątpliwe połączenie przychylnych wobec Zjednoczonych Emiratów Arabskich głosowań Sikorskiego w PE z jego pracą w Sir Bani Yas Forum. Dopóki nie zostaną przedstawione twarde dowody w postaci nagrań czy rozmów, w których padają deklaracje głosowania zgodnie z linią oczekiwaną przez ZEA, dopóty nie zdoła się udowodnić żadnych lobbystycznych działań Sikorskiego.
W związku z tym można właściwie przyznać, że nic się nie stało, europoseł PO działał zgodnie z prawem, a całe to oburzenie ma jedynie wymiar polityczny. Oto socjaliści nie chcą być jedynym kozłem ofiarnym afery korupcyjnej, a na gruncie polskim PiS może ponownie wznieść okrzyki „Targowica!”. Bardzo źle by się stało, gdyby ta sprawa miała dokładnie taki finał. Lobbing państw trzecich w Brukseli to – jak okazuje się w ostatnich miesiącach – problem złożony, wieloaspektowy i sięgający lub ocierający się niekiedy o najwyższe władze UE. Mimo względnie skutecznego uregulowania lobbingu prywatnego biznesu w Brukseli, to w przypadku analogicznej działalności dyplomatów państw trzecich brakuje pomysłu na to, jak oddzielić dyplomację od lobbingu i gdzie kończy się „consulting”, a gdzie zaczyna już działalność na rzecz innych krajów. Sikorski swojej pracy w Sir Bani Yas Forum nie tylko nie wstydzi się, ale wydaje się z niej dumny. Przywołuje przy tym zaangażowanie w forum byłego premiera Australii, byłego szefa MSZ Wielkiej Brytanii, byłego wiceszefa ONZ oraz „kilku byłych premierów i ministrów spraw zagranicznych z regionu”. Myślę, że wszystko co powyższe nie wywołałoby nawet ułamka zainteresowania wśród polityków i opinii publicznej, gdyby były szef MSZ tę jakże ciężką i wymagającą pracę bycia członkiem konferencji organizowanej przez ZEA wykonywał pro publico bono. W odmętach tysięcy aktywności europejskich polityków nikt by tego prawdopodobnie nawet nie zauważył. No ale chyba każdy zgodzi się, że lepiej 100 tys. euro mieć niż nie mieć. Tylko czy na pewno?
Dla europejskiej opinii publicznej bulwersujący był nocleg szefowej PE Roberty Metsoli i jej męża wart kilkaset euro ufundowany przez towarzystwo winiarskie, tymczasem Sikorski nie widzi najmniejszego problemu w przyjmowaniu prawie 100 tys. euro rocznie od jednego z państw Zatoki Perskiej. Nawet jeśli to państwo – jak twierdzi sam zainteresowany – „najbardziej liberalne” w gronie krajów Zatoki i nawet jeśli to kraj sojuszniczy Zachodu – to wciąż jest to zewnętrzna instancja funkcjonująca poza europejskim i polskim porządkiem: politycznym, prawnym, gospodarczym, społecznym. Hasło „do polityki nie idzie się dla pieniędzy” słyszałem w swoim życiu częściej niż Mazurka Dąbrowskiego, szczególnie z ust wszystkich kolejnych partii opozycyjnych w polskim parlamencie. Dobre samopoczucie byłego szefa polskiej dyplomacji może mieć moim zdaniem dwa powody: albo Radosław Sikorski uważa, że Abu Zabi płaci mu jako niezależnemu „ekspertowi” (co wskazywałoby na naiwność, o którą tak doświadczonego polityka bym nie posądzał) albo twierdzi, że monetyzowanie swojej kariery politycznej nie ma absolutnie żadnych granic, nawet jeśli oznacza przyjmowanie pieniędzy z rąk państwa trzeciego, z którym nie ma nic wspólnego poza historią przelewów na konto.
I to ostatnie wydaje mi się sednem całego problemu. Dopóki praca polityka – jako posła, senatora, europosła, ministra, premiera, prezydenta – będzie mogła wiązać się z jakąkolwiek działalnością zarobkową poza sprawowaną funkcją, dopóty tego typu historie będą przydarzać się w całej UE, niezależnie od kraju i barw politycznych. Wydaje mi się, że Radosławowi Sikorskiemu bliska jest starorzymska zasada, zgodnie z którą przedstawicielami władzy zostawali majętni i wykształceni, którzy dysponując majątkiem mogli swą wiedzę i doświadczenie spożytkować dla dobra publicznego. Nie postuluję tutaj powrotu do czasów antycznych – wolałbym, żeby zgodnie z demokratycznymi zasadami obywatele wybierali swoich przedstawicieli na podstawie własnych kryteriów, a dostęp do władzy był względnie równy i wiązał się z godnym wynagrodzeniem ze środków publicznych. Czasami jednak warto wrócić do fundamentów, a w tym wypadku nawet trzeba. Bez zmiany mentalności, bez porzucenia traktowania polityki jako złotego rogu, żadne regulaminy, przepisy i zakazy nie powstrzymają zachłannych, żeby być jeszcze bardziej zachłannymi.